Marcin Foltyn: Umarł król

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Doszczętnie skompromitowała się reprezentacja Polski na boisku w Mariborze, ulegając Słoweńcom aż 0:3. Czas Leo Beenhakkera jako selekcjonera reprezentacji Polski ostatecznie dobiegł końca. Holender, który ostatnio miał równie dużo zwolenników, co przeciwników, w żenującym stylu pożegnał się z biało-czerwonymi. Prezes PZPN Grzegorz Lato już po meczu zapowiedział jego dymisję.

W tym artykule dowiesz się o:

Leo Beenhakker objął polską kadrę tuż po nieudanych Mistrzostwach Świata w Niemczech. Swą kadencję rozpoczął od słabych wyników, aż doszło do meczu z Portugalią, który Polacy w świetnym stylu wygrali 2:1. Minęły trzy lata od czasu tego spotkania, a do dziś jest to najlepszy mecz w wykonaniu Polaków za kadencji holenderskiego trenera. To najlepiej świadczy o tym, co działo się później. Choć nie można odmówić reprezentacji tego, że w błyskotliwym stylu wywalczyła awans na mistrzostwa Europy. Co jednak jest tradycją w tej dekadzie, na awansie poprzestano. Sam występ na europejskim czempionacie zakończył się klęską. Jak się później okazało, był to początek końca.

Holender ewidentnie wypalił się po wywalczeniu awansu do EURO 2008. Jak popatrzy się w jego CV, łatwo można dostrzec, że to wcale nic nadzwyczajnego. Beenhakker jeszcze nigdzie nie zagrzał na dłużej miejsca. Tymczasem przed turniejem w Austrii i Szwajcarii, ówczesny prezes PZPN Michał Listkiewicz, zdecydował się wspaniałomyślnie przedłużyć kontrakt z "cudotwórcą z Kraju Tulipanów". To właśnie ten błąd, był prawdopodobnie największym grzechem ustępującego szefa piłkarskiej centrali. Kosztował on Polskę brak awansu na Mistrzostwa Świata w Republice Południowej Afryki.

Dlaczego? Otóż, Beenhakker po nieudanym występie na austriackich boiskach, wpadł na genialny pomysł, by wpoić polskim piłkarzom nową taktykę. Przez kilkanaście miesięcy Holender konsekwentnie grał ustawieniem 4-5-1. Nawet w starciu z takimi "potęgami futbolu" jak Litwa, San Marino, Irlandia Północna. Raz po razie, Polacy prezentowali się fatalnie. Nie licząc meczu z Czechami w Chorzowie, ich występy były tak żenujące, że niejeden kibic myślał zapewne wówczas o zmianie obywatelstwa. Wykorzystując swoje, zawsze podkreślane, doświadczenie szkoleniowe i międzynarodowe obycie, Holender znalazł sobie kilku ulubieńców, których wystawiał bez względu na dyspozycję i nadal będąc ślepym, uparcie uczył podopiecznych "genialnej" taktyki.

Nie dalej jak kilka dni temu, Czesław Michniewicz tłumaczył mi, że sama taktyka nie jest zła. Gorzej z tym, jakich mamy wykonawców. Nie ulega wątpliwości, że była ona po prostu nieproporcjonalna do umiejętności polskich piłkarzy. Aby była skuteczna, potrzeba kilku naprawdę dobrych piłkarzy drugiej linii, którzy nie boją się strzału na bramkę i podobnie jak snajperzy, mają ciąg do ataku. Napastnik natomiast, musi mieć umiejętność gry tyłem do bramki i umieć współpracować z pomocnikami. Tego w polskiej kadrze wyraźnie zabrakło.

Reprezentacji zabrakło również duszy, konsolidacji drużyny. Mimo tego, iż Michał Żewłakow, Dariusz Dudka czy Mariusz Lewandowski grali w niemal każdych spotkaniach, często widać było brak porozumienia na boisku. Polacy zdołali również osiągnąć Himalaje niedokładności w czym celował przede wszystkim "niezniszczalny" Jacek Krzynówek, który w przeciwieństwie do Jacka Bąka, nie potrafi powiedzieć sobie "dość". Beenhakker również i zrobił z "Krzynia" lewego obrońcę, co znacznie ułatwiło rywalom dostęp do polskiej bramki. Żal było patrzeć, jak Krzynówek trwoni swoją, bądź co bądź, legendę.

Jakie taktyka Leo przyniosła efekty, każdy widzi. Miliony przed telewizorami, tysiące na stadionach, przeżywały zawód z powodu kolejnych porażek. Holendra broniłoby to, gdyby chociaż jego zespół walczył, gryzł trawę. Tymczasem piłkarze cały czas byli zmęczeni kilkoma występami w sezonie w swoich klubach, robili sobie kolejne tatuaże i pozowali na gwiazdorów. Słabi zawodnicy, nie dali rady słabym, podobno, rywalom. Prawda okazała się bardzo brutalna i po raz kolejny balon został napompowany do granic możliwości, i w końcu, po prostu pękł. Popełnionych błędów zawsze można jednak uniknąć. Beenhakker, człowiek zarabiający 75 tys. euro miesięcznie, powinien dostrzec, że Polakom wyraźnie nie leży forsowana przez niego, wspomniana taktyka.

Z czego wynikała jego niesamowita wręcz konsekwencja, doprawdy trudno zgadnąć. Albo selekcjoner dostrzegł po pewnym czasie, że nic tym ustawieniem nie osiągnie, albo jest po prostu słabym trenerem. Jeśli jednak wiedział, że to nie może przynieść sukcesu, to oznacza, że do końca, kosztem wyników kadry, stawiał na swoim, nie chcąc uderzyć się w pierś i przyznać do pomyłki. Mówi się, że przegrywać potrafią jedynie wielcy mistrzowie. Beenhakker, który tuż po meczu ze Słowenią miał pretensje do prezesa PZPN, że o zwolnieniu dowiaduje się z telewizji, daje do zrozumienia, że nie zamierza odejść w godnym stylu. Wszystko więc chyba jasne, jakiej klasy fachowcem, był człowiek, którego nad Wisłą, kiedyś uznano Mesjaszem...

-> Oceny piłkarzy <-

-> Leo Beenhakker: Zdaję sobie sprawę, że odchodzę <-

-> Grzegorz Lato: To był ostatni mecz Beenhakkera <-

-> Tomaszewski dla SportoweFakty.pl: Może ten wrzód wreszcie pęknie! <-

-> Majewski dla SportoweFakty.pl: Słowenia była o wiele lepsza <-

Źródło artykułu:
Komentarze (0)