Bogusław Leśnodorski: Stuttgart musiał pomyśleć, że nasza oferta to żart

Zdjęcie okładkowe artykułu:  / Na zdjęciu: Bogusław Leśnodorski
/ Na zdjęciu: Bogusław Leśnodorski
zdjęcie autora artykułu

- Ludzie ze Stuttgartu musieli pomyśleć, że nasza oferta to żart - mówi WP SportoweFakty prezes Legii Bogusław Leśnodorski. Przyznaje też, że Chińczycy chcą jego piłkarzy.

WP SportoweFakty: Wyobraża pan sobie, że Legia nie zdobędzie w tym sezonie mistrzostwa Polski?

Bogusław Leśnodorski: - Proszę mi nie zadawać takiego pytania. Staram się sobie niczego nie wyobrażać, bo jakbym sobie wyobrażał, to bym nie spał. W klubie sportowym nie możesz myśleć, co będzie, jeśli będzie źle. Wszystkie odpowiedzi leżą na boisku.

Z zimowych transferów jest pan zadowolony?

- Tak, ale to nie tylko mój sukces, ale całej masy ludzi, która nad nimi pracowała. Udało nam się dużo, ale nie wszystko, bo nie sprowadziliśmy choćby Kamila Grosickiego. Nie mogę się doczekać niedzielnego meczu tym bardziej, że zapowiada się, że będzie pełen stadion kibiców. Dawno tak nie było, żeby kilka dni przed meczem w kasach zostało tak mało biletów. To będzie ważna wiosna, nie jestem spokojny, będą emocje. Ale na tym polega piłka.

Czerpie pan satysfakcję z irytowania całego Poznania wpisami na Twitterze?

- Nie... To przychodziło naturalnie. Wiem, że wszyscy podejrzewają, że działałem według jakiegoś planu, ale naprawdę tak nie było. Później zaczął się po prostu showbiznes, nie przekroczyłem granic dobrego smaku, więc wszystko było w porządku. Irytowanie poznaniaków nie sprawia mi przyjemności, bo wszystkie nasze ruchy i tak zweryfikuje liga. Jeśli zdobędziemy mistrzostwo Polski, a Kasper Hamalainen strzeli kilka goli, wtedy jednak będę czuł wielką satysfakcję.

Kiedy tak naprawdę zainteresowaliście się Hamalainenem?

- Trzy lata go obserwowaliśmy. A tak na poważnie, to pomyśleliśmy o nim, kiedy z Legii odchodził Miroslav Radović. Ponieważ nie podobało nam się, jak wcześniej Lech prowadził rozmowy z piłkarzami, którzy później mieli jeszcze zagrać mecz przeciwko drużynie z Poznania, postanowiliśmy poczekać do zakończenia rozgrywek. Skontaktowaliśmy się z Kasprem w grudniu, powiedział, że szuka jeszcze innych opcji. Rozmawialiśmy miesiąc, naprawdę chciał wyjechać z Polski, ale wydaje mi się, że postrzegał ekstraklasę przez pryzmat Lecha. Przyjechał do Warszawy, zobaczył, jak to wygląda i tak od słowa do słowa udało się go przekonać. To zawodnik podobny do Radovicia – ofensywny, może grać na kilku pozycjach.

Radović jest chyba trochę rozczarowany tym, że nie wrócił na Łazienkowską?

- Dostał propozycję półrocznej umowy z opcją przedłużenia o kolejne dwa sezony. Nie powiem, jakie miał wymagania finansowe, bo dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Nie wiem tego, ale za długo siedzę w tym biznesie, by nie domyślać się, że Rado zadzwonił do kolegów z szatni, a ci musieli go uświadomić, że w najbliższych miesiącach to miałby raczej problem, by zmieścić się do meczowej osiemnastki. Myślę, że to go zatrzymało i rozumiem jego decyzję tylko trochę. Pomyślał, że dla niego liczy się teraz możliwość gry, ale patrząc z dalszej perspektywy, skoro wspólnie uznaliśmy, że jest w stanie grać na wysokim poziomie jeszcze przynajmniej dwa sezony - zrobił źle nie decydując się na transfer do Legii. Tak mu się życie piłkarskie potoczyło, że przez rok prawie nie grał i powinien wiedzieć, że będzie potrzebował czasu, by wrócić do swojej normalnej dyspozycji. Jeżeli masz 30 lat i tak długą przerwę, nie zaczniesz od razu grać, nie ma cudów. To samo dotyczyłoby Leo Messiego.

Zgodzi się pan, że Legia zimą przeszła rewolucję?

- Nie. Plany mają to do siebie, że jak dobre by nie były, czasami po prostu wywracają się do góry nogami. Nam się wywróciły rok temu jesienią. Mieliśmy dwuletnie założenia, wydawało nam się, że wszystko kontrolujemy. A potem przyszła kontuzja Radovicia, potem jego transfer, Ondreja Dudę na sparingu tak skopali, że przez rok normalnie nie trenował. Michał Żyro - kontuzja, Ivica Vrdoljak  - długa przerwa, Orlando Sa - inne kłopoty. I tak drużyna z jesieni 2014 się rozsypała. Później popełniliśmy błąd, myśląc o tym, że jeśli o transferze Dudy rozmawiamy z Interem, to znaczy, że rozmawiamy z kimś poważnym. Ondrej nie był skupiony, nie przepracował dobrze okresu przygotowawczego, a myślami nie był w Warszawie. No i na koniec ostatnia jesień - 40 meczów to zdecydowanie za dużo.

Planujecie jeszcze jakieś transfery?

- Aktywność chińskich i rosyjskich klubów będzie duża do końca lutego. Mamy w składzie dwóch, trzech zawodników, którzy są na ich celowniku, więc pewnie będzie się jeszcze działo.

Jakich zawodników?

- No choćby Nemanję Nikolicia! Wiadomo, że jak jesteś takim Chińczykiem i szukasz napastnika, to wyskakuje ci w internecie, że Nikolić jest w pierwszej piątce Europy. Nie musisz być geniuszem! Dla takiego Chińczyka to atrakcyjny towar, nawet jeśli nie widział go w akcji. Nie prowadzimy jednak teraz żadnych rozmów, jeżeli dostaniemy konkretną ofertę, przedstawimy ją zawodnikowi. Wolelibyśmy, żeby Nemanja został z nami, ale zobaczymy, jak się to potoczy. Musiałoby to być kilka milionów euro dla nas, a sam zawodnik musiałby być zdeterminowany, by odejść.

Szukacie jeszcze skrzydłowego?

- Mamy skrzydłowych, co nie znaczy, że nie chcielibyśmy jeszcze jednego.

Czemu nie udało się sprowadzić Grosickiego?

- Poza różnymi perturbacjami, proces stracił dynamikę, kiedy trener i prezes Rennes zorientowali się, jak bardzo chcemy tego zawodnika. Chyba jest trochę tak, że wtedy obecny klub zmienia optykę i bardziej szanuje swojego piłkarza. Może Kamilowi trochę pomogliśmy, życzę mu jak najlepiej. Uważam jednak, że aby był pożytek z piłkarza w reprezentacji Polski, to on musi te dziesięć meczów w rundzie rozegrać w pełnym wymiarze czasowym. Komentarze, że lepiej 20 minut we Francji, niż 90 w Polsce, to głupota. Reprezentacja Polski to poważna drużyna i wchodzenie z ławki zagranicą nie wystarczy, by być podstawowym zawodnikiem podczas Euro.

Grosicki chciał przyjść do Warszawy?

- Chce jechać na Euro, zna Legię, wie, że to poważny klub i że zostałby tutaj bardzo dobrze przygotowany. Poza tym mógłby pomóc drużynie. Trudno, nie udało się. Szukamy nadal, ale jesteśmy trochę zakładnikami naszych ambicji. Jest kilku młodych chłopaków na Ukrainie, ale sensownie byłoby ich sprowadzić na początku stycznia, a nie teraz, kiedy potrzebowaliby dwóch miesięcy by stać się wartościowym uzupełnieniem składy. Dzisiaj chcemy doświadczonego, przygotowanego gracza, który mógłby grać od razu. Jak Adam Hlousek na przykład.

Trudno negocjuje się z piłkarzem z Bundesligi?

- To nasz wielki sukces. Michał Żewłakow i Dominik Egebenge wykonali tytaniczną pracę. Żyli przez kilka tygodni po 16 godzin dziennie rozmawiając przez telefon. Potrzeba naprawdę dużo cierpliwości, determinacji, by takie transfery dochodziły do skutku. Nie rozmawiałem z ludźmi ze Stuttgartu, ale jestem przekonany, że kiedy dostali ofertę z Legii, na początku pomyśleli, że to żart. Długo zanosiło się na to, że nie będzie nas stać na Adama, ale teraz jest trochę łatwiej, zbliża się Euro, piłkarz chce grać, być w formie. Przyjechał do Warszawy, powiedział, że to standard Bundesligi i zdecydował się na transfer. To dobrze świadczy o Legii, ale też o całej lidze, zaczęliśmy być poważnie traktowani. To musi wkrótce przynieść efekt, za jakiś czas w Lidze Europejskiej będzie grało kilka polskich klubów.

Czemu ekstraklasa stała się tak atrakcyjna?

- Podniosła się intensywność gry, drużyny są dobrze przygotowane taktycznie i fizycznie. Trzy lata temu nasi rywale umierali na boisku po godzinie gry, teraz na Łazienkowską przyjeżdża Zagłębie czy Termalica i nie odpuszczają do końca. Mam jednak kilka uwag: uważam na przykład, że potrzebujemy zmiany w nastawieniu do sędziowania. Dopuszczamy do zbyt ostrej gry. Zobaczymy, jak teraz taki Patryk Lipski albo Bartek Kapustka poradzą sobie, jak im da się do opieki Arka Głowackiego czy Igora Lewczuka. Nie mówię, że ktoś będzie chciał im zrobić krzywdę, jednak zagranicą pierwszy ostry faul karany jest żółtą kartką, a u nas - ostrzeżeniem. Jako Ekstraklasa powinniśmy mieć na to wpływ i to źle, że decyduje o tym tylko PZPN.

Pogubiłem się już ostatnio, czy jest pan za utrzymaniem ligi w systemie ESA-37 (37 kolejek i podział na dwie grupy po rundzie zasadniczej) czy nie...

- Są plusy i minusy. Plusem jest to, że jest fajnie, minusem, że nie bardzo. Mój wymarzony model to 20 klubów w najwyższej klasie rozgrywkowej, takich przygotowanych - z odpowiednimi stadionami i zapleczem. Ale od kiedy nie jestem w radzie nadzorczej Ekstraklasy, wyłączyłem się z dyskusji i każdy wyrok zaakceptuję. Jeśli jednak okazałoby się, że znowu jesienią musielibyśmy grać 40 meczów, to będziemy te fronty wartościowali. Teraz próbowaliśmy grać wszędzie na maksa i okazało się, że spotkań jest jednak za dużo. Nas te 40 meczów kompletnie wyniszczyło. Pamiętajmy też, że niektórzy piłkarze grali w reprezentacjach. O stawkę. To ważne, bo problem nie jest tylko fizyczny, ale psychofizyczny! Porównywanie nas do Barcelony, która też dużo gra, jest śmieszne, oni grają na superboiskach, w superwarunkach. My po jednym meczu na błocie w Bielsku-Białej dochodzimy do siebie miesiąc. A od października do kwietnia naprawdę tych słabych boisk jest więcej. Zapraszam te wszystkie dziennikarskie mądrale na półtorej godziny biegania po grzęzawisku, to się przekonają.

Na jakim etapie jest miłość Legii i Stanisława Czerczesowa?

- To nie kwestia miłości. Na całym świecie się tak dzieje i powinniśmy wyciągać wnioski. W Lechu zadławili się sukcesem, w Chelsea Jose Mourinho też. Jak wygrywasz - tracisz czujność. Trzeba wprowadzać najlepsze standardy biznesowe, czyli martwić się, jak jest dobrze i wspierać, kiedy jest źle. Z Henningiem Bergiem było tak samo. Były sukcesy, a później za duży spokój. Dużo skorzystaliśmy na pracy Henninga, udało się spełnić oczekiwania, by funkcjonować jak poważny europejski klub. Teraz jest era Czerczesowa, a Stasio wygląda na człowieka, który pociągnie to dalej. Miałem okazję być tydzień na Malcie, przyglądałem się przygotowaniom. Fajnie to wyglądało. Profesjonalni sportowcy lubią widzieć przyczynę, skutek, wiedzieć co, dlaczego się robi. Nie widziałem nikogo zmartwionego, narzekającego na pracę. Legia na wiosnę na pewno będzie miała inny styl, nie widziałem drużyny tak dobrze przygotowanej fizycznie, pełnej agresji. Będzie większe tempo gry, a czy przełoży się to na wyniki, to zobaczymy.

Z kim będziecie walczyli o mistrzostwo?

- Wydaje mi się, że przez najbliższe lata będziemy zawsze grali z Lechem. Wejdą spokojnie do ósemki, później będzie podział punktów... Poza tym liczą się jeszcze Piast, Cracovia i Pogoń. Piast może zostać mistrzem, w każdej lidze raz na dziesięć lat trafia się drużyna, która okazuje się najlepsza, bo wiele korzystnych czynników zgrywa się w tym samym czasie. W Anglii liderem przecież jest Leicester.

W ciągu ostatnich pięciu sezonów cztery razy graliście w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Legia to już marka?

- To nie przypadek, jesteśmy w końcu klubem europejskim. Teraz chcielibyśmy zrobić kolejny krok: awansować do Ligi Mistrzów.

Rozmawiał Michał Kołodziejczyk Zobacz wideo: Trener VfB Stuttgart o nowym piłkarzu Legii Warszawa

{"id":"","title":""}

Źródło: TVP S.A.

Źródło artykułu: