Marko Mamić: Przychodzę do Vive po tytuły

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images /  /
Getty Images / /
zdjęcie autora artykułu

Marko Mamić latem zostanie zawodnikiem Vive Tauronu Kielce. - Chcę tu spełniać swoje marzenia - mówi rozgrywający reprezentacji Chorwacji. I zapowiada: przychodzę do Kielc po tytuły!

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Dzwoni Bertus Servaas. Pierwsza reakcja?

Marko Mamić, rozgrywający Dunkerque HB: Przyjemne podniecenie. To normalne, gdy dowiadujesz się, że chce cię tak dobry zespół. Negocjacje nie trwały długo, zajął się nimi mój menadżer. Z prezesem rozmawiałem za to podczas poprzedniego Final Four. Było bardzo miło, bo to fajny facet.

W podjęciu decyzji pomogły znajomości z zawodnikami Vive?

Z pewnością. Znam Manuela Strelka i Filipa Ivicia, tego drugiego jeszcze z czasów młodzieżówki. Vive od zawsze jest otwarte na graczy z Bałkanów. Widać, że lubią i rozumieją tutaj graczy z naszych stron, co sprawia, że łatwiej jest nam się odnaleźć w nowej sytuacji.

Jeszcze będąc w Dunkierce mówił pan, że marzenie to gra w Bundeslidze.

Owszem, lubię tę ligę. W Vive dostrzegłem jednak świetną okazję do rozwoju. To młody i głodny sukcesów zespół, który ma bardzo dobrego trenera. Miałem inne oferty, ale tak naprawdę nie zastanawiałem się zbyt długo.

Rzucił się pan na głęboką wodę. Z zespołu środka ligi francuskiej do mistrza Europy. Lubi pan wyzwania?

Sport to głównie wyzwania. A ja jestem typem, który uważa, że jeżeli spotyka się na swojej drodze dobrych ludzi i wkłada się w coś serce, to nie ma miejsca na strach. Jestem gotowy na wielki klub i wielkie mecze.

ZOBACZ WIDEO Napoli gromi, gol Zielińskiego. Zobacz skrót meczu z Torino [ZDJĘCIA ELEVEN]

Sprawia pan wrażenie bardzo pewnego siebie.

Nie. Zawsze są jakieś wątpliwości, wahania. Przecież nie ma decyzji idealnych. Traktuję je jednak raczej jako dodatkową motywację. Czeka mnie masa pracy, ale się opłaci. Zaczął pan już naukę polskiego?

Tak, uczę się przez internet. Mówią, że polski jest trudnym językiem. Dla mnie jest bez porównania prostszy niż francuski czy niemiecki. Na pewno to pierwsze zderzenie z językiem w praktyce będzie trudne, ale nie mam obaw. Mam nadzieję, że dzięki temu aklimatyzacja pójdzie sprawnie.

Na pewno orientuje się pan w sytuacji kadrowej Vive: na pana pozycji są już Karol Bielecki, Michał Jurecki, a może grać także i Mariusz Jurkiewicz. Doborowe towarzystwo i silna konkurencja.

Sezon jest długi. Na ilu frontach gra Vive? Na trzech, i to raczej do końca. Jestem więc spokojny o szanse na grę. To dobry ruch ze strony działaczy Vive, że będziemy mieć tak szeroką ławkę. Zresztą, gdyby Vive mnie nie potrzebowało, nie podpisałoby ze mną kontraktu.

Do którego z nich jest pan najbardziej podobny?

Trochę do Bieleckiego, bo też lubię rzucać z dystansu, i trochę do Jureckiego, bo często gram z obrońcami na kontakcie. Ale oni są w swoim fachu mistrzami.    A pan?

Lubię grę zespołową, kolektywną. Realizowanie taktyki. Dużo łatwiej jest wygrać mecz drużynowo niż za sprawą indywidualnych akcji. Znam też swoje słabości. Wiem, że muszę poprawić motorykę i technikę.

Któregoś z nowych kolegów ceni pan szczególnie?

Nie ma jednego konkretnego zawodnika. Lubię Strleka za jego szybkość i elegancję, Zormana za wizję i rozumienie gry oraz Jureckiego za niesamowitą pasję i siłę fizyczną.

Pana wielką zaletą jest za to uniwersalność. Dobrze spisuje się pan w ataku, ale gra w obronie też panu nie obca.

Tak, to dla mnie ważne. Piłka ręczna ewoluuje, staje się coraz szybsza. Właściwie już nie ma czasu na zmiany. Uniwersalność to dziś klucz do sukcesu.

To atak czy obrona?

Nie umiem się określić, bo to dwa zupełnie różne światy. Kiedy grasz w obronie, musisz umieć czytać grę przeciwnika, utrudniać mu życie do maksimum, być dla niego przeszkodą. To wymaga przewidywania. W ataku jest odwrotnie. Chodzi o zaskakiwanie rywala, szukanie luk, błędów. Liczy się kreatywność. Uwielbiam odgrywać obie role.

Czego oczekuje pan po transferze do Vive?

    Tytułów - mam nadzieję, że co roku będziemy walczyć o Ligę Mistrzów oraz grać o dublet w polskiej lidze - oraz nauki.
    Gdzie będzie pan za cztery lata?
    Mam nadzieję, że nadal w Kielcach. Chciałbym zostać zawodnikiem robiącym różnicę, mającym realny wpływ na grę drużyny. Wiem, że to nie będzie łatwe i będzie wymagało ode mnie ogromu pracy, ale wierzę, że wybrałem najlepsze miejsce do tego, by spełniać swoje cele, ambicje i marzenia.

    Kim jest Marko Mamić?

    Pochodzę z Garesnicy. 11 tysięcy mieszkańców, 80 kilometrów od Zagrzebia. Małe miasto, właściwie miasteczko.

    Jak to się wszystko zaczęło?

    Jako dziecko kochałem sport bez opamiętania. Swoją karierę zacząłem w domowym ogródku, gdzie strzelałem gole ojcu. Potem przeniosłem się na kort tenisowy, była też koszykówka. Wybrałem jednak futbol. W wieku sześciu lat zacząłem grać dla NK Garić.

    Ani słowa o piłce ręcznej.

    Mój starszy brat trenował i piłkę nożną, i piłkę ręczną. Kiedy kończyłem swoje zajęcia, lubiłem zostawać i obserwować jego mecze. Do ręcznej zawsze brakowało im zawodników, więc trener często dawał mi pograć. Nie było łatwo, bo brat jest cztery lata starszy.

    I?

    Wkręciłem się. Dołączyłem do drużyny na stałe, miałem 10 lat. Nie było zespołu w mojej kategorii wiekowej, więc grałem ze starszymi przez pierwsze dwa czy trzy lata.

    A co z piłką nożną?

    Trenowałem jednocześnie.

    To kiedy zapadła decyzja o zostaniu nowym Ivano Balicem, nie Davorem Sukerem?

    Po kilku latach powstała u nas drużyna piłki ręcznej dla rocznika 1992, dwa lata starszego niż ja. Szybko stałem się jej liderem. Trzeba jednak przyznać, ze byliśmy fatalni. Dopiero zbieraliśmy doświadczenie. Wreszcie stworzono zespół dla mojego rocznika. Zaczęliśmy grać na poważnie, osiągać pierwsze sukcesy. I klamka zapadła. Wybrałem piłkę ręczną.

    Szybko okrzyknięto pana wielkim talentem.

    Zdawałem sobie sprawę z moich możliwości, ale i z tego, że sam talent oraz warunki fizyczne nie wystarczą. Wszystko zależy od tego, ile pracy włożysz w samodoskonalenie. A ja zawsze chciałem dwóch rzeczy: być jednym z najlepszych graczy i zdobyć tyle tytułów oraz wygrać tyle meczów, ile tylko się da.

    Miał pan pod nosem RK Zagrzeb, czyli klub słynący ze skupowania chorwackich talentów.

    Lubię zespół z Zagrzebia i mam tam wielu przyjaciół. Nie miałem jednak wystarczająco dużo zaufania do ich polityki względem młodych zawodników. Wielu podpisywało z nimi kontrakt, a później nie grało. Nie chciałem skończyć w ten sposób.

    Padło na Szafuzę. To był dobry ruch?

    Na pewno w Szwajcarii nauczyłem się bardzo dużo. I o piłce ręcznej i o życiu. Poznałem nowy język, kulturę, zwyczaje. To był szok. Poznałem też masę ludzi. A sportowo? Okrzepłem, zadebiutowałem w Lidze Mistrzów. Zderzyłem się z wielką piłką ręczną.

    Grając w szwajcarskich barwach dwukrotnie grał pan też przeciwko Vive, a także miał okazję odwiedzić Halę Legionów.

    W pierwszym meczu - u nas - dałem ciała, przestrzeliłem mnóstwo rzutów. W rewanżu w Kielcach było już o wiele lepiej. Z tego meczu pamiętam fajną atmosferę. Nie od dziś wiadomo, że kibice w Kielcach kochają handball i są wielkim wsparciem dla ich drużyny. Myślę, że to kwestia kultury gry i kibicowania piłce ręcznej.

    Później obrał pan kierunek na Dunkierkę. I nad Morzem Północnym spędził dwa sezony.

    We Francji dostałem o wiele więcej szans na grę i trochę "wolności" na parkiecie. Najważniejsza lekcja z tamtego okresu: nie ma łatwych spotkań. Liga francuska pokazała mi to dobitnie. Najlepsze lekcje zebrałem jednak w kadrze. Treningi z gwiazdami, selekcjoner z ogromnym doświadczeniem, granie z najlepszymi co 3 dni na wielkim turnieju... Bezcenne.

    No właśnie - reprezentacja. Z turnieju na turniej pana rola rośnie. We Francji zdobył pan 29 bramek.

    Każdy turniej to szkoła. Oczywiście, to są dobre i gorsze przeżycia. Widzę jednak, że z każdą kolejną imprezą robię postęp. Do dobre zarówno dla mnie, jak i dla reprezentacji.

    Największe przeżycie z kadrą?

    Nie będziecie zadowoleni - brąz na mistrzostwach w Polsce i wygrana z Polską kilkunastoma bramkami przy pełnej hali w Krakowie. Niesamowite. To była wielka niespodzianka. Nawet dla nas.

    Źródło artykułu: