"Prawo jazdy jest pozwoleniem na broń". Polski mistrz grzmi po wypadku w Krakowie
- Prawo jazdy jest pozwoleniem na broń - mówi Kajetan Kajetanowicz, odnosząc się do tragicznego wypadku w Krakowie, w którym zginęły cztery osoby. Rajdowy wicemistrz świata uważa, że musi się sporo zmienić, abyśmy przestali szarżować za kierownicą.
W tragedii zginęły cztery osoby - w wieku od 20 do 24 lat. Chociaż straż pożarna przybyła na miejsce wypadku niemal natychmiast, nie mogła wiele zrobić. Młode osoby w środku pojazdu doznały wielonarządowych urazów.
"Prawo jazdy jest pozwoleniem na broń"
Tragiczny wypadek w Krakowie wstrząsnął m.in. Kajetanem Kajetanowiczem. Rajdowy wicemistrz świata klasy WRC2 ledwie kilka dni wcześniej wrócił z "Wielkiej Wyprawy Maluchów", której uczestnicy pokonali trasę z Bielska-Białej do Monte Carlo popularnymi fiatami 126p, by zebrać co najmniej 1 mln zł dla najmłodszych ofiar wypadków drogowych.
ZOBACZ WIDEO: "Pudzianowski zrobił największy błąd". Mówi prosto z mostuZdaniem kierowcy Orlen Rally Team, świeżo po wypadku w Krakowie sporo mówi się o samej tragedii, ale powinniśmy się skupić na działaniach, aby takie zdarzenia nie powtarzały się w przyszłości. - Od lat powtarzam, że prawo jazdy jest pozwoleniem na broń. Niech to wybrzmi bardzo wyraźnie. To bardzo dosadne określenie tego, czym dysponujemy. Tego, kim możemy się stać, gdy wsiadamy za kierownicę - mówi Kajetanowicz w rozmowie z WP SportoweFakty.
Ustronianin zwraca przy tym uwagę na to, że nie da się opracować jednego sprawnego modelu edukacji kierowców. Dlatego należy sięgać po różne środki. - Wszyscy musimy mieć świadomość ryzyka, choć każdy ma inny charakter i do każdego trzeba dotrzeć w inny sposób. Tym bardziej jestem zwolennikiem docierania w brutalny sposób. Nawet ujęciami i zdjęciami, które dla niektórych mogą być bardzo wrażliwe - stwierdza.
- Nam się wydaje, że nas to nie spotka. My słyszymy w radiu albo jesteśmy świadkami jakiegoś wypadku, ale jesteśmy przekonani, że sami nigdy czegoś takiego nie przeżyjemy - dodaje Kajetanowicz.
Adrenalina? Nigdy na drogach publicznych
Sprawa wypadku z Krakowa budzi tak olbrzymie emocje, gdyż Patryk, syn Sylwii Peretti, od dawna przechwalał się w sieci szybką jazdą po ulicach stolicy Małopolski. W sieci pojawiły się inne nagrania, na których widać, jak żółte renault megane o identycznych numerach rejestracyjnych wykonuje niebezpieczne manewry.
Kajetanowicz podkreśla, że ulice nigdy nie mogą być miejscem, w którym kierowca szuka dodatkowej adrenaliny. - Jestem ambasadorem wielu akcji dotyczących bezpieczeństwa, bo nie tylko jest to związane z tym, co robię. Ja nie czuję potrzeby, by na drogach publicznych wstrzykiwać sobie dodatkową adrenalinę - wyjaśnia kierowca z Ustronia.
- W rajdach jestem często na granicy i wiem, że uprawiam dyscyplinę o podwyższonym ryzyku. Wiem, co się może wydarzyć. Dlatego, zanim wsiądę do samochodu, to muszę mieć pewność, że jestem przygotowany i auto jest sprawne, że zespół spisał się jak należy. Bez tej świadomości nie byłbym w stanie jechać szybko na rajdowym oesie - dodaje Kajetanowicz.
Przede wszystkim edukacja
Po wypadku w Krakowie sporo mówi się o niebezpiecznej jeździe, ale Kajetanowicz przypomina też o innych zagrożeniach. Telefon nazywa "złodziejem czasu i koncentracji za kierownicą". - To częsty powód wypadków, już nie tylko brawura do nich doprowadza - podkreśla najlepszy polski kierowca rajdowy.
- My za sprawą "Wielkiej Wyprawy Maluchów" poruszyliśmy temat pomocy dzieciom, które już zostały poszkodowane w wypadkach. Powinniśmy jednak robić wszystko, aby nie tylko wystartować, ale także dojechać do mety każdej wyprawy. To był nasz cel, by pokazać, że można to robić w sposób bezpieczny, nawet starymi samochodami - dodaje Kajetanowicz, zdaniem którego "każdy może być ambasadorem bezpiecznej jazdy i powinien być".
- Nie tylko ze względu na siebie i bliskich. Każdy powinien sobie zdawać sobie sprawę z tego, że prawo jazdy jest pozwoleniem na broń i do czego może doprowadzić niebezpieczna jazda - stwierdza "Kajto".
Zmiany w prawie?
Po każdej tragedii na polskich drogach pojawia się temat zmian w egzaminach na prawo jazdy. Powszechna jest opinia, że kilkanaście godzin kursu nie wystarczy, aby świeżo upieczony kierowca był w stanie poradzić sobie za kierownicą w sytuacjach podwyższonego ryzyka. Kajetanowicz się z tym zgadza, ale...
- Żadne rozwiązanie prawne nie zastąpi wyobraźni. Jeśli jej nie będzie, to niewiele nam pomoże. My możemy ludziom zakazywać czy nakazywać, a i tak będą sposoby, by to ominąć. Chociażby pieniędzmi - mówi kierowca Orlen Rally Team.Czy w tej sytuacji można coś zrobić? - Można wysyłać świeżo upieczonych kierowców na bardziej techniczne kursy, gdzie będzie np. nauka wyprowadzania samochodu z poślizgu. To na pewno dobry sposób. Trzeba jednak przede wszystkim uświadamiać ludzi, z czym może się wiązać jazda samochodem. Powinniśmy prowadzić rozmowy już w szkołach, sam biorę udział w takich spotkaniach. Skala problemu jest jednak gigantyczna - ocenia Kajetanowicz.
- Większość ludzi po zdaniu "prawka" nie poradzi sobie z wyprowadzeniem auta z poślizgu, ale nie ma też pewności, że ktoś po pokonaniu pół miliona kilometrów temu podoła. My sami powinniśmy mieć świadomość tego, że poprawianie umiejętności leży w naszych rękach. Jest wiele szkół, które podnoszą kwalifikacje kierowców - podsumowuje ustronianin.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Przerwał ciszę po wyrzuceniu z F1. "Boli"
- Wyrzucił Kubicę z F1. Nagle zawiesza karierę