Nie żyje Tomasz Wołek. Miał 74 lata

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Tomasz Wołek
PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Tomasz Wołek
zdjęcie autora artykułu

Dziennikarz, publicysta i komentator. W wieku 74 lat zmarł Tomasz Wołek. Informację o jego śmierci potwierdziło w rozmowie z rodziną zmarłego radio TOK FM, z którym przez lata współpracował.

W tym artykule dowiesz się o:

Tomasz Wołek zajmował się dziennikarstwem sportowym i politycznym. W przeszłości był redaktorem naczelnym "Życia Warszawy" oraz "Życia".

Publikował również w "Gazecie Wyborczej", "Rzeczpospolitej" oraz tygodniku "Polityka". W ostatnich latach życia był natomiast stałym komentatorem w audycji Jacka Żakowskiego w TOK FM.

Urodził się 14 października 1947 r. w Gdańsku. Tam ukończył II Liceum Ogólnokształcące czy studia historyczne na Uniwersytecie Gdańskim. Potem był nauczycielem czy rzecznikiem prasowym trójmiejskich klubów: Lechii Gdańsk i Arki Gdynia.

Niewielu było takich odważnych, żeby dokonać takiego "transferu". Wiadomo bowiem w jakich relacjach żyją wszyscy związani z tymi klubami. On jednak znalazł sposób, by to wszystko wytłumaczyć.

- Moi koledzy Olek Hall i Donald Tusk traktowali mnie jak zdrajcę. Tłumaczyłem im jednak, że Lechia jest jak moja żona, a Arka to kochanka. Wielu facetów jakoś godzi te role - mówił w rozmowie z WP SportoweFakty.

W Lechii pracował w latach siedemdziesiątych. Nie tylko jako rzecznik, ale i spiker na meczach. Pomagał też tworzyć pierwszy w kraju klub kibica. Gdy zwolniono go w gdańskim klubie, poszedł do gdyńskiego, gdzie zrobił to samo.

Wyjawił też, że nienawiść fanów to jedno, ale zawodnicy obu ekip nie pałali do siebie takim "uczuciem". - Przyjaźniłem się wtedy z zawodnikami obu drużyn. Na murawie oczywiście iskrzyło, ale potem chłopaki jechali do Miramaru, znanego baru w Sopocie, na wspólne piwko - wyjawił.

Jako dziennikarz współpracował z "Piłką Nożną" i redakcją sportową TVP. Potem zajął się polityką. Wstąpił do Ruchu Młodej Polski, a w latach osiemdziesiątych do "Solidarności". Po ogłoszeniu stanu wojennego współpracował natomiast z różnymi pismami podziemnymi.

Jego kolejne "przystanki" to "Życie Warszawy", gdzie był najpierw zastępcą, a potem już redaktorem naczelnym. Od 1996 do 2001 roku z kolei pełnił funkcję redaktora naczelnego nowego dziennika "Życie". Wrócił do niej w latach 2004-05 po jego reaktywacji.

Kolejnym wyzwaniem była stacja Tele 5, gdzie został dyrektorem redakcji publicystyki i prowadzącym program "Plusy dodatnie, plusy ujemne".

Zajmując się publicystyką, cały czas miał też jednak w sercu sport, piłkę nożną. - Nie uciekam ani od jednego, ani od drugiego. Tym bardziej że futbol jest z polityką ściśle związany, tyle że w porównaniu z nią o wiele czystszy, szlachetniejszy - mówił w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". Był cenionym komentatorem sportowym i szczególnym znawcą piłki południowoamerykańskiej. To był jego prawdziwy konik.

Napisał m.in. książkę pt. "Copa America". I polskim fanom piłki kojarzył się właśnie w szczególności z transmisji z meczów Copa America. Swoim komentarzem i naprawdę niesamowitą wiedzą ubarwiał transmisje i relacje z meczów w środku nocy.

Piłkę latynoską kochał. Mógł oglądać i podziwiać ją godzinami ciesząc swoje oczy tym sposobem gry, a potem o tym wszystkim opowiadając. W pewnym momencie nawet zdenerwował się tym, że za bardzo przesiąkła ona europejskim stylem, gdzie taktyka i dyscyplina zdominowała zespołowość, polot czy indywidualne popisy.

Nie miał też żadnych wątpliwości, że tym jedynym, najlepszym, był Diego Maradona. - Dla mnie jest tym największym z największych - mówił po jego śmierci w wywiadzie z WP SportoweFakty. W 1986 roku na stadionach w Meksyku mógł śledzić jego drogę po mistrzostwo świata.

- W 1986 roku otrzymałem w końcu, po wielu nieudanych próbach paszport i mogłem pojechać na mistrzostwa świata w Meksyku. I tam zobaczyłem go w akcji. Obejrzałem wszystkie mecze reprezentacji Argentyny. Zrobiłem to nie tylko dlatego, że od zawsze interesowałem się Ameryką Południową, ale głównie dlatego, że grał Diego. Piłkarski geniusz. Bez dwóch zdań. Nie widziałem nigdy kogoś takiego - mówił nam Wołek.

Za swoją prace, twórczość i działalność w 1997 roku otrzymał Nagrodę Kisiela. Czternaście lat później został z kolei odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Źródło artykułu: