Znakomita sportsmenka o gołębim sercu. "Ludzie są niesamowici"
- Trzymam je w pudełku. Po co mają tam leżeć? - Maria Andrejczyk z rozbrajającą szczerością mówi o swoich medalach. Postanowiła zrobić z nich użytek. Dzięki swoim sukcesom ratuje życie chorych dzieci.
Srebrna medalistka igrzysk olimpijskich w Tokio przyznaje, że nie zrobiła wystawy ze swoich zdobyczy. Trzyma je w pudełku.
- Po co mają tam leżeć? Te medale zyskują nadzwyczajną wartość właśnie wtedy, kiedy komuś dzięki nim pomagam. Kiedyś udało mi się włączyć do armii Antosia z Sejn. Wtedy zebraliśmy 30,5 tys. zł za medal ze Splitu. Dzięki temu mógł lecieć do Bostonu na operację serduszka. Teraz jest cały i zdrowy. Szykuje się nawet na trening rzutu oszczepem! Cieszę się, że teraz jest szansa, aby pomóc Miłoszkowi. Jestem w stałym kontakcie z jego mamą - podkreśla Andrejczyk.
Jeśli tylko zdrowie pozwoli, reprezentantka Polski nadal będzie pomagać. Nie planuje kolekcjonować medali.
- Bardzo mi jednak miło, że marszałek województwa podlaskiego wyszedł z inicjatywą, aby zrobić dla mnie replikę medalu. Chcę zdobywać kolejne krążki, chcę walczyć o tytuły. A przy tym mogę pomóc ratować czyjeś życie - zaznacza 25-letnia oszczepniczka.
I dodaje, że po niedosycie z Tokio nie ma już śladu. Po wywalczeniu wicemistrzostwa olimpijskiego czuła sportową złość. Jednocześnie była świadoma, że kontuzjowany bark nie mógł więcej udźwignąć.
- Stoczyłam ogromną walkę jeszcze przed konkursem, w trakcie rozgrzewki. A wcześniej przez całe pięć lat. Samym sukcesem było to, że wystartowałam na igrzyskach. Wiedziałam, że scenariusz może być różny, czułam huśtawkę nastrojów. Tym bardziej srebro, pod każdym względem, jest przeogromnym sukcesem - reasumuje Andrejczyk.
Jesteśmy z nich dumni! Oni wywalczyli medale olimpijskie dla Polski >>
ZOBACZ WIDEO: "Sam siebie zaskoczyłem". Tego złoty medalista olimpijski się nie spodziewałPomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.