Kacper Piechocki: Mam szacunek do Pawła Zatorskiego

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Tomasz Kudala
WP SportoweFakty / Tomasz Kudala
zdjęcie autora artykułu

W pojedynku ZAKSY z PGE Skrą, górą okazali się bełchatowianie, wygrywając 3:2. Kacper Piechocki doskonale zdaje sobie sprawę, że o ostatecznym miejscu w tabeli mogą decydować niuanse. Opowiedział także, jak wielkim szacunkiem darzy Pawła Zatorskiego.

WP Sportowe Fakty: Pojedynek w Kędzierzynie-Koźlu miał od początku do końca nerwowy przebieg, ale to Skrze udało się utrzymać nerwy na wodzy. Czy to był główny element, który zaważył o waszym zwycięstwie?

Kacper Piechocki: Cieszymy się bardzo, bo ten wynik ostatecznie mógł być różny. Równie dobrze to ZAKSA mogła to spotkanie wygrać. Na parkiecie spotkały się dwie bardzo dobre drużyny i jesteśmy bardzo zadowoleni, że to my zawieziemy do Bełchatowa dwa cenne punkty. Decydujący w tym spotkaniu na pewno był tie-break, ale właściwie to niuanse decydowały, kto wygra seta, kto skończy akcję. Dlatego ciężko wskazać jeden element, który zaważył o tym, że z tego meczu my wyszliśmy zwycięsko.

Doszło do symbolicznej wymiany spojrzeń z Pawłem Zatorskim po drugiej stronie siatki?

- Absolutnie. Ja do Pawła mam szacunek, bo zdaję sobie sprawę, że nawet nie mogę się do niego porównywać - jest jednym z najlepszych libero na świecie i także bym sobie życzył, żeby grać za parę lat, tak jak Paweł obecnie.

Po odejściu "Zatiego" ze Skry zapewne nie było panu łatwo. Krążyły różne opinie, często dla pana krzywdzące.

- Ja tego nie czytałem, a w naszym bełchatowskim środowisku nikt nie dał mi niczego złego odczuć. Wszyscy mnie wspierali, jak mogli. Muszę skupić się na własnej pracy, robić postępy, muszę się uczyć od starszych kolegów. Nie jest łatwo zastępować Pawła i na pewno każdy miałby z tym problem.

Uważa pan, że ZAKSA miała w tym sezonie łatwiej, bo nie grała w zagranicznych pucharach i m. in. dlatego jest obecnie liderem tabeli?

- Może tak, może nie, właściwie nie wiem. My potraciliśmy punkty tam, gdzie ich nie powinniśmy stracić. Kędzierzyn grał swoje mecze z większą koncentracją i tych punktów nie pogubił z drużynami z dołu tabeli. Zasłużenie zajmują pozycję lidera, a my bijemy się o to, by zagrać z nimi w finale.

Sytuacja w tabeli jest na tyle skomplikowana, że to aż kilka drużyn ma szansę zająć ostatecznie drugie miejsce.

- Myślę, że dzisiaj nikt by nie postawił złotówki na to, kto w rezultacie zajmie drugą lokatę. To może wyjaśnić się nawet w ostatniej kolejce, dlatego te punkty, które zdobyliśmy w Kędzierzynie-Koźlu są dla nas bardzo cenne. Właściwie to sety, może nawet małe punkty mogą zadecydować o tym, kto znajdzie się w finale.

Was czeka jeszcze jedna trudna przeszkoda, ponieważ w kolejnej fazie Ligi Mistrzów gracie z Zenitem Kazań. Można było trafić gorzej?

- Uważam, że każdy jest do pokonania, bo wszyscy są tylko ludźmi. W siatkówce nie ma maszyn, każdy robi błędy. My niejednokrotnie pokazaliśmy, że potrafimy grać na bardzo wysokim poziomie, więc jesteśmy gotowi na tę walkę i chcemy z niej wyjść zwycięsko.

Wracacie jeszcze myślami do wygranej  w Pucharze Polski? Traktujecie to  trofeum jako bonus, którego się nie spodziewaliście?

- Wierzyliśmy w sukces od samego początku. Gdybyśmy się nie spodziewali wygranej to nie przyjeżdżalibyśmy do Wrocławia. Obecnie wierzymy, że możemy osiągnąć sukces w PlusLidze, a także w Lidze Mistrzów. Dlatego wszyscy jesteśmy jednością, bardzo się wspieramy i mam nadzieję, choć podsumowania będą na koniec sezonu, że jeszcze coś w tych rozgrywkach zdobędziemy.

Czy inaczej gra się ze świadomością, że obok siedzi selekcjoner reprezentacji Stephane Antiga i obserwuje przebieg meczu? Rodzi się wtedy większa mobilizacja, może nadzieja?

- Nie zwracam na to uwagi. Po prostu nie myślę o tym, bo muszę skupić się na grze w klubie, żeby pomagać mojej drużynie. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze nie reprezentuję tego poziomu, który powinienem, ale ostro walczę na treningach, pracuję ciężko i mam nadzieję, że kiedyś osiągnę ten poziom, jaki reprezentuje chociażby Paweł Zatorski, czy inni znakomici libero.

Młodsi zawodnicy w klubach wysokiej rangi są w jakiś inny, specjalny sposób traktowani przez starszych kolegów, którzy mają status "gwiazdy"?

- My jako młodzi, wszyscy mamy szacunek do chociażby mistrzów świata, czy innych znakomitych graczy, którzy występują w naszym klubie. Ale oni naprawdę nie dają nam odczuć, że są doświadczeni i grali w życiu wiele spotkań... Starają się nas naprowadzić na tę drogę, żebyśmy to my kiedyś grali na najlepszym poziomie.

Istnieje osoba, na której się pan wzoruje? Czy może znajduje się pan na takim etapie kariery zawodniczej, że robi pan swoje i nie patrzy na innych?

- Na takim poziomie na pewno nie jestem, ale mimo wszystko nie patrzę na innych, nie staram się porównywać, bo zdaję sobie sprawę, że wiele pracy przede mną. Od każdego można się czegoś nauczyć, ale to ja muszę wypracować swoją własną technikę i uważam, że wszystko siedzi w głowie. Kiedy jestem wyluzowany, nie spinam się, to potrafię grać w miarę przyzwoicie. Najważniejsze jest to, żeby pracować ciężko na treningach i kiedyś ta wielka forma przyjdzie.

Do następnego spotkania w PlusLidze przeciwko lubinianom jest aż tydzień. Dawno nie mieliście tak wiele czasu, żeby przygotować się do pojedynku!

- Tak, mamy aż cały tydzień i nie wiem, jak nam to trenerzy rozplanują. Cieszymy się, że czeka nas tak długi okres, bo chyba pierwszy raz w tym sezonie nam się to zdarzyło. Kolejny ciężki mecz, ale w tym sezonie łatwych meczów nie było.

Rozmawiała Anna Kardas

Źródło artykułu: