Duże rozczarowanie. We Wrocławiu wiało nudą

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix /  LUKASZ SKWIOT/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Juan Camara i Piotr Celeban
Newspix / LUKASZ SKWIOT/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Juan Camara i Piotr Celeban
zdjęcie autora artykułu

Zawód to mało powiedziane. Przez większość czasu spotkanie Śląska Wrocław z Miedzią Legnica nie przystawało nawet do niezbyt wysokich standardów Lotto Ekstraklasy. Skończyło się - jakże inaczej - remisem 0:0.

Wiadomo od dawna, że Lotto Ekstraklasa nie rozpieszcza jakością. Czasem trafi się taki rarytas jak wymiana ciosów Wisły Kraków z Legią Warszawa i efektowne 4:0, ale niestety mecze przeważnie wyglądają tak jak ten Śląska z Miedzią. Lokalne derby okazały się gniotem.

Przez 60 minut nie działo się absolutnie nic, kibicom Śląska przypomniały się najbardziej nużące występy z późnej jesieni. Piłka okazjonalnie docierała do Marcina Robaka, dla którego był to szczególny mecz - czołowy snajper ligi pochodzi z Legnicy. Miedź dołowała, jak zresztą przez większość rundy wiosennej. Wszystkie akcje przechodziły przez głównodowodzącego (i strzelca kluczowych dotąd bramek) Petteriego Forsella, Fin kręcił kółeczka z piłką, do gry pokazywali się boczni obrońcy Aleksandar Miljković i Artur Pikk, ale pomysły kończyły się właściwie równo z linią pola karnego. Jakub Słowik okrutnie się wynudził, rozgrzewały go tylko wznowienia po strzałach w bandy reklamowe.

CZYTAJ: Nowy duet trenerski w Legii

Kibicom trzeba pogratulować cierpliwości, pierwsze gwizdy pojawiły się dopiero koło 60. minuty. Piłkarze chyba zrozumieli, że widownia oczekuje czegoś innego niż wymiany uprzejmości. Spotkanie wyglądało bowiem tak, jakby zespoły wyszły z założeniem, by nie zrobić sobie krzywdy. Wilk syty i owca cała. Śląsk bliżej utrzymania, Miedź dalej od strefy spadkowej. Prawdziwy mecz przyjaźni.

ZOBACZ WIDEO Mocne słowa o zwolnieniu Nawałki. "Czuję ogromne zażenowanie. W Poznaniu mają co tydzień inną wizję"

Strzał głową Miljkovicia i przewrotka Juana Camary były namiastką emocji. Tak jak uderzenie Lubambo Musondy, który wcześniej przypomniał o swojej bytności na boisku jedynie brzydkim faulem na Grzegorzu Bartczaku. Aż dziwne, że sędzia Złotek nie przyjrzał się temu wejściu na powtórce, miałby o czym myśleć.

Naprawdę ciekawie zrobiło się dopiero w ostatnim kwadransie, Śląsk zebrał się do walki o pełną pulę. Jakub Łabojko chyba sam był zaskoczony, że tak łatwo zgubił krycie w polu karnym i z bliska obił Kanibołockiego. Ukraińca sprawdził też Michał Chrapek. W końcu ocknęła się niewyraźna Miedź, niebezpiecznie przyciągana przez dno tabeli. Słowik intuicyjnie zatrzymał strzał głową Augustyniaka, a po błyskawicznej kontrze 100 proc. sytuację zmarnował Fabian Piasecki.

Dobre i tyle, bo przez większość meczu z boiska wiało nudą.

ZOBACZ: Ekspert o Lechu. "Dzieją się niepoważne rzeczy" Śląsk Wrocław - Miedź Legnica 0:0 (0:0)

Śląsk: Jakub Słowik - Piotr Celeban, Wojciech Golla, Djordje Cotra, Mateusz Hołownia, Lubambo Musonda, Jakub Łabojko, Michał Chrapek, Damian Gąska (60' Farshad Ahmadazadeh), Arkadiusz Piech (69' Igors Tarasovs), Marcin Robak (76' Daniel Szczepan)

Miedź: Anton Kanibołocki - Grzegorz Bartczak, Tomislav Bozić, Aleksandar Miljković (Paweł Zieliński 80'), Artur Pikk, Rafał Augustyniak, Kornel Osyra, Omar Santana (80' Borja Fernandez), Juan Camara, Henrik Ojamaa (69' Fabian Piasecki), Petteri Forsell

Żółte kartki: Chrapek (Śląsk) oraz Miljković, Augustyniak (Miedź)

Sędzia: Mariusz Złotek (Stalowa Wola)

Źródło artykułu: