Świąteczne odśnieżanie wydarzeń roku: Złotopolski zawrót głowy

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Izmir, Turcja. 3-13 września 2009 r. Owo miejsce i data powinny się wszystkim polskim kibicom volley'a kojarzyć z jednym - zdobyciem przez polską reprezentację siatkarzy mistrzostwa Starego Kontynentu. Wydarzenie to można śmiało nazwać jednym z najpiękniejszych w historii naszej piłki siatkowej.

W tym artykule dowiesz się o:

Przeszkody niczym w lekkoatletycznym biegu przez płotki

Tegoroczny sezon reprezentacyjny był dla polskiej kadry siatkarzy rewolucyjny. Nowym selekcjonerem został dotychczasowy trener Skry Bełchatów, Daniel Castellani, który postawił na młodość. Prezentując zupełnie odmienną filozofię, puścił do boju w Lidze Światowej "młode wilczki" z Bartoszem Kurkiem i Jakubem Jaroszem na czele. Podstawowi zawodnicy mieli natomiast dołączyć do kadry później. Recepta na sukces w Turcji była bowiem prosta - najlepszym sposobem na udane połączenie młodości i rutyny miały być kolejno ogrywanie niedoświadczonych zawodników oraz zapewnienie niezbędnej chwili oddechu kluczowym dla teamu siatkarzom. Jednak los bywa przewrotny, o czym mieliśmy się wkrótce boleśnie przekonać.

Szybko stało się jasne, że polska kadra bez Pawła Zagumnego i kilku innych wysokiej klasy graczy traci na znaczeniu. Dlatego z trudem udało nam się przyjąć do wiadomości, iż reprezentacyjnej koszulki nie założą w tym roku Mariusz Wlazły, a także Michał Winiarski. O ile jednak wiadomość o ich absencji na mistrzostwach Europy w Izmirze niejako wisiała w powietrzu, o tyle fatalnej w skutkach kontuzji Sebastiana Świderskiego nie mogliśmy się spodziewać. Tym samym dziury w polskiej kadrze trzeba było załatać w trybie awaryjnym.

Po każdej burzy wychodzi słońce

Mimo dramatycznych okoliczności i dużego osłabienia, Polacy zdołali się pod wodzą Daniela Castellaniego podnieść i z pełną wiarą przystąpili do szlifowania swoich umiejętności. W międzyczasie zakwalifikowali się do przyszłorocznych mistrzostw świata we Włoszech, a także zwyciężyli w VII Memoriale Huberta Wagnera. Szczególnie sierpniowa wiktoria w Łodzi napawała nas optymizmem. Dlatego mimo że nie jechaliśmy do Izmiru w roli faworytów, mogliśmy z umiarkowanym optymizmem spoglądać w przyszłość.

Co cię nie zabije, to wzmocni

Zachęceni dobrą grą biało-czerwonych, eksperci oraz szkoleniowcy zaczęli analizować drogę polskiego teamu do najlepszej czwórki czempionatu. I choć początkowo ich zapały były studzone, gołym okiem dało się zauważyć, że nadzieja na pomyślny rezultat niewątpliwie jest. Nawet sami zawodnicy i trener Castellani, tuż przed odlotem do Turcji, głośno wypowiadali się o swoich ambitnych aspiracjach, wierząc w końcowy sukces. Gracze zapowiadali, że są w stanie wrócić do kraju z uśmiechami na twarzach, zaś trener podkreślał, że jego podopieczni dysponują tym, co jest potrzebne, by osiągnąć sukces. - Udało nam się skonstruować drużynę, która ma trzy podstawowe cechy - swój system gry, jest dobra pod względem technicznym i wydolnościowym, ale przede wszystkim jest zwartą i zgraną grupą. To wystarczy nam, byśmy doszli odpowiednio daleko - stwierdził w jednym z ostatnich przed wylotem z Polski wywiadów. Z niczyich ust nie padły jednak deklaracje odnośnie przywiezienia z Izmiru medalu. Jednak jak się kilkanaście dni później przekonaliśmy - najpiękniejszym zwycięstwem jest ta wiktoria, o której głośno się nie mówi i której niewiele osób się tak naprawdę spodziewa.

Kto ma odwagę, wygrywa

Przez pierwszą rundę mistrzowskiego turnieju biało-czerwoni przeszli niczym burza. Nie dali szans Francuzom, Niemcom i gospodarzom, w trzech pojedynkach tracąc zaledwie dwie partie. Forma Polaków cieszyła nasze oczy, wskutek czego coraz odważniej zaczęto mówić o ewentualnym awansie do półfinału. Kluczem do wejścia do Final Four miało być pierwsze starcie w drugiej fazie - spotkanie z broniącymi tytułu Hiszpanami. Dostarczyło nam ono wielu emocji, zaś losy tie-breaka przeszły już niemal do historii. W poczynania obu grających w nim ekip wkradły się nerwy, wynikiem których były utarczki słowne pod siatką. Pierwszą piłkę meczową mieli w górze zawodnicy z płw. Iberyjskiego, lecz ostatecznie to Polacy byli w tym meczu górą. Podobny skok napięcia mieliśmy również w kolejnym pięciosetowym starciu - tym razem z reprezentacją Słowacji, który na całe szczęście także zakończył się zwycięstwem polskiej kadry. Zdaniem Piotra Gacka, konfrontacje te były dla biało-czerwonych przełomowe i miały niebagatelne znaczenie dla dalszego rozwoju wypadków w turnieju. - Wtedy uwierzyliśmy w swoje możliwości. Jak widać sukces rodzi się w wielkich bólach.

Kiedy Polacy wygrali ze Słowakami, stało się jasne, że dokonali rzeczy, wydawałoby się, niemożliwej. Mecz z Grecją był jedynie formalnością. Team Castellaniego w pełni zasłużył na awans do najlepszej czwórki, mimo że z boku dało się słyszeć głosy, iż Polacy mieli zdecydowanie łatwiejszą drogę do Final Four niż Rosjanie i Bułgarzy. Boisko wszystko jednak zweryfikowało. Nasi siatkarze nie dali w półfinale najmniejszych szans butnym Bułgarom, zaś Sborna musiała w batalii z Trójkolorowymi przełknąć gorycz porażki. Tym samym w finale po przeciwnych stronach siatki stanęły Polska i Francja.

Niektórzy obawiali się, że młodzi zawodnicy, na których opierała się teraz gra polskiej reprezentacji, nie udźwigną ciężaru finałowego spotkania. Mimo że swe skrzydła rozwinął fenomenalnie grający Bartosz Kurek, a drugą młodość przeżywał Piotr Gruszka, obawiano się, że na korzyść francuskiej ekipy przemawiać będzie większe doświadczenie. Mimo to w meczu, którego stawką był mistrzowski tytuł, lepsi okazali się biało-czerwoni, którzy sięgnęli tym samym po pierwsze w historii złoto mistrzostw Europy siatkarzy.

Tak miłych dla oka obrazków nie ogląda się co dzień

Chwile, które na zawsze pozostaną w pamięci

Poza tytułem, Polsce w udziale przypadły także dwie nagrody indywidualne. Pawła Zagumnego całkowicie zasłużenie okrzyknięto najlepszym rozgrywającym. Kiedy wywołano jego nazwisko, popularny "Guma" zaskoczył wszystkich wzruszającym gestem, jakim było zdjęcie swej koszulki i ukazanie pod nią koszulki Sebastiana Świderskiego. -Przynajmniej tyle mogłem dla niego zrobić. Mam nadzieję, że na następny turniej pojedziemy razem i znów zdobędziemy złoto. Drugą statuetką uhonorowany został Piotr Gruszka - zdobywca tytułu MVP.

Jednak to nie indywidualności miały w Izmirze największą wartość. Na osiągnięty w Turcji sukces zapracowała bowiem cała drużyna, której siłą była przede wszystkim zespołowość.

Złoty team Castellaniego

1. Piotr Nowakowski

3. Piotr Gruszka (MVP ME)

4. Daniel Pliński

5. Paweł Zagumny (najlepszy rozgrywający ME)

6. Bartosz Kurek

7. Jakub Jarosz

9. Zbigniew Bartman

10. Marcel Gromadowski

12. Paweł Woicki

14. Michał Ruciak

15. Piotr Gacek

16. Krzysztof Ignaczak

17. Michał Bąkiewicz

18. Marcin Możdżonek

Źródło artykułu:
Komentarze (0)