Mateusz Piechowski: Mówili mi "wróć do szkoły, jesteś za słaby". Ale to mnie wzmocniło

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Trzy sezony temu Matusz Piechowski był jeszcze rozgrywającym. Manolo Cadenas powiedział jednak, że to najbardziej utalentowany kołowy, z jakim spotkał się w ostatnich latach. 21-latek opowiada nam, dlaczego kontuzje barku i kolana go nie złamały.

WP SportoweFakty: Kilka dni temu oficjalna strona Wisły podała, że znów jest pan niezdolny do gry. Co panu dolega? Mateusz Piechowski:

Wypadł mi palec ze stawu. Przez godzinę nie mogliśmy go nastawić i dlatego pojechaliśmy do szpitala. Na szczęście prześwietlenie pokazało, że wszystko jest okej i choć palec jest jeszcze trochę opuchnięty, to mam za sobą ćwiczenia na siłowni i wracam do gry.

Nie ma pan szczęścia do kontuzji. W grudniu, kiedy dostał pan powołanie do kadry na zgrupowanie w Kielcach też przecież wracał pan po długiej przerwie.

- Tak naprawdę wróciłem, zagrałem dwa spotkania w lidze i dostałem powołanie od trenera Dujszebajewa. Nie ukrywam, że tak dla mnie, jak i dla klubu i kolegów było to zaskoczenie. Nikt chyba nie spodziewał się, że mogę zostać powołany. Ale pojechałem na zgrupowanie, odbyłem wszystkie treningi i po rozmowie z trenerem wiem, że był ze mnie zadowolony. Teraz pracuję na to, żeby dostać kolejne powołania. Ten palec to jedynie taki delikatny stop, nic groźnego.

ZOBACZ WIDEO Trzy gole Barcelony. Zobacz skrót meczu z A. Bilbao [ZDJĘCIA ELEVEN]

Pierwsze powołanie do reprezentacji ma pan za sobą, a słyszałem, że początkowo piłka ręczna nie brzmiała dla pana przekonująco.

- Na pierwszy trening zaprowadziła mnie mama - złapała za rękę i siłą zaciągnęła na halę. A ja kompletnie nie wiedziałem co to piłka ręczna. Byłem w czwartej czy w piątej klasie, zajmowałem się innymi rzeczami. Ale gdy już się tam znalazłem, to nie chciałem wychodzić z hali. I tak to się zaczęło.

Zaczynał pan na kole?

- Tak, ale potem u trenera Góreckiego zostałem przesunięty na lewe rozegranie. Przez jakiś czas było to w porządku, bo moje warunki fizyczne na to pozwalały, ale gdy już wróciłem do Wisły, to trener Cadenas uznał, że pozycja kołowego będzie dla mnie lepsza. Co tu dużo mówić - nie grzeszę dynamiką, dlatego rzeczywiście lepiej sprawdzam się na szóstym metrze.

To była decyzja trenera Cadenasa?

- To była wspólna decyzja. Zaczęliśmy wspólnie sporo indywidualnie trenować, po to, bym odnalazł się na kole. Manolo poświęcał mi bardzo dużo czasu. Tak naprawdę mieliśmy treningi przed treningami i treningi po treningach. We dwóch ćwiczyliśmy do późnych godzin. I jak widać, na razie przynosi to rezultaty. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, bo przecież nie musiał tego robić.

Mimo że miał pan wsparcie trenera Cadenasa, wiem, że pana wejście do zespołu - ze względu na zachowanie innych zawodników - nie było wcale łatwe. 

- Jedną rzeczą, którą musiałem pokonać, była zmiana myślenia o grze, bo na kole dzieje się po prostu więcej niż na rozegraniu i w każdym momencie muszę być gotowy, by dostać piłkę. Tę sztukę musiałem opanować, wiedzieć w którą stroną mam się obrócić, jak rzucić piłkę, kiedy zastawić rywala. To naprawdę trudna robota, a kibice często myślą, że na kole tylko się stoi. To nieprawda.

- Inna sprawa, z którą musiałem sobie poradzić, to relacje z zawodnikami. W każdym zespole znajdą się nieżyczliwi ludzie. Wydaje mi się, że w moim przypadku wyglądało to tak, że czuli oni zagrożenie, bo do zespołu wchodził młody chłopak, albo po prostu dopiekanie mi sprawiało im radość. Ich słowa "wróć do szkoły, jesteś za słaby, zajmij się lekcjami, nic nie osiągniesz" - to mnie wzmocniło. Nieraz dostałem od tych osób wycisk na treningu, solidne "ręce na plecy", ale to pomagało później w meczach.

- Z perspektywy czasu mogę nawet powiedzieć, że jestem tym ludziom wdzięczny, bo to gdzie teraz jestem, to też ich zasługa. Oni po prostu motywowali mnie do jeszcze intensywniejszej pracy i wzmacniali psychicznie. Dawniej martwiłem się ich słowami, ale teraz kompletnie mnie to nie rusza.

To pomogło również podczas kontuzji?

- Mam świadomość, że moje kontuzje były dla niektórych lawiną śmiechu, ale wróciłem. I to dwa razy. Ta pierwsza kontuzja - bark - była dla mnie większym ciosem. Zaczynałem wtedy grać fajne mecze, rozwijałem się i nagle podczas meczu z Puławami wypadł mi bark ze stawu, złamałem obrąbek barkowy i zerwałem więzadła. To był cios. Zastanawiałem się dlaczego tak się stało, ale sporo osób mnie wsparło. Wtedy też zmieniłem swoje podejście względem komentarzy osób, które były mi nieżyczliwe. Chciałem im udowodnić, że nie mają racji.

- Kontuzja barku była całkowicie przypadkowa, ta kolana - trochę mniej. Czułem, że nie byłem jeszcze w pełni gotowy do powrotu, ale sam tego chciałem i to była moja decyzja, by wtedy zagrać. Skończyło się na zerwanych więzadłach. Mocno wspierał mnie wtedy klub, regularnie powtarzano mi, że to nic poważnego i mogę liczyć na ich pomoc. To mój pracodawca, a okazał się też przyjacielem i wyciągnął do mnie dłoń.

- Wtedy poznałem też wspaniałą kobietę, która do tej pory daje mi wiele siły i motywacji. To było szczęście w nieszczęściu, bo z jednej strony sportowo straciłem wiele, ale z drugiej poznałem bliską mi osobę.

Kontuzje pana wzmocniły?

- Zmieniły wiele w moim podejściu do sportu. Teraz zdecydowanie więcej pracuję, bardziej przykładam się do każdego ćwiczenia. Zrozumiałem, że skoro jestem trochę większy niż inni, to muszę więcej czasu poświęcić choćby na siłownię. A z kontuzji staram się wyciągać plusy. Przecież nie będę się zamartwiał, to nic nie da.

Trener Cadenas odszedł z Wisły w czerwcu, jego miejsce zajął Piotr Przybecki. Z nim też trenuje pan indywidualnie?

- Tak, czasami zostajemy po treningach. Podczas powrotu po kontuzji kolana wyszło kilka drobnych spraw przeciążeniowych - stopa, kostka. Głównie pracujemy więc nad stabilizacją oraz chwytem piłki.

Te kontuzje poważnie utrudniły panu walkę o miejsce w składzie.

- Jest nas teraz trzech i każdy z nas ma inny styl gry, jest inaczej zbudowany. Myślę, że świetnie się uzupełniamy. Nie ma między nami niezdrowej rywalizacji, jesteśmy kumplami i bardzo często ze sobą rozmawiamy. Wzajemnie się dopingujemy. Tiago jest mojej ocenie jednym z najlepszych obrotowych Europy i staram się czerpać z jego zachowania na parkiecie jak najwięcej.

Sporo zmian zaszło przed startem tego sezonu w Wiśle. Jak ocenia pan wasze szanse na zdetronizowanie Vive?

- Moim zdaniem mamy teraz najsilniejszy skład od trzech lat. Ta kadra jest wyrównana, sporo zawodników gra w drużynach narodowych i prezentuje zbliżony poziom. Zawsze mamy szanse na pokonanie Vive, ale w tym sezonie są one największe.

- Kielce to klasa światowa i w każdym meczu będą faworytem. Nie składamy jednak broni, pokazaliśmy to w pierwszym meczu w tym sezonie. Jeśli będziemy mieli zdrowie, wiem, że się im postawimy. Zresztą nie zapominajmy, że zmienił się system play-offów i o mistrzostwie decydować będzie dwumecz. Dla nas to lepiej.

Pana kontrakt w Płocku obowiązuje jeszcze na przyszły sezon. Zastanawia się pan nad zmianą klubu?  

- W Płocku jest mi bardzo dobrze. Jestem wychowankiem tego klubu i bardzo cieszę się z mojej relacji z ludźmi tu pracującymi. Otrzymałem wiele wsparcia podczas kontuzji i teraz chcę się jakoś odwdzięczyć. Nie miałem jeszcze okazji pokazać tego, na co mnie stać i chcę udowodnić, że decyzja o zainwestowaniu we mnie była słuszna. Jeśli mi się to uda, to mam nadzieję, że klub będzie chciał mnie zatrzymać, bo ja chcę tu grać. Wiadomo, że jeśli ktoś ma 21 lat jak ja, to zawsze marzy o wyjeździe za granicę. Ale na wszystko jest czas. Teraz chcę grać i zrewanżować się klubowi za pomoc.

Rozmawiał Maciej Wojs 

Źródło artykułu:
Mateusz Piechowski będzie w przyszłości regularnie występował w reprezentacji Polski?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (2)
avatar
acer
5.02.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Żeby nie kontuzje,byłby pierwszym kołowym w Wiśle Zdrowia Mateusz i wracaj na parkiet.  
avatar
Petrochemia
5.02.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zdrowia bo talent masz chłopaku!