Ludzie rzucili się na pomoc. Polski mistrz wykrwawiał się w samochodzie

Kibice gołymi rękami próbowali odginać blachę, a w karetce brakowało podstawowego sprzętu. Przed 30 laty w Zimowym Rajdzie Dolnośląskim doszło do wypadku Mariana Bublewicza. Liczyła się każda sekunda, podczas gdy rajdowiec wykrwawiał się na śmierć.

Katarzyna Łapczyńska
Katarzyna Łapczyńska
miejsce wypadku Mariana Bublewicza Materiały prasowe / Na zdjęciu: miejsce wypadku Mariana Bublewicza
Był 20 lutego 1993 roku, na południu kraju organizowano IX Zimowy Rajd Dolnośląski. Marian Bublewicz miał na swoim koncie siedem zwycięstw w tej imprezie. Niektórzy powtarzali, że rajd powinien nosić jego imię, bo pokonanie go na trasach w pobliżu Kłodzka graniczyło z cudem. Bublewicz chciał wystartować w rajdzie najnowszym Fordem Escortem RS Cosworth, ale samochód nie był jeszcze gotowy.

Wielokrotny mistrz Polski zdecydował się na Forda Sierrę, w którym ścigał się do tej pory. Tyle że jego rajdówka nie była już dostępna. Olsztynianin wynajął maszynę Patricka Snijersa. Ta miała równy rozdział mocy (po 50 proc.). Bublewicz preferował, gdy więcej mocy trafiało na tył (66/34). Być może ten detal miał wpływ na tragiczne wydarzenia na piątym odcinku specjalnym.

Kibice ratowali legendę. W karetce "nic nie było"

Marian Bublewicz rozpoczął rajd od prowadzenia po dwóch oesach, ale wypadnięcie z trasy na kolejnym kosztowało go utratę pozycji lidera. Paweł Przybylski miał nad nim ledwie sekundę przewagi. Kierowca z Olsztyna chciał jak najszybciej odzyskać pierwsze miejsce. Na odcinku prowadzącym z Orłowca do Złotego Stoku popełnił jednak fatalny błąd.

ZOBACZ WIDEO: Tak wygląda w wieku 35 lat. Zdradziła receptę na niesamowitą figurę
Na drugim kilometrze auto prowadzone przez Mariana Bublewicza wypadło z trasy. Trafiło w przydrożne drzewo od strony kierowcy. Pilotujący go Ryszard Żyszkowski miał złamaną rękę i rozbitą głowę. Sam był w stanie opuścić rozbitą rajdówkę. Stan Bublewicza był dużo gorszy. - Wyglądało to okropnie. Pamiętam, że Marian powiedział do mnie "Rysiu, pomóż" - wspominał po latach pilot Bublewicza.

Poziom organizacji rajdów na początku lat 90. pozostawiał wiele do życzenia, więc z pomocą ruszyli kibice. Niektórzy gołymi rękami próbowali rozrywać karoserię, inni chwycili po narzędzia mające pod ręką. Liczyła się każda sekunda, bo Bublewicz tracił mnóstwo krwi. - Siedział w tym samochodzie uwięziony jak ptaszek w klatce - powiedział po latach w dokumencie "Ścigany" Krzysztof Hołowczyc, dla którego Marian Bublewicz był idolem i mentorem.

Ostatecznie to fani wydostali Bublewicza z rozbitej rajdówki. Gdy na miejscu pojawiła się pomoc medyczna, nadeszło kolejne rozczarowanie. Wyposażenie karetki pozostawiało wiele do życzenia. - Tam nie było nic, co można by wykorzystać jako pomoc. Naprawdę nie było nic. Tylko przerażony młody lekarz. Kobieta, która nie wiedziała, co robić - opisał traumatyczny moment pilot Bublewicza.

Bublewicz trafił do szpitala w Lądku-Zdroju w stanie krytycznym. Jego operacja trwała cztery godziny. - Odłamki kości sterczały do miednicy. Była złamana, zmiażdżona. Było złamane lewe udo. Złamanie uda to 1-1,5 litra krwi. Przy takim złamaniu miednicy to jest kolejny 1 litr krwi. Krwi wynaczynionej, czyli takiej, która nie wypływa na zewnątrz. On mógł stracić ponad 2 litry krwi - powiedział w "Ściganym" dr Aleksander Niedzielski, który próbował ratować życie rajdowca.

Gdy lekarze pod koniec operacji zaczęli zszywać pęcherz moczowy, doszło do zatrzymania akcji serca. - Masaż prowadzony był przez przeponę, bo brzuch był rozcięty, więc można sobie było na to pozwolić. Chory był zaintubowany, więc akcję oddechową kontrolował anestezjolog. Kilkudziesięciominutowy masaż nie przyniósł efektów - dodał dr Niedzielski.

- Wysiadłem z samochodu. Spojrzałem mu w oczy w tym momencie. Do końca życia nie zapomnę tych oczu - powiedział Hołowczyc.

Marian Bublewicz był wyjątkowy

- Był znakomitym organizatorem. Praktycznie on sam stworzył pierwszy, prywatny i profesjonalny zespół rajdowy w Polsce. Wszyscy w nim mieli podzielone swoje role, każdy wiedział co ma robić, wszystko było zorganizowane perfekcyjnie. Przez kilka lat osiągnęliśmy sporo - tak w 1999 roku Żyszkowski opisywał Bublewicza w MK TV.

Olsztynianin w trakcie swojej kariery wywalczył 20 tytułów mistrza Polski różnej kategorii. W roku 1992 został wicemistrzem Europy. W sezonie 1993, zakończonym tragicznym wypadkiem, trafił na listę kierowców "A", publikowaną przez FIA. Łącznie na niej było zaledwie 31 nazwisk z całego świata.

- Prywatnie Marian prowadził warsztat samochodowy. W nim wydzielił dział, który zajmował się tylko sportem. Miał określoną grupę ludzi i sprzęt. Był serdecznym przyjacielem. Szalone zaufanie miałem do niego w trakcie jazdy - dodał wieloletni pilot Bublewicza.

W miejscu wypadku postawiono symboliczny pomnik. Co roku pojawiają się tam znicze, zjeżdżają się też kibice z całej Polski. Chociaż od tragicznych wydarzeń minęło już 30 lat, to środowisko rajdowe robi wiele, by pamięć o olsztynianinie nie przeminęła. W tym celu organizowany jest Rajd Memoriał im. Mariana Bublewicza i Janusza Kuliga.

Od roku 2000 działa też fundacja im. Mariana Bublewicza, której jednym z zadań jest propagowanie bezpiecznej jazdy na drogach.

Katarzyna Łapczyńska, dziennikarka WP SportoweFakty

Czytaj także:
Wewnętrzna konkurencja Roberta Kubicy. Trudne zadanie przed Polakiem
FIA zarobiła miliony na kierowcach i ekipach F1. Ujawniono kwoty

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×