Piotr Lisek: Trzeba mieć nierówno pod sufitem

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Władysław Kozakiewicz powiedział o panu "czerstwy cham". Podobno widać po pana twarzy, że zawsze będzie pan walczył i zawsze będzie pan wygrywał.

Nie do końca się z tym zgadzam, ale co tam - wiadomo, media kochają takie stwierdzenia. Telewizja albo pan rozmawiając ze mną teraz, kreujecie wizerunek sportowców, chociaż tak naprawdę nie zawsze udaje wam się zobaczyć albo dowiedzieć, jakie myśli pojawiają się u nas na rozbiegu na zawodach. Mam swoją minę, okrzyk, jestem charakterystyczny. Ale taki byłem zawsze. Wiem, że to można sprzedać marketingowo, jednak nigdy o tym w tych kategoriach nie myślałem. Nie wymyśliłem tego dla pieniędzy. Jeśli ktoś myśli takimi kategoriami o swojej karierze, to według mnie daleko nie zajdzie. Analiza czy warto w coś inwestować nie dotyczy sportu, od razu ustawia się na spalonej pozycji. Jeśli za treningiem nie idzie pasja, to nic z tego nie wyjdzie.

Mówi pan, że media kreują wizerunek sportowców, ale sami też to robicie. Korzystacie przecież z social mediów.

Staram się być kompletnie obok tego i gdybym mógł, zupełnie bym się mediami społecznościowymi nie zajmował. Tyle że w obecnych czasach jest to już wpisane w nasz zawód. Nie robię zdjęcia jedzenia, nie zastanawiam się, ile ktoś na tym zarabia, kogo oznacza i gdzie. Mam swoje rzeczy, o których myślę. Instagram służy mi do komunikacji z kibicami, to nie tak, że tego nie lubię. To dla nas świetna okazja wypracować akurat taki przekaz, na jakim nam zależy. Ale i w social mediach otaczam się ludźmi, którym ufam.

A trudno panu komuś zaufać?

Niestety ufam wszystkim. Nie wiem, czy to dobrze, bo kilka razy się na tym przejechałem. Trudno mi to opisać, to chyba kwestia charakteru. Jak idę się kąpać do jeziora, to kluczyki do samochodu i telefon zostawiam na plaży. Niby na takie okazje zawsze znajdą się chętni, ale mnie się jakoś nie przydarzyło jeszcze nic złego.

Jest pan popularny?

Chyba dobrze, że nie. Na pewno nie potrafiłbym tego wykorzystać do tego, by stawiać się w uprzywilejowanej pozycji. Zdarzają się śmieszne sytuacje, kiedy ktoś nie jest do końca pewny, że rozmawia akurat z Piotrem Liskiem. Zupełnie go na to nie nakierowuję, a kiedy dopytuje - zaprzeczam. Mówię, że mnie z kimś pomylił. Moja Ola ma do mnie o to pretensje i mnie za to karci.

Na Instagramie można znaleźć na przykład pana zdjęcie z brzuchem ciężarnej żony. Strzeże pan w ogóle prywatności?

Niektórych rzeczy nie da się ukryć. To, że zostanę ojcem, pewnie wcześniej czy później i tak wyszłoby na jaw, więc lepiej o tym powiedzieć po naszemu. Raz a dobrze, zamiast zostawiać jakieś pole do domysłów. Oboje jesteśmy osobami, dla których prywatność jest bardzo ważna, ale z drugiej strony - nie mamy nic do ukrycia. Ciąży nie było sensu chować, trzeba było się nią pochwalić. Co nie oznacza, że mamy szeroko otwarte drzwi i dzielimy się wszystkim, co się u nas dzieje.

Nie robi pan pewnych rzeczy, bo "nie wypada"?

Czego na przykład?

Pójdzie pan do sklepu w dresach i japonkach od razu po wstaniu z łóżka?

Pewnie, nie mam z tym problemu.

Myśli pan, że może być dla kogoś autorytetem?

Absolutnie się tak nie czuję, a jeśli ktoś mówi o sobie inaczej, to musi uważać, bo to może być złudne. Może być efektem iluzji, którą sam wokół siebie wytworzył. Myślę, że jest na świecie dużo lepszych kandydatów na autorytet dla dzieci niż skoczek o tyczce. Sam będę starał się odpowiednio nakierować swoją córkę, wspierać, ale na pewno nie zmuszać, by wybierała na osobę godną naśladowania akurat sportowca.

Potrafił pan marzyć jako dziecko? Widział pan siebie na igrzyskach olimpijskich z medalem na szyi?

Nigdy w życiu nie zdawałem sobie sprawy, że mam talent, który otworzy mi taką szansę. Myślę, że nikt się tego nie spodziewał, ani znajomi, ani rodzina. W zawodowym sporcie wejść na jakiś poziom może nie jest trudno, ale przebić się do prawdziwej czołówki to już prawdziwe wyzwanie. Gdyby od marzeń o medalu do jego zdobycia była prosta droga, znacznie więcej osób skakałoby o tyczce, biegało czy po prostu decydowało się na życie sportowca. Ta droga jest jednak bardzo trudna, pełna wyrzeczeń i poświęceń.

To o czym pan marzył?

Kiedyś mówiłem, że wystarczy mi skok na 5,80 metra. Uważałem, że będę mógł być wtedy zadowolony z kariery. Moja chora ambicja nie dawała mi jednak spokoju i teraz taki wynik to dla mnie norma. Na początku nie umie się marzyć, ale im dalej w las, tym więcej drzew. Jedyną szansą na realizację marzeń, albo nawet na ich budowanie, jest wkładanie całego serca w to, czym się zajmuje.

CZYTAJ TAKŻE Drużynowe mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce w Bydgoszczy: znamy skład Polaków!

Nie obawia się pan, że dziecko wymusi zmianę pana stylu życia?

Moja żona już zakończyła karierę sportowca, a dla mnie sport to teraz sto procent życia. Oczywiście będę musiał wykroić jego część dla córki, ale i tak większość pozostawię na tyczkę. Sport nie trwa wiecznie, trzeba zabezpieczyć dziecku przyszłość. To też może mobilizować do ciężkiej pracy.

Co jeszcze pana nakręca?

Zdobywanie medali na tych najważniejszych imprezach, czyli mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich. Akurat taka okazja nadarzy się w ciągu najbliższego roku, ale o swoich szansach nie będę rozmawiał.

Dlaczego?

Bo to nie ma sensu. Poziom jest tak wysoki, że wszystko może się wydarzyć. Na początku lipca w Lozannie pobiłem rekord Polski skacząc na 6,01 metra, wiem więc jak wysoko zawiesiłem sobie poprzeczkę. Mam wystarczająco motywacji i odwagi, by walczyć dalej. Motywację biorę z pasji, to podstawa.

A tej odwagi to dużo potrzeba?

Rozmawialiśmy o strachu - chodzi o to, żeby go oswoić, bo towarzyszyć będzie zawsze. Trzeba mieć odwagę, żeby nie zrobić sobie krzywdy, żeby znać możliwości sprzętu. Świadomość tego, że tyczka jest twarda, pomaga nad nią zapanować, sprawić, by zrobiła, co chcemy z nią zrobić, a nie by nami rządziła.

Pracował pan z psychologiem?

Wiem, że jest spora grupa sportowców, która z takiej pomocy korzysta, ale należę do tej wąskiej, która tego nie robi. To kwestia indywidualna. Nie czuję takiej potrzeby.

Wstydzi się pan czegoś?

Nie. Podejmuję świadome decyzje. Kompleksy jakieś tam mam, ale żadnych chorobliwych.

Kiedy oczekiwania rosną, boi się pan czasem kompromitacji?

Miewam tylko lęk, że mogę kogoś zawieść. A ta grupa ludzi jest coraz większa, bo pojawiają się ci, którzy przychodzą na zawody specjalnie dla mnie. Sam na siebie nakładam presję coraz lepszymi wynikami. Czuję tę presję, ale mam wrażenie, że to nie pierwszy raz. Tak naprawdę presja to całe moje życie - sportowe i prywatne. Można się było przyzwyczaić.

A jak się zmniejsza jej wpływ, jak się ją trochę odsuwa na czas zawodów?

Wolny czas spędzam aktywnie, ale potrzebuję też dobrej muzyki i filmu. Wiadomo, mam Netflixa, a muzyki słucham, kiedy tylko mogę. Głównie rocka i hiphopu. Daje mi to takie bliżej nieokreślone chwile radości. Jeśli chodzi o hiphop, to nie chodzi mi o ten wulgarny, nieniosący ze sobą żadnej presji, niemający niczego do przekazania. Wybieram kreatywny, w którym tekst jest najważniejszy. To musi być z sensem.

Śpiewa pan?

Nie mogę, żona mi nie pozwala. Zawsze kiedy zaczynam, to jeszcze chwilę wytrzyma, a później sugeruje, żeby włączyć jakieś radio. Ale tak naprawdę to ją rozumiem. Sam siebie kiedyś nagrałem i nie dało się tego słuchać. Mam tragiczny głos.

To, że pana żona też skakała o tyczce, ułatwia wam życie czy sprawia, że nie wychodzi pan z pracy?

Dla niej sport też był wszystkim, więc doskonale mnie rozumie. Dla mnie to dobre, cieszę się, że nie muszę jej wszystkiego tłumaczyć. To także jej pasja, doskonale orientuje się we wszystkich aspektach tej konkurencji. Ola ma rywalizację w krwi. Nie możemy grać w gry zespołowe, bo zawsze lądujemy w przeciwnych obozach i każdy chce pokazać, kto rządzi. Moja żona niby karierę zakończyła, ale pewnych rzeczy nie da się wyplenić. Ambicja przekłada się na wszystko, na grę w szachy, monopol, albo jakieś quizy. Ale nie ma w tym żadnej agresji, jak już się przegra, to można puścić oczko i rozładować emocje.

Zakochał się pan w Oli od pierwszego wejrzenia czy trochę to trwało?

Oczywiście, że od pierwszego wejrzenia. Tak było z żoną, tak jest też z gadżetami. Bo gadżeciarzem też jestem. I nie jestem specjalnie uczuciowy, Ola musi nadrabiać u nas na tym polu. Nie zdarza mi się płakać na filmach, mało co mnie wzrusza, nie uzewnętrzniam emocji. Może dziecko to we mnie zmieni, ale sport nauczył mnie podchodzenia do wszystkiego w sposób pragmatyczny. Emocje to w pewnym sensie fizjologia. Nerwy można opanować, to takie inne odruchy.

Czy Polacy znają się na sporcie?

Oczywiście. A dlaczego nie? Wychodzi na to, że najbardziej kochają piłkę nożną, ale nie możemy im tego zabronić. Każdy wybiera sport, który najbardziej go emocjonuje - do uprawiania albo do kibicowania. Mnie to nie dziwi, nie zamierzam walczyć z gustami albo przyzwyczajeniami. Każdy sportowiec ciężko pracował na to, by znaleźć się w miejscu, w którym jest. Oczywiście cieszę się, że rodzi się moda na lekką atletykę. Fajnie, że ludzie zdali sobie sprawę, ile emocji mogą dać im lekkoatleci. Wszystkich zachęcam do oglądania nas na żywo, bo to jednak zupełnie inne przeżycie niż przed telewizorem.

CZYTAJ TAKŻE Piotr Lisek ponownie poprawił rekord Polski! 6,02 na mityngu Diamentowej Ligi w Monako!

A które igrzyska pamięta pan sprzed telewizora? Kto był pana pierwszym sportowym bohaterem?

Pewnie wstyd się przyznać, ale pamiętam dopiero Ateny w 2004 roku. Moja historia jest trochę inna, bo mój wuj był moim pierwszym trenerem i to chyba on był pierwszym, w którego byłem wpatrzony. Pamiętam, kiedy w sali gimnastycznej pod jego okiem pierwszy raz skoczyłem wzwyż. Od razu zrobiłem to flopem zamiast nożycami albo w ogóle przodem. To trudne dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie trenował. Wszyscy dziwili się, jak to w ogóle możliwe i skąd mogę znać taką metodę. Myślę, że znałem z telewizji i byłem zwyczajnie sprawniejszy niż inni.

Wspomniał pan o fascynacji Polaków piłką nożną. Śledził pan ostatnią wojenkę między sportowcami, którzy głośno mówili, że piłkarze za dużo zarabiają?

Nie będę na ten temat nic mówił, bo nikomu nie zaglądam do portfela. Szczerze - mam w poważaniu to, ile zarabiają piłkarze. Widocznie poświęcili całe swoje życie, by tak było. Nie będę zastanawiał się, kto ma gorzej, wiem za to, że w piłce nożnej też bardzo ciężko się przebić. Kibicuję każdemu, nieważne w jakiej konkurencji, nawet jeśli byłaby to gra w golfa na koniu jadącym tyłem. Ale sam piłki nie oglądam.

Odłożył pan już na bezpieczną przyszłość?

Pieniądze nie sprawiają, że mam problemy ze snem. W skoku o tyczce nie jest tak, że można odłożyć, a później do końca życia już tylko leżeć i nic nie robić. Wiele zależy od poziomu sportowego, ale na tym polu lekka nie jest lekka. Po zakończeniu kariery na pewno trzeba będzie wymyślić coś dla siebie. Mam pewne plany, ale na razie za wcześnie, by o nich mówić.

Może wróci pan do filmowania wesel?

Pochodzę z rodziny fotografów i operatorów kamery. Pracowałem na weselach zanim zająłem się sportem. Lubię robić zdjęcia, filmy też, ale to już trudniejsze. Zdjęcia są dla każdego, ładne można zrobić już telefonem. Do pracy przy weselach nie zamierzam jednak wracać, chociaż mama nadal ma zakład fotograficzny. Kiedyś to była fajna zabawa.

A pana wesele jak wyglądało?

Było wiejskie. Pochodzę z Duszników, ze wsi, nie wstydzę się tego. Była kapela, oczepiny i ciotka ze Stanów, która opowiadała żarty.

Podobno ma pan jeszcze jedno nietypowe hobby - lubi pan pracować w drewnie.

Rzadko to robię, mam za małą wiedzę, ale przed domem ostatnio postawiłem własną konstrukcję. Sam kupiłem dechy, wyheblowałem, dociąłem w odpowiedni sposób. Taki taras zrobiłem, wyjście na trawnik bardziej.

Potrafi pan też coś wyrzeźbić?

Nie, artystycznie to mam dwie lewe ręce. Rysować też nie umiem. Interesuje mnie tylko taka dłubanina, relaksuje mnie to, ale nie mam wszystkich potrzebnych maszyn i odpowiedniego miejsca, by je przechowywać. Poza tym to bardzo męczące - noszenie ciężkich rzeczy, niewygodnie trzyma się piłę. Głowa może odpocznie, ale ręce nie.

A w sporcie to chodzi bardziej o głowę czy o całą resztę?

Nie ma sukcesu bez stu procent głowy i stu procent reszty ciała. Moim problemem jest technika, samo wykonanie dobrego skoku. Nie powiem, że jest zła, ale wiem, że muszę nad nią najwięcej pracować. Kluczem do sukcesu jest ambicja, która nie pozwala osiąść na laurach, tylko każe iść dalej. Doszukiwanie się błędów to dla mnie codzienność, bo wiem, co jest do poprawy.

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×