Najtrudniejszy rok Emilii Ankiewicz. "Pomyślałam: pieprzę to, na co mi to wszystko"

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
To nie takie proste.

Ludzie nie zdają sobie sprawy ile kosztuje nas samo zakwalifikowanie się na taką imprezę. Słyszę, że mamy taką fajną pracę, bo sobie pobiegniemy raz na jakiś czas. Strasznie nie lubię takich komentarzy. Jeśli tak, to proszę, załóż buty i biegaj. W Rio bardzo mnie to ruszyło. Pocieszać mnie musieli piłkarze ręczni. Karol Bielecki mi tłumaczył: "Emilia, ty nie możesz czytać takich rzeczy". No, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam jak to działa.

To było bardzo przykre, bo ludzie nie mają pojęcia, jak wygląda nasze życie. Myślą, że każdy kto wpadnie na pomysł pojechania na igrzyska tam jedzie, a tak nie jest. Oni widzą tylko 50 sekund naszego biegu na bieżni, a nie widzą ile przez cały rok wkładamy w to pracy i jakie mamy wyrzeczenia. O stabilnym życiu możemy w zasadzie pomarzyć.

Po udanym roku olimpijskim nadzieje były ogromne, jednak był to dla pani najtrudniejszy w życiu. Najpierw stracone złoto Halowych Mistrzostw Polski przez dyskwalifikację, następnie nie udało się wywalczyć minimum na Mistrzostwa Świata w Londynie, a na koniec przyszła poważna kontuzja.

Zdecydowanie tak, ostatni rok był dla mnie słaby. Smutek był tym większy, że do ostatniej chwili liczyłam jeszcze na zaproszenie od IAAF na MŚ, a takie otrzymały Ania Kiełbasińska i Ewa Swoboda. Ale starałam się sobie tłumaczyć, że skoro nie uzyskałam minimum to nie mogę liczyć na łut szczęścia i nie miałam do nikogo pretensji. Cały sezon letni musiałam jednak gonić czas, bo w kwietniu straciłam go na leczenie mięśnia łydki. Szczyt formy się opóźniał, a na koniec jeszcze złamałam stopę.

Może aby wyrobić minimum trzeba było powtórzyć "wariant kopenhaski"? Rok wcześniej jeden ciekawy manewr spowodował, że forma nagle poszła w górę. Przypomni pani tę sytuację?

(Śmiech) Po prostu wtedy długo nie mogłam uzyskać minimum nawet na ME. Jeździłam do Maroka, Senegalu, po całym świecie i nic. Ostatni tydzień przed MP pojechałam na mityng do Kopenhagi i oczywiście tam też nic nie pobiegłam. Byłam wściekła, ale spotkałam znajomych, którzy wyciągnęli mnie na imprezę, która trochę się przedłużyła. Rano byłam na siebie strasznie zła, ale po powrocie do kraju nagle zaczęłam uzyskiwać coraz lepsze wyniki i udało się te minimum szybko wywalczyć. Chyba po prostu wszystko siedziało w głowie, presja była coraz większa, więc taki reset był potrzebny.

Co trener na to? Wiedział o tym sposobie na szybsze bieganie?

Oszalał pan? Dowiedział się o tym z wywiadu! Powiedział mi później, że gdybym nie uzyskała tego minimum na ME, to by mnie zabił. Ale inna sprawa, że gdyby mi się to nie udało, nigdy bym o tym nie powiedziała.

Mówimy o presji, jednak jest pani osobą, która dobrze ją znosi. Rekordy życiowe osiąga pani właśnie na największych imprezach.

Bardziej denerwuję się przed startem. Sezon w ogóle jest nerwowy - dużo startów, organizm jest zmęczony a do tego inni narzucają na ciebie presję. Ale na zawodach lubię lekki stres. Dochodzi do tego adrenalina, która dobrze na mnie działa. Jako kibic? Szczerze mówiąc nigdy nie denerwowałam się oglądając zawody z trybun czy w telewizji, no chyba, że biegnie Asia Jóźwik, z którą jesteśmy przyjaciółkami. Ona zresztą reaguje tak samo, bo w Rio podczas mojego biegu prawie zemdlała z nerwów. Ale gdy oglądałam chociażby ostatnie HMŚ i bieg sztafety mężczyzn, darłam się jak opętana.

Wracając do ubiegłego sezonu - może taki trudniejszy rok był w pewnym sensie potrzebny?

Oczywiście. Uważam, że wszystko dzieje się po coś. I chociaż nie było mi łatwo, mam wokół siebie świetnych ludzi, którzy wielokrotnie pomagali mi gdy miałam momenty zwątpienia. Gdy w sierpniu doszło do złamania zmęczeniowego nogi, pomyślałam sobie: "Pieprzę to, na co mi to wszystko". Sześć tygodni chodziłam o kulach i oglądałam na komputerze mistrzostwa świata. Podczas eliminacji rozpłakałam się jak dziecko, ale dosłownie w tym samym momencie dostałam mnóstwo wiadomości od znajomych i przyjaciół. Oczywiście rozpłakałam się wtedy jeszcze mocniej, ale na drugi dzień było już zdecydowanie lepiej.

Nie ma pani wrażenia, że jest kojarzona nie jako lekkoatletka, ale dziewczyna z Instagrama? Pani konto jest bardzo popularne a w sieci częściej można znaleźć artykuły nie o Emilii Ankiewicz, ale o pani zdjęciach.

Niestety tak. Wolałabym, aby ludzie skupili się na stronie sportowej, a nie widzieć tytuły "Ankiewicz pokazała ciało na plaży". Nie hejtuję tego, ale wolałabym żeby mówiły o mnie wyniki. Czy nie boje się tego, że tak zostanę zapamiętana? Nie myślę o tym. Każdy ma swoje wartości. Dla mnie sport jest najważniejszy.

Na końcu świata. Fot. @joanna.jozwik

Post udostępniony przez Emilia Ankiewicz (@emilia.ankiewicz)

Wielu kibiców woli się jednak skupić się na pani wyglądzie…

Nie oszukujmy się: jesteśmy lekkoatletkami i wiadomo, że w zawodach startujemy w dosyć skąpych strojach. Potem wstawię zdjęcie z biegu i czytam w komentarzach wywód jakiejś kobiety, że świecimy golizną. Mam biegać w dresach? Nie podoba mi się takie podejście. Po igrzyskach czytałam opinię, że świecimy dupami na zawodach a potem się dziwimy, że jest tyle gwałtów. No takie głupoty też się pojawiają.

Cele na sezon letni?

Niemal dokładnie przed rokiem zapowiadałam w wywiadzie takie cele, że potem nie mogłam w nie uwierzyć. Oglądałam MŚ w telewizji z nogą w gipsie, patrzyłam na te słowa i myślałam "Co ja nagadałam? A jestem tu, gdzie jestem". Dlatego teraz podchodzę do tego ostrożniej. Na pewno imprezą główną są mistrzostwa Europy w Berlinie, gdzie chciałabym wejść do finału i potem walczyć o miejsca w czołowej "6". Medal? Wolę nie mówić, a zrobić. Lepiej się miło zaskoczyć, niż gorzko rozczarować.

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy Emilia Ankiewicz osiągnie sukces podczas ME w Berlinie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×