Czeka nas teraz dużo pracy - rozmowa z Kamilem Kosowskim, pomocnikiem GKS-u Bełchatów

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Kamil Kosowski to trzeci piłkarz pozyskany przez GKS Bełchatów, ale na pewno najbardziej rozpoznawalny. Po latach spędzonych na obczyźnie zdecydował się wrócić do Polski i ponownie grać na boiskach ekstraklasy.

Michał Nawrot: Co pana skłoniło do powrotu do Polski?

Kamil Kosowski: Przede wszystkim skłoniły mnie do tego problemy klubu, w którym grałem poprzednio. Klub miał ogromne problemy finansowe, straszne zaległości. Drużyna w zasadzie grała tylko dla koszulki i dla kibiców. Dłużej tak być nie mogło. Mam swoje lata, rodzinę i swoje potrzeby. O powrocie do Polski przesądziła głównie zła sytuacja materialna w klubie.

W takim razie co pana skłoniło do przyjścia do GKS-u Bełchatów, bo nie uwierzę w to, że nie miał pan propozycji z lepszych klubów, nie tylko z Polski.

- Było zainteresowanie jednego zagranicznego klubu. Nie będę ściemniał, że miałem nie wiadomo ile propozycji. Była jedna, ale zagranica w ogóle nie wchodziła w grę. Chcieliśmy wrócić do Polski, bo nasz syn kończy cztery lata, musi iść do przedszkola. Z jednej strony sprawy osobiste, z drugiej tak jak powiedziałem, sytuacja w klubie. Odnośnie GKS-u Bełchatów, to było zainteresowanie dwóch innych klubów, ale podjąłem decyzję wraz z moją rodziną, że fajnie będzie spróbować sił w mniejszym klubie, co nie znaczy gorszym i słabszym.

Muszę zapytać też o to, jaki wpływ na pana decyzję miał Marcin Żewłakow, bo wiem, że z panem rozmawiał.

- Oczywiście, że miał wpływ. Graliśmy razem dwa lata w Nikozji i ten czas bardzo miło wspominam. Z resztą Marcin i kibice Apoelu pewnie też. Sentyment pozostał do dziś. Jesteśmy kolegami i mam nadzieję, że tą współpracę, taka jaka była w tamtym klubie, przeniesiemy ją tutaj na boiska ekstraklasy i pomożemy drużynie, żeby to wyglądało lepiej niż w ubiegłym roku.

Po sprzedaniu Macieja Małkowskiego do Zagłębia Lubin na lewej stronie pomocy nie było nominalnego lewego pomocnika. Na treningach widać, że trener Janas ustawia tam Dawida Nowaka. Teraz będzie miał do dyspozycji lewego skrzydłowego. Liczy pan na dobrą współpracę z Marcinem Żewłakowem?

- Mam taką nadzieję. To nie jest nic łatwego. Wszyscy chcą wygrywać, liga stała się strasznie wyrównana. Nie ma faworytów. Każdy może wygrać z każdym, co pokazał ostatni sezon. Wydaje mi się, że jest dużo więcej walki i więcej gry w środku pola. Czy trener będzie ze mnie korzystał, to jest pytanie do trenera. Odnośnie pozycji to ostatnie trzy lata grałem na prawej stronie. Gdzie będę potrzebny trenerowi, tam będę grał.

Wspomniał pan, że GKS jest mniejszym klubem od tych pozostałych w Polsce. Tego nie da się ukryć. Jest nowy prezes, sponsor daje mniej pieniędzy a wydaje się, że do klubu przychodzą lepsi piłkarze, niż ci, którzy odeszli.

- Wszystko zweryfikuje boisko. Zobaczymy co będzie po pierwszej rundzie i jak to wszystko będzie wyglądać. Można będzie się odnieść do tego, czy przyszli lepsi czy słabsi piłkarze. W sprawie sponsora to nie orientuję się, czy wcześniej dawał więcej pieniędzy. Ja osobiście jestem zadowolony z kontraktu. Wydaje mi się, że prezes również. Czeka nas teraz dużo pracy.

Podpisał pan kontrakt na rok z opcją przedłużenia na kolejny, pod warunkiem, że rozegra pan odpowiednią ilość minut. Ile to musi być meczów?

- Nie jestem w stanie tego teraz powiedzieć. To jest chyba więcej niż połowa meczów. Natomiast ja nie myślę, żeby grać tylko po to, żeby przedłużać kontrakt o rok. Dla mnie przede wszystkim najważniejsza jest jakość i wydaje mi się, że jeżeli będzie ona na wysokim poziomie a nie będzie ugrane tyle minut co trzeba, to nie jest wykluczone, że klub sam zaproponuje przedłużenie kontraktu. Jeżeli nie, to ja nie jestem człowiekiem, który stwarzałby jakieś problemy. Nie przyszedłem tutaj, żeby powstawały konflikty tylko żeby fajnie pograć w piłkę. Tak jak powiedziałem, GKS nie jest faworytem do wygrania Mistrzostwa Polski, czy nawet gry w europejskich pucharach, ale taką niespodziankę kibicom, ludziom stąd czy nawet samemu sobie fajnie jest sprawić.

W zeszłym roku mówiłem Marcinowi Żewłakowowi, że będzie lokalną gwiazdą. Trudno inaczej sądzić o panu. Zdaje pan sobie z tego sprawę, że wszyscy będą oczekiwali od pana czegoś więcej?

- Ja wiem, że oczekiwania wobec mojej osoby na pewno będą ogromne. Natomiast tutaj wszyscy będą musieli zdać sobie sprawę z tego, że nie byłem i nie jestem gwiazdorem. W żadnym wypadku nie jestem indywidualistą. Najlepiej się czuję będąc mocną częścią zespołu i na to będę się starał pracować, żeby zdobyć zaufanie kolegów żebym mógł robić to, co potrafię. Na to trzeba zapracować, tego słowami się nie wywalczy.

Mówił pan wcześniej, że GKS w nadchodzącym sezonie może być niespodzianką. Wszyscy na to liczą, że klub zagra w końcu w tych upragnionych europejskich pucharach, które moim zdaniem, od czasów trenera Oresta Lenczyka, są zmorą Bełchatowa.

- Oczywiście GKS może być czarnym koniem, drużyną, która niespodziewanie wedrze się do europejskich pucharów, ale nie musi. Teraz wszystkie drużyny w ekstraklasie myślą podobnie. Wszyscy chcą grać w europejskich pucharach, są nowe stadiony, na które ludzie chcą przychodzić. Kluby inwestują większe pieniądze. Wydaje mi się, że wszystkie drużyny czeka bardzo ciężki sezon. Jest kilka klubów, które dysponują większymi budżetami, mają postawione inne cele przed sezonem, dlatego możemy mówić tylko ewentualnie o dobrym kolektywie i o sprawieniu niespodzianki. Nie chciałbym rzucać wielkich słów, gdzie nie będzie ich później przełożenia na boisku. Lepiej pracować od meczu do meczu i zbierać punkty.

Źródło artykułu: