Nietypowa pasja reprezentanta Polski. Wydaje na to setki tysięcy złotych

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Mateusz Birecki/NurPhoto / Na zdjęciu: Mateusz Poręba
Getty Images / Mateusz Birecki/NurPhoto / Na zdjęciu: Mateusz Poręba
zdjęcie autora artykułu

24-letni Mateusz Poręba ma za sobą udany sezon w PlusLidze i szansę na wyjazd z reprezentacją Polski na igrzyska olimpijskie. Okazuje się, że młody zawodnik po meczach najlepiej odpoczywa w... warsztacie. Jego kolekcja pojazdów jest naprawdę pokaźna.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Treningi siatkarskie rozpoczął pan stosunkowo późno, bo dopiero w liceum. Wcześniej grał pan w koszykówkę. Co skłoniło pana do zmiany dyscypliny?[/b]

Mateusz Poręba, środkowy reprezentacji Polski: Faktycznie z koszykówki na siatkówkę przerzuciłem się dopiero jako 15-latek, a wszystko dlatego, że... nie lubiłem biegać. W koszykówkę grałem na wysokim poziomie, miałem wiele ofert z klubów, ale zdałem sobie sprawę, że dopiero przejście do siatkówki pozwoli mi wejść na poziom międzynarodowy. To skłoniło mnie do zmiany dyscypliny. Dzisiaj jestem dumny z tej decyzji.

Jest pan zapewne jedynym polskim sportowcem, który został uznany jako talent podczas wizyty w budce z kebabem. Jak to się stało?

Rozdawałem ulotki w kebabie, a tam zostałem zauważony przez trener Marka Skrobota i Kamila Nalepkę. Stwierdzili, że jestem całkiem mobilny jak na swój wzrost i wzięli mnie na kilka treningów, a potem na obóz. Dość szybko dostałem szansę w Resovii. Tam mieliśmy tylko dwóch środkowych, więc miałem bardzo dużo szans na grę. Do dzisiaj jestem wdzięczny trenerowi za to, że tak mocno na mnie stawiał. Czasem się śmieje, że gdyby ten kebab wciąż istniał, to miałby najlepszą reklamę w Polsce. Dziennikarze ciągle pytają mnie o ten wątek mojej kariery.

Nie wszyscy jednak wiedzą, że poza koszykówką i siatkówką miał pan także zadatki na solidnego judokę.

Judo uprawiałem 7-8 lat, ale ostatecznie zrezygnowałem, bo to jednak sport dla niższych ludzi. Było mi trudno, bo będąc dużo wyższym od rówieśników musiałem trenować ze starszymi rocznikami. Zdrowie nie pozwalało na mocne treningi, bo zbyt szybko rosłem, a mięśnie nie nadążały. Pojawiały się bóle, a ja z każdym miesiącem coraz więcej czasu spędzałem na rehabilitacji.

ZOBACZ WIDEO: Polki rozpoczęły Ligę Narodów! Zobaczcie, jak przygotowywały się do pierwszego meczu

Do dziś lubi pan sporty walki?

Czasami żałuję, że skończyłem z judo, bo naprawdę lubiłem ten sport. Zresztą ciągle mnie korci, by wrócić na matę. Na razie jednak jestem siatkarzem i wiem, że łączenie tych dyscyplin jest niemożliwe.

Czy to znaczy, że po zakończeniu kariery chętnie wszedłby pan do klatki i powalczył w formule MMA?

Judo dało mi podstawy do tego, by w parterze naprawdę dobrze walczyć. Do tego mam opanowane różne obalenia. Teraz moim celem jest jednak bycie jak najlepszym siatkarzem, a co będzie później zobaczymy.

Jest pan także pasjonatem motoryzacji. Od czego to wszystko się zaczęło?

Mój tata w dawnych czasach był punkiem. Jeździł motocyklami na różne zloty, a dzięki poznawaniu nowych ludzi miał łatwość w załatwianiu sobie rzeczy, które normalnie były trudno dostępne. Tata kocha amerykańskie samochody, a w naszej rodzinie, od kiedy pamiętam, były tylko amerykańskie samochody. Nie miałem wyjścia i teraz kontynuuję tę tradycję.

Pana pasja nie kończy się jednak na przeglądaniu magazynów, ale sam ma pan całkiem pokaźną kolekcję motocykli i samochodów. Ile dokładnie sztuk ona liczy?

Faktycznie w wolnych chwilach zajmuje się składaniem motocykli i samochodów. Jak szybko liczę, mam obecnie sześć, siedem pojazdów, z czego zdecydowana większość to zabytki. Może nie jest to jakaś wybitnie duża kolekcja, ale coś już jest. Jeden z moich motocykli wciąż jest w częściach i czeka na dobry moment do złożenia. Mowa o motocyklu z 1955 roku Ural M72. Oprócz niego przygotowywałem także motocykle: Royal Enfield z 1946 roku, Suzuki DR z 1992 roku, Dniepr MT-9, oraz samochody Piontiac Fiero, Lincolna Town Cara, Shevrolet Corvette C6, Chevrolet Tahoe, Dodge Durango.

Gdzie się pan tego nauczył?

Większość rzeczy robię zupełnie sam. Pierwszy remont Urala robiłem z bratem. To była dla mnie zupełna nowość. Teraz ciągle poszerzam swoją wiedzę, uczę się nowych rzeczy. Szlifowanie, czy robienie wałów zostawiam specjalistom. Ja skupiam się głównie na składaniu.

Ma pan czas na dłubanie przy sprzęcie mimo kariery siatkarskiej?

Po treningach schodzę do warsztatu i spędzam tam wiele godzin. Przyznam, że nic mnie tak nie relaksuje, jak właśnie dłubanie przy samochodach i motocyklach. Lubię to tak mocno, że w przyszłości na pewno będę chciał robić coś związanego właśnie z remontowaniem starych pojazdów.

Ile czasu potrafi pan dziennie spędzić w swoim warsztacie?

Zdarza się, że potrafię siedzieć tam nawet trzy godziny, a czasami skupiam się tylko na sprawdzeniu, czy wszystko działa i przejrzeniu, co jeszcze można byłoby poprawić. Bawi mnie nie tylko praca przy samochodach, ale nawet wpatrywanie się w nie. Staram się codziennie doglądać moje maszyny. Przyznam, że lubię sobie popatrzeć na Royala Enfielda, bo według mnie ten motocykl to jest poezja motoryzacji. Zdarza się, że zapraszam znajomych na oglądanie. W użyciu mam tylko kilka sztuk, a reszta czeka na odpowiedni moment.

Czy w takim razie woli pan bardziej pracować przy autach, czy nimi jeździć?

Oczywiście, że wolę jeździć niż robić. Tata zawsze powtarzał mi, że jeśli chcę być prawdziwym motocyklistą, to sam muszę potrafić zrobić wszystko wokół swojego pojazdu. Teraz próbuję zrobić motocykl w stu procentach pode mnie. Sprowadzam części z całego świata i mam frajdę, że stworzę coś, czego nie ma nikt inny na świecie.

Co na to koledzy z drużyny?

Chłopaki się dziwią czasami. W mojej kolekcji mam przecież nawet wojskowe motocykle z bocznym wózkiem. Na co dzień nie korzystam z motocykli, bo ze względu na karierę sportową po prostu nie mogę ryzykować. Motocykle są głównie po to, bym mógł je podziwiać. Przy okazji chciałem jednak zwalczyć mit, że jazda na motocyklu musi być niebezpieczna. Wyjazd 200 km/h na jakimś ścigaczu niesie za sobą ryzyko, ale nie sądzę, by jakieś zagrożenie niosła za sobą przejażdżka motocyklem z 1946 roku, który rozpędza się jak czołg i nie przekracza 50 km/h. Od lat walczę o to, by rozróżniać oldschoolowe kolekcjonowanie motocykli i wyjazdy na zloty od wariackiej jazdy na ścigaczach. Ja staram się jeździć motocyklami poza sezonem i robię to zawsze z głową. Podchodzę do tego inteligentnie.

Rozumiem jednak, że samochody są częściej w użyciu?

Zdecydowanie. Poza dojazdami na treningi i zwykłymi wycieczkami, lubię też jeździć na zloty, poznawać innych pasjonatów i wymieniać się doświadczeniami. Oni pokazują mi nowe miejsca, poznają z kolejnymi kolekcjonerami. Im dłużej w tym jestem, tym bardziej mi się to podoba.

Czy w kadrze jest jeszcze jakiś inny kolekcjoner starych samochodów? Kto docenia pana pasję najbardziej?

W kadrze mamy kilku pasjonatów motoryzacji. Do pracy pewnie nikogo bym nie zaprosił, bo nie wiem, czy chłopaki mają odpowiednie doświadczenie. Jeśli jednak chodzi o samą wiedzę na temat pojazdów, to mogę o tym porozmawiać z Bartkiem Bednorzem, Kubą Kochanowskim i Bartoszem Kurkiem, a pewnie można byłoby wymieniać jeszcze dłużej. Zresztą wychodząc przed nasz hotel widać doskonale, że chłopaki znają się na samochodach.

Ma pan jeszcze jakieś motoryzacyjne marzenie?

Marzy mi się niemiecki motocykl wojskowy Zündapp. To jednak bardzo rzadki okaz i bardzo drogi (kosztuje nawet 200-300 tys. złotych). Chciałbym także kilka motocykli wojskowych od BMW. Z samochodów numerem jeden na mojej liście życzeń jest chciałbym mieć Shevrolet Corvette C3. Z moim wzrostem to jednak niemożliwe, bo nie wsiądę do niej i nie zamknę drzwi.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej: Spójrz na ranking WTA po meczu Świątek Symboliczna zmiana w hierarchii?

Źródło artykułu: WP SportoweFakty