Ostatnia walka o kielecką siatkówkę. "Nie chcemy, by w kraju mistrzów świata zniknął kolejny ośrodek"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Pawel Janczyk / 400mm.pl  / Na zdjęciu: zawodnicy KPS Kielce
Newspix / Pawel Janczyk / 400mm.pl / Na zdjęciu: zawodnicy KPS Kielce
zdjęcie autora artykułu

Buskowianka Kielce jest na prostej drodze do wycofania się z pierwszej ligi, ale to nie oznacza wywieszenia białej flagi. Trener Dariusz Daszkiewicz i byli siatkarze klubu z Kielc apelują o uratowanie siatkówki w województwie świętokrzyskim.

- Być może to się nie uda, ale chciałbym móc stanąć przed lustrem i spojrzeć sobie w oczy z pełnym przekonaniem, że przynajmniej próbowałem coś zrobić - mówił w rozmowie z naszym portalem Dariusz Daszkiewicz. Były trener młodzieżowej kadry Polski pracował w największym siatkarskim klubie z Kielc niemal przez dwanaście lat, nie tylko przy drużynie seniorów, ale także jako koordynator grup młodzieżowych.

Pokonał z Fartem Kielce drogę z drugiej ligi do ekstraklasy, by potem poznać gorzki smak pożegnania z drużyną w trakcie sezonu, a następnie wrócić do klubu jeszcze dwukrotnie i na sam koniec podjąć się w grudniu 2017 roku próby ratowania PlusLigi w Kielcach. - Większość ludzi mówiła mi wtedy, że wchodzę na minę i to nie ma prawa się udać. Po czasie okazało się, że mieli rację, ale miałbym żal do siebie, gdybym nie spróbował - przekonywał Daszkiewicz.

Koniec I-ligowej siatkówki w Kielcach. Klub został zlikwidowany

Przez lata zmieniały się nazwy klubu, pogarszała się jego sytuacja, prezes Jacek Sęk próbował wszystkiego, by utrzymać klub w elicie i ostatecznie poległ, a pierwszoligowej Buskowiance Kielce pod nowym kierownictwem pozostało wiązanie końca z końcem w pierwszej lidze. Młody zespół Mateusza Grabdy wypełnił zadanie i utrzymał się na zapleczu PlusLigi, ale po raz kolejny dała znać o sobie kiepska kondycja finansowa.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa" #6. Liga Mistrzów, "TurboGrosik" w formie, strajk trenerów i piękne historie Lewandowskiego oraz Piątka [cały odcinek]

"Nikt nie chce poznać prawdy"

Obecnie zaległości wobec siatkarzy i sztabu wynoszą 250 tysięcy złotych, bo klubu nie stać na wypłaty wynagrodzeń za kwiecień i maj. Prezes Łukasz Zieliński pożegnał się z Buskowianką, zarząd podał się do dymisji, sponsor uznał, że nie zamierza już wspierać drużyny, a podczas nadzwyczajnego walnego zgromadzenia stowarzyszenia KPS Kielce okazało się, że nikt nie chce przejąć władzy w klubie. Tym samym podjęto trudną decyzję o postawieniu stowarzyszenia w stan likwidacji.

Nie oznacza to natychmiastowej śmierci siatkówki w Kielcach. Teoretycznie sfinalizowanie likwidacji KPS Kielce może trwać nawet trzy lata, natomiast ludzie walczący o kielecki klub wiedzą, że w ciągu najbliższych dwóch miesięcy musi pojawić się podmiot, który wspomoże stowarzyszenie finansowo i organizacyjnie na tyle, by można było zgłosić drużynę do kolejnej edycji pierwszej ligi. W przeciwnym razie upadek Buskowianki będzie ostateczny. - Każdy pewnie myśli, że klub ma ogromne długi, a tak nie jest. Nikt nie chce się dowiedzieć, ile tak naprawdę potrzeba do wyjścia na prostą, nikt nie chce podjąć próby i to boli - mówił nam trener Daszkiewicz.

Nasz rozmówca nie ukrywał, że pieniądze są ważne (na utrzymanie zespołu na poziomie I ligi siatkarzy potrzeba około miliona złotych), ale nie najważniejsze. - Nie zamierzamy, broń Boże, przekonywać miasta: dajcie nam kilka milionów i my się nimi zajmiemy. Buskowiance przede wszystkim brakuje ludzi, którzy poukładaliby organizację. Wiemy, że w miejskim magistracie są ludzie, którzy mają doświadczenie w pomocy klubom w trudnej sytuacji, jak choćby kobiecej Koronie Handball lub piłkarskiej Koronie, zdegradowanej lata temu do czwartej ligi. Oni mogą przyjść do klubu, dać sobie miesiąc na przeanalizowanie sytuacji, sprawdzić wszystkie umowy i dokumenty. Jeżeli miasto wejdzie w ten projekt i wyprowadzi klub na prostą, za rok, dwa pojawi się ktoś, kogo zainteresuje siatkówka w Kielcach i wszystkie będzie działało na zdrowych zasadach - przekonywał gorąco szkoleniowiec.

Miasto, które czuje sport

Nie tylko Dariusz Daszkiewicz zamierza walczyć o swój były klub i apelować do władz Kielc o podarowanie mu jeszcze jednej szansy. Dołączyło do niego także kilku zawodników, którzy szybko zadeklarowali swoją pomoc po usłyszeniu wiadomości o problemach KPS Kielce. Jednym z nich był Marcin Komenda, który zaczynał swoją PlusLigową karierę właśnie w Effectorze Kielce.

- W tym mieście ludzie czują sport i są do niego świetnie nastawieni. Wiadomo, że miastu nie jest łatwo rozdzielić fundusze na kilka klubów i szkoda, że koniec końców ucierpiała siatkówka. Jeżeli ktoś mnie zapyta, dlaczego mimo wszystko chcę ratować klub w tym mieście, to odpowiem, że dla mnie Kielce to świetne miasto do życia i uprawiania sportu. Nie walczyliśmy o najwyższe cele, a mimo to ludzie na ulicy życzyli nam jak najlepiej i trzymali kciuki - wspominał młody rozgrywający. Podkreślił przy okazji, że w żadnym innym klubie nie dostałby tylu szans na grę i bez okresu gry w Effectorze nie doczekałby się miejsca w GKS-ie Katowice i powołania do polskiej kadry.

Zarówno Komenda, jak i Daszkiewicz wymieniali niemal jednym tchem nazwiska graczy, którzy dzięki występom w kieleckim klubie zaistnieli w polskiej siatkówce. Niektórzy z nich uratowali swoje kariery, jak choćby libero Robert Milczarek, który miał powoli kończyć zawodowe granie, a po czasie spędzonym w Effectorze doczekał się powrotu do PGE Skry Bełchatów i kolejnego mistrzostwa Polski. Gdyby nie Effector, Mateusza Bieniek prawdopodobnie nie doczekałby się mistrzostwa świata i kontraktu w ZAKSIE, a Grzegorz Pająk nie zostałby nagrodzony powołaniem do reprezentacji w wieku 28 lat.

Aluron Virtu Warta z historycznym sukcesem. "Przejechaliśmy się po drużynie z Radomia"

Dzięki świętokrzyskiemu klubowi w PlusLidze zaistnieli także Adrian Buchowski, Miłosz Zniszczoł, Piotr OrczykAdrian Staszewski, Sławomir Jungiewicz czy dobrze znany polskim kibicom Nikołaj Penczew. Nasi rozmówcy powtarzali niemal jak mantrę to, że niezależnie od swojej nazwy czy budżetu kielecki klub dawał szansę na grę młodym, perspektywicznym graczom. Siatkarze dobrze wiedzieli, że nie zarobią w nim wielkich pieniędzy, ale mogą je zarobić później dzięki dobrej grze w barwach Farta, Effectora czy Dafi Społem i lepszemu kontraktowi w nowej drużynie.

Gheorghe Cretu o rozstaniu z Asseco Resovią Rzeszów. "Być może klub nie był zadowolony z mojej pracy" Mistrzostwo świata na swoją miarę

- Im jest trudniej w klubie, tym grupa faktycznie bardziej się jednoczy i nieraz śmialiśmy się z kolegami, że coś w tym jest. Podobny przypadek miał miejsce na przykład Lechii Gdańsk, która przeżywała swoje problemy, a teraz walczy o mistrzostwo Polski. W Kielcach nie było lekko, ale te niewielkie pieniądze zwykle były na czas. Wiedzieliśmy, na co się piszemy, ale to wszystko jeszcze bardziej spajało zawodników, a do tego mieliśmy dobre porozumienie z trenerami. W końcu oni jechali na tym samym wózku, co my - przekonywał Komenda. Adrian Buchowski, inny siatkarz walczący o przetrwanie kieleckiej siatkówki, wspominał chwilę największej sportowej satysfakcji, jaką przeżył w tym mieście.

- Z niedużego budżetu potrafiliśmy zrobić coś dobrego. Najbardziej zapamiętałem sytuację z mojego pierwszego sezonu w Kielcach. Grali wtedy w zespole tacy siatkarze jak Poglajen, Romanutti, Polański, Dryja, Orczyk czy Bieniek. Nie byliśmy stawiani w roli zawodników, którzy mogą zawalczyć o ósemkę, a my rzutem na taśmę się tam znaleźliśmy. Jeden z menadżerów napisał mi wtedy sms-a: "Wasze wejście do ósemki, zostawienie za sobą Trefla Gdańsk i innych bogatszych zespołów jest jak mistrzostwo świata". Pamiętam tego sms-a jak dziś - uśmiechał się zawodnik MKS-u Będzin.

W Kielcach tylko raz, w sezonie 2011/2012 pojawiły się większe pieniądze na siatkówkę. Prywatny sponsor, firma Fart, podpisywała kontrakty na kilkadziesiąt tysięcy euro i zatrudniała takie gwiazdy jak Pierre Pujol, Xavier Kapfer czy Marcus Nilsson. W klubie liczono na pierwszą piątkę, po cichu nawet na medal, ale skończyło się na bardzo rozczarowującym siódmym miejscu i wycofaniu się Farta ze wspierania siatkówki. Klub przejął rodowity kielczanin Jacek Sęk, ale nigdy nie było już tak dobrze, jak wtedy.

Potrzebna silna ręka

Dariusz Daszkiewicz przyznawał ze wstydem, że jeden z jego zawodników grał za 500 złotych miesięcznie, a w trzecim sezonie Effectora zbudowano zespół za zaledwie 750 tysięcy złotych, dwa razy mniej niż drugi najbiedniejszy klub PlusLigi (a mimo to udało się nie zająć ostatniego miejsca w tabeli, co uznano niemal za cud). W Farcie czy Effectorze nigdy się nie przelewało, a miasto nie zamierzało inwestować wielkich pieniędzy do jednego ze słabszych klubów PlusLigi. Przez cały okres istnienia zawodowego klubu siatkówki w Kielcach urząd miasta miał przekazać łącznie na ekipę seniorów i kadry młodzieżowe 7,5 miliona złotych, czyli nieco ponad 600 tys. zł na sezon. Do tego dochodziły środki od sponsorów, ale te malały z każdym rokiem.

Teraz Buskowianka Kielce znajduje się na największym zakręcie w swojej historii, ale to paradoksalnie może pomóc w jej uratowaniu. - Kiedyś ciężko było przejąć całkowity wpływ na najważniejsze decyzje w klubie, a teraz jest na to duża szansa. Ten, kto wejdzie do klubu, będzie w nim najważniejszą osobą i decydentem. Według mnie brakuje tam właśnie takiej osoby, która rządziłaby twardą ręką i pokazała wszystkim kierunek. Wierzę, że ktoś taki się pojawi - mówił nam Buchowski. Najlepszym wariantem byłby oczywiście solidny sponsor niezwiązany z miastem, ale gdy pytaliśmy o inicjatywę miasta, wszyscy nasi rozmówcy zgodnie przyznawali, że liczą na reakcję prezydenta Bogdana Wenty.

- To wybitny sportowiec, który nie boi się pomagać kieleckim klubom. Jeszcze raz powtarzam: nie chodzi o wielkie miliony, ewentualna pomoc dla klubu to kropla w morzu potrzeb Korony czy VIVE Kielce. Upadek seniorskiej drużyny oznacza także koniec grup młodzieżowych działających przy klubie oraz stratę dla SMS-u Wybicki kształcącego przyszłych siatkarzy. Zostanie biała plama w świętokrzyskiej siatkówce młodzieży - ostrzegał Dariusz Daszkiewicz.

Apele i prośby najbardziej zaangażowanych ratowników nie zmienią faktu, że obecnie trudno być w pełni przekonanym do wspierania KPS Kielce. Choćby dlatego, że po zmianach podmiotów zarządzających klubem (dawniej spółki akcyjnej, obecnie stowarzyszenia) jego sytuacja prawna nie jest stuprocentowo jasna, a potencjalny inwestor z pewnością zastanowi się trzy razy, czy warto łożyć środki na klub z tak pogmatwaną historią. Trener Daszkiewicz zdaje sobie z tego sprawę, zresztą dawny pracodawca ma wobec niego cały czas spore zaległości. Ale mimo tego szkoleniowiec Farta, Effectora i Dafi Społem Kielce chce walczyć o to, by lata jego zaangażowania nie poszły na marne.

- Im człowiek jest starszy, tym mniej chce mu się walczyć z wiatrakami. W tym mieście prawdopodobnie siatkówka nigdy nie wygra z piłką nożną czy ręczną, ale wierzę, że jest dla niej miejsce. I że nie będziemy traktowani jak zbędny podmiot, który powinien zniknąć, by mieć problem z głowy. Powtarzam to po raz tysięczny, ale powtórzę jeszcze raz: szkoda utraty takiego miejsca na siatkarskiej mapie Polski - stwierdził trener.

Czytaj także: Poważne oskarżenia wobec komisji licencyjnej PZPS. "Nie wypełnia swoich obowiązków"

Źródło artykułu:
Czy miasto Kielce powinno udzielić KPS Kielce pomocy i uratować siatkówkę w tym mieście?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (0)