Czas pożegnań w reprezentacji Polski. Krzysztof Ignaczak: Nie zostawiamy spalonej ziemi

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

- Tragedii nie ma, chociaż potencjałem nie grzeszymy - mówi o sytuacji z przyjmującymi w polskiej siatkówce Krzysztof Ignaczak. - Nie martwię się o pozycję atakującego w kadrze, ale dużo będzie zależeć od rozgrywających.

W tym artykule dowiesz się o:

Mistrz świata i mistrz Europy. 321 razy zakładał koszulkę z Orłem na piersi. Przez dwie dekady był jedną z najbarwniejszych postaci polskiej siatkówki. Krzysztof Ignaczak 20 maja pożegna się oficjalnie z reprezentacją narodową. Nie mówi jednak "do widzenia" polskiej siatkówce. Uważnie śledzi wszystko, co dzieje się w kadrze i PlusLidze. Mimo ligowej zapaści pozostaje optymistą, jeśli chodzi o przyszłość reprezentacji i jest pewien, że jest życie po "Gumie", "Igle" i "Winiarze". Joanna Wyrostek, WP Sportowefakty: Kariera zawodowego sportowca to istna karuzela. Czasem wysiądzie się w zupełnie niespodziewanym miejscu. Wyobrażał sobie pan jeszcze rok temu, że wyląduje kiedyś w Londynie i że pierwszy zagraniczny kontrakt podpisze w zasadzie już po zakończeniu kariery?

Krzysztof Ignaczak: Siatkarska przygoda w Anglii przebiegała na zasadzie "umowy przez znajomości", więc akurat tego się w danym momencie spodziewałem. Zawsze chciałem zagrać kiedyś za granicą. Nie wyobrażałem sobie jednak, że to będzie akurat Anglia i trafię do ligi, która stawia pierwsze siatkarskie kroki. Siatkówka wygląda tam mniej więcej tak, jak u nas, kiedy zaczynaliśmy 20 lat temu. Miałem przyjemność obserwować rozwój siatkówki w Polsce. W Anglii są dopiero na początku długiej drogi.

Pisał pan, że "hala jest wynajmowana na godziny i światło wyłączają, gdy tylko czas minie". O takiej, atmosferze, jaka panuje w "Spodku" nie ma nawet co marzyć. Pamięta pan, kiedy był w katowickiej hali ostatnim razem w stroju sportowym?

Chyba podczas mistrzostw świata w 2014. Zrezygnowałem z występów w reprezentacji, więc nie było więcej okazji, żeby pojawić się na parkiecie w "Spodku". Wrócę tam jednak już wkrótce, 20 maja. Po raz ostatni zaprezentuję się publiczności i pożegnam symbolicznie z reprezentacją. To będzie doskonałe spięcie klamrą wszystkiego, co się wydarzyło w moim życiu.

ZOBACZ WIDEO: Michał Kwiatkowski: To był dla mnie szok. Długo nie będę mieć takiego przeżycia

[b]

W sporcie zazwyczaj nie ma przypadków. Również nie przez przypadek wróci pan już niedługo właśnie do Spodka.[/b]

Przede wszystkim to jest świetna inicjatywa ze strony Alei Gwiazd i PZPS. W zeszłym roku żegnaliśmy Pawła Zagumnego. Dziękuję, że teraz chcą tam pożegnać mnie, jako osobę, którą coś wniosła do polskiej siatkówki. Mam nadzieję, że to będzie projekt cykliczny. Wielu moich kolegów już powiesiło buty na kołku. Trzeba im podziękować za lata spędzone na parkiecie. "Spodek" jest magicznym miejscem i miło będzie zakończyć całą przygodę właśnie tam, gdzie atmosfera jest niesamowita.

Nie brakowało tej atmosfery przez ostatni rok? Pojawiały się myśli: "Mogłem jeszcze trochę pograć"?

Pytania się rodziły. Nie miałem jednak siły, żeby podjąć rękawicę i przenieść się do zespołu, który stawia sobie niższe cele, niż mistrzostwo, Puchar Polski, Liga Mistrzów. Nie miałem propozycji z Asseco Resovii Rzeszów. Dziękuję prezesom innych klubów, którzy interesowali się mną i chcieli przedłużyć moją sportową karierę. Włożyłem bardzo dużo sił i pracy, aby wspólnie budować taką Resovię, jaka jest dzisiaj. Spędziłem w tej drużynie 9 lat, poświęcając bardzo dużo serca i zaangażowania.

Doszedłem do wniosku, że w żadnym innym zespole nie mógłbym tyle z siebie dać. Gra w drużynie walczącej o niższe cele, nie zaspokajałaby moich sportowych ambicji. Nie dałbym z siebie 100 procent zaangażowania, więc mijało się to z celem. Nie zakończyłem kariery z powodu zdrowia, czy formy sportowej. To była decyzja podjęta na zasadzie: "skoro nie w Rzeszowie, to nigdzie indziej". To był przemyślany krok. Nie dokonałem wyboru pod wpływem emocji.

Wiele zaangażowania i poświęcenia dał też pan zespołowi z Częstochowy. Bardzo boli serce, kiedy widzi pan, co obecnie się tam dzieje? Klub - legenda sięgnął dna.

To jest konsekwencją wieloletniej polityki klubu. Zarówno jeśli chodzi o personalia, jak i organizację. Niestety, szła w takim, a nie innym kierunku. Mam tylko nadzieję, że AZS Częstochowa na krótko żegna się z najwyższą klasą rozgrywek. Klub z takimi ambicjami i "bagażem" sukcesów powinien szybko powrócić. Tradycje są, a ludzie, którzy mieszkają w Częstochowie, wciąż pragną emocji związanych z siatkówką. Coś trzeba jednak zmienić, bo sytuacja organizacyjna spowodowała, że klub znalazł się w takim położeniu. Mówiąc o personaliach ma pan na myśli przede wszystkim sztab trenerski, czy działaczy?

Każdy powinien mieć sobie coś do zarzucenia. Ogromnie dużo zależy od organizacji. Od tego, w jaki sposób planuje się budżet, transfery zawodników, jaka jest polityka kadrowa. W tym przypadku chodzi raczej o ludzi zarządzających klubem. Na pewno do zawodników nie można mieć pretensji.

Trudno być optymistą, kiedy mówimy o obecnym AZS Częstochowa. Jaśniejsza przyszłość przed reprezentacją Polski? Kiedy jesienią ważyły się losy trenerskiej posady wskazywał pan jako swojego faworyta Radostina Stojczewa. Tymczasem Polską reprezentację objął Ferdinando De Giorgi.

Bez dwóch zdań wszyscy kibicujemy trenerowi De Giorgiemu. Każdy ma swoje typy, osoby, które widziałby na miejscu selekcjonera. Wybór padł teraz na Ferdinando De Giorgi i bez względu na osobiste sympatie, każdy powinien wyciągnąć rękę, aby mu pomóc. Kadra to dobro wspólne. To nie jest prywatny klub. PZPS zdecydował, że to Włoch obejmie posadę po Stephanie Antidze. Dwa lata pracy z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle pokazały, że jest to człowiek, który wie, co robi. Mistrzostwa Polski zdobył w przekonującym stylu. Wszyscy, niezależnie od tego, czy byli jego przeciwnikami, czy zwolennikami, powinni się zjednoczyć w jednym celu. Ten cel to sukces sportowy. Jest nam bardzo potrzebny. O pozycję libero w kadrze chyba nie ma się co martwić. Zmiana pokoleniowa nastąpiła bardzo płynnie. Paweł Zatorski jednym tchem jest wymieniany w piątce najlepszych na świecie.

Myślę, że nawet w pierwszej trójce. Wymieniłbym właśnie Pawła Zatorskiego, Jenię Grebennikova i... jeszcze kogoś. Tu zostawiam wolne miejsce, może wkrótce pojawi się jakiś młody talent? Ci bardziej doświadczeni, jak Aleksiej Wierbow, czy Teodor Salparow niedługo będą kończyć kariery. Paweł już jest klasą dla siebie. Ma fenomenalne przyjęcie i trochę słabszą obronę. Jeśli będzie w stanie to poprawić, to może stać się bezwzględnie numerem jeden na świecie. Trener De Giorgi mówił w jednym z wywiadów, że jeśli chodzi o przyjmujących może być mały problem, bo mają kłopoty właśnie z przyjęciem. Zgodzi się pan, że lewe skrzydło, to może być to słabsze ogniwo?

Trudno jednoznacznie stwierdzić. Patrząc przez pryzmat tego, jakich mieliśmy przyjmujących do tej pory, a kogo mamy obecnie, to tragedii nie ma. Jest Michał Kubiak, Rafał Buszek, a Bartosz Kurek znów zagra w kadrze na tej pozycji. Potencjałem jednak nie grzeszymy. Mamy również szereg młodych „złotych” zawodników, ale na dobrą sprawę, na arenie międzynarodowej jeszcze nie grali za wiele. Liga Światowa będzie dla nich poligonem doświadczalnym. Ten czas przyniesie również odpowiedź, kogo i na jakim miejscu w obecnej kadrze ustawić.

Problem z przyjmującymi pojawia się, kiedy nie umieją przyjmować. Bierze się to z błędów popełnianych na początku szkolenia zawodników. Już kolejne pokolenie ma z tym problem. Trzeba się poważnie zastanowić, w czym jest szkopuł. W ataku grają bardzo dobrze, natomiast klasowych przyjmujących, jak Michał Bąkiewicz, Dawid Murek, czy Michał Winiarski, niestety, nie ma. A powinniśmy takich mieć, jeśli chcemy utrzymywać najwyższy poziom. Może rozwiązanie, to powrót do przyjęcia sposobem dolnym? Niedawno Plamen Konstantinow stwierdził, że trzeba wrócić do starych zasad. Dawniej tylko "dyszel" był dozwolony. To rzeczywiście poprawi technikę przyjęcia?

Plamen to bardzo mądry człowiek, ma wielkie doświadczenie, To jedna z najwybitniejszych postaci, jeśli chodzi o siatkówkę. Pamiętamy, jak świetnie przyjmował grając w Polsce. Mówiło się nawet, że ma swoją specjalną "technikę bułgarską". Na pewno wie, co mówi. Również skłaniałbym się bardziej ku temu, żeby wyeliminować przyjęcie palcami. Wtedy nie byłoby niedomówień, czy piłka jest odbita czysto, czy nie. Może faktycznie przełożyłoby się to, na więcej czasu nad pracą nóg. Z drugiej strony, wiele zależy od trenerów prowadzących. To wszystko można wypracować. Nie trzeba koniecznie od razu zmieniać wszystkich przepisów. Na ataku chyba jasna sytuacja. "Konar" da radę?

Bardzo podobał mi się ten sezon w jego wykonaniu. Grał niezwykle równo, stał się pewny siebie, zrobił postępy w grze z szybkiej piłki. Zobaczymy, jak będzie sobie radził na wysokiej. Wiadomo, że Dawid Konarski, jak na atakującego, jest raczej niski. Dużo będzie więc zależało od formy naszych rozgrywających. Ale o pozycję atakującego bym się zbytnio nie martwił. Jest jeszcze przecież Maciej Muzaj, czy Łukasz Kaczmarek. Zobaczymy, jaką wizję pracy i systemu gry ma trener reprezentacji. Od tego dużo zależy. Niekoniecznie trzeba wybierać rozwiązania siłowe, są również techniczne, czy taktyczne.

Dawid Konarskiego za kilka miesięcy będziemy mogli oglądać tylko dzięki transmisjom internetowym. Nie dość, że do Polski wciąż nie garną się wielkie gwiazdy, to wyjeżdżają te nasze.

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o finanse. Do PlusLigi gwiazdy nie przychodzą, bo gdzie indziej są większe pieniądze. W Polsce z kolei coraz mniejsze. Dlatego uciekają stąd czołowi Polacy. Zawodnik nie jechałby grać do Turcji, gdyby zapłaciliby mu więcej w nas. W pewnym momencie trzeba coś odłożyć na dalsze życie. Kariera sportowca nie trwa wiecznie. Dzisiaj jest, jutro może jej nie być. Coś się stanie, jakaś kontuzja i o zawodniku już nikt nie będzie pamiętał. W sporcie zawodowym już tak jest: jak jesteś dobry, to cię wszyscy pragną i poklepują po plecach. Ale jak tylko powinie ci się noga, gdzieś ci wszyscy ludzie znikają i bywa, że nie ma kto pomóc.

PlusLiga zalicza właśnie mocny zjazd w dół. Firmy państwowe wspierające największe kluby wycofują się. Wojciech Drzyzga mówił podczas audycji w Radio Centrum, że siatkówka wraca do świetlic, że nie widzi możliwości lepszego "opakowania" siatkówki. Dobiliśmy do szklanego sufitu. Zgadza się pan się z tym?

Nie. Nie zgodzę się z tym. To wszystko wymaga innego spojrzenia, zweryfikowania pewnych rzeczy. Mam przemyślenia na ten temat. Będę się dzielił nimi z tymi, którzy pracują nad jeszcze lepszym rozwojem polskiej siatkówki. Nie chodzi tutaj tylko o pojedyncze osoby, zawodników, czy prezesów klubów, ale o tych, którzy zarządzają naszą siatkówką. Mam kilka pomysłów, jak ten szklany sufit przełamać.

Ogląda pan czasem ligi zagraniczne? Widząc poziom np. włoskich play-off widzi pan polski zespół w przyszłorocznym Final Four Ligi Mistrzów?

Tak, oglądam ligę włoską. Zamknięcie PlusLigi nie spowodowało nic dobrego. Wręcz przeciwnie: poziom sportowy klubów poszedł w dół. Najlepsze zespoły po prostu nie mają z kim walczyć. W lidze włoskiej na każdy mecz trzeba wyjść maksymalnie skoncentrowanym. Z kolei niektóre spotkania w lidze polskiej, jak chociażby, niestety, z AZS Częstochowa, przebiegały na zasadzie, że mają się odbyć. Wynik był z góry znany.

Lepiej, aby w najwyższej klasie rozgrywek grało tylko 8 zespołów, ale żeby mecze stały za każdym razem na wysokim poziomie. W europejskich pucharach płacimy cenę tego, co się dzieje w naszej lidze. Może być tak, że jeśli nie pójdziemy w innym kierunku, na jakiś czas zabraknie polskich drużyn w turniejach finałowych Ligi Mistrzów. Asseco Resovia na pewno nie zagra w przyszłorocznym. Po raz pierwszy od lat zabraknie jej w Lidze Mistrzów.

Jestem już poza klubem, nie wiem, co tam się dzieje. Nie mam kontaktu z ludźmi z klubu. Jaka tam jest prowadzona polityka? Widać, że nie zmienia się za bardzo. Znów są transfery, znów zmiany. Czy to będzie dobry, czy zły kierunek, pokaże to czas. Kolejny sezon.

Nie ma pan wrażenia, że akurat w momencie siatkarskich pożegnań Krzysztofa Ignaczaka, Michała Winiarskiego, czy Pawła Zagumnego, żegnamy nie tylko pewną epokę, ale w ogóle to, co dobre w polskiej siatkówce? Trudno sobie wyobrazić w tym momencie, że przed nami kolejne 10 lat medali na imprezach międzynarodowych i okres siatkarskiej prosperity.

Czas naszego grania, to były na pewno wspaniałe lata. Myślę, że większość z nas czuje się spełniona. Wymieniła pani nazwiska graczy, którzy dużo znaczyli dla polskiej siatkówki. Proszę pamiętać, że my też od czegoś zaczynaliśmy. Nie było tak, że weszliśmy do reprezentacji i zaczęliśmy od razu wygrywać. Obecna kadra ma duży potencjał. Oni też potrafią grać. Nie została po nas spalona ziemia. Kadra ma bardzo dobrego trenera. Wszyscy im kibicujemy, aby jak najszybciej stworzyli zespół na miarę mistrzów świata i Europy.

Na pewno pewna era się kończy. Czy również siatkarskiej prosperity? Jeśli wycofują się sponsorzy, to trudno będzie sprowadzić gwiazdy. Mamy jednak młodych siatkarzy z potencjałem, mistrzów Europy i, mam nadzieję, mistrzów świata w swojej kategorii wiekowej. Mamy pokolenie 23 – latków, którzy mocno pukają do reprezentacji. Czas pracuje na ich korzyść. Inne zespoły narodowe też mają swoje problemy. Ciekawe, jak w związku w tym będzie wyglądała Liga Światowa i cały sezon poolimpijski. Chodzi głównie o Włochów, Bułgarów oraz Rosjan?

Tak. Chcę zobaczyć te europejskie zespoły, które będą z nami walczyć podczas tegorocznych mistrzostw Europy. U nas ma kto grac i jestem pewien, że będzie kogo oklaskiwać. Presja też będzie ogromna. Nie ma pan wrażenia, że w obecnej sytuacji, my po prostu musimy zdobyć medal podczas mistrzostw Europy w Polsce?

Chciałbym zobaczyć drużynę monolit, która będzie walczyła na parkiecie. Nikt nie jest w stanie zagwarantować dzisiaj wyniku i nikt nie powie, tak jak kiedyś Hubert Wagner: "jedziemy po złoto". Pamiętam, że Michał Kubiak też tak całkiem niedawno mówił...

Michał jest bardzo odważny w swoich wypowiedziach. I bardzo dobrze. Trudno jednak określić, czy się wygra "złoto". Poziom jest wyrównany, może decydować dyspozycja dnia, jedna, dwie piłki. Chciałbym zobaczyć drużynę, w której jeden za drugim skoczy w ogień. Którą się będzie przyjemnie oglądało, która nie odpuści żadnej piłki. Przegrać można, ale po tym wszystkim trzeba móc spojrzeć na siebie w lutrze i powiedzieć: "dzisiaj byli od nas lepsi i nie mogliśmy nic więcej zrobić. Ale nie ma wstydu, bo dałem z siebie wszystko".

Taką drużynę chcę oglądać i myślę, że Fefe jest w stanie to wykrzesać z chłopaków. Z rozmów z ludźmi, którzy grali pod jego skrzydłami w Kędzierzynie - Kożlu wiem, że to człowiek, który będzie prowadził kadrę twardą ręką. Takiego trenera nam potrzeba. Żeby towarzystwo "złapać za mordę". My, Polacy, mamy taką narodową cechę, że jeśli ktoś nas dobrze prowadzi i jest naszym liderem, jesteśmy w stanie przenosić góry. Czyli będzie życie po "Winiarze", "Gumie" i "Igle"?

Absolutnie tak. Są u nas ludzie z olbrzymim potencjałem, którzy w ciągu dwóch sezonów są w stanie wskoczyć na ten poziom, na którym my byliśmy. Tym bardziej, że nasza drużyna jest jeszcze wciąż młoda. Kurek, Zatorski, Kubiak, Fabian Drzyzga - oni osiągnęli już bardzo dużo na arenie międzynarodowej, a dalej są w kwiecie siatkarskiego wieku.

Źródło artykułu: