Monika Pyrek: Lekarz powiedział: "Hashimoto". Czekałam na wyrok

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Pod koniec każdej lekcji jest stacja, gdzie uczestnicy wybierają to, co im się najbardziej podobało. I wcale nie stawiają na wirtualną rzeczywistość. Wolą refleksomierz czy bieg na 30 metrów. Chcą się zmęczyć, chcą być aktywne. Osiągamy cel.


Jak było z panią i sportem?

Zaczęło się przypadkiem. Mój brat kochał sport. A że musiał się zajmować młodszą siostrą, to zabierał ją na SKS-y. Tak trafiłam do drużyny koszykówki. Kiedyś zimą przenieśli nam zajęcia do innej hali. Nasz nauczyciel zachorował i trafiliśmy pod skrzydła trenerki od lekkiej atletyki.

Wybrałam skok wzwyż. Pewnego dnia trener Edward Szymczak wrócił jednak zza granicy i wyjaśnił nam, że kobiety na świecie zaczynają skakać o tyczce. Po pół roku miałam trzeci wynik w Polsce. To był sport, w którym mogłam wykorzystać swój potencjał. Trener znalazł na mnie sposób i będę mu za to wdzięczna do końca życia.

Nie zniechęciły panią upadki, ból, siniaki?

Tak wygląda tyczka. Na początku wcale nie było fajnie. Musiałyśmy walczyć ze stereotypem "babochłopów" uprawiających męską konkurencję. To było trudne do przeżycia. Człowiek jednak dorasta, mądrzeje i widzi swoje szanse. Dostawałam pierwsze stypendia, mogłam odciążyć rodziców, usamodzielnić się. Do tyczki przekonało mnie życie.

A przecież jako dziecko chciałam być maszynistą pociągu! Fascynowały mnie podróże i sport pozwolił mi spełnić te marzenia. Piotr Lisek z kolei chciał być Tarzanem no i dziś faktycznie gdzieś tam lata.

To prawda, że na początku skakała pani z zamkniętymi oczami?

Tak. Mam lęk wysokości. To też dowód na to, że sport daje możliwość pokonywania własnych strachów. Kiedy pojawił się już automatyzm, przestałam się bać. No ale do dziś nie skoczę na bungee, ani nie zaryzykuję spojrzenia w dół z wieżowca.

Samoloty?

To był problem, ale nie miałam wyjścia. Całe szczęście, że byłam mistrzem zasypiania.

Jakie to uczucie, kiedy człowiek przelatuje nad poprzeczką kilka metrów nad ziemią?

Trudno to wszystko nazwać, ubrać w słowa. Jest w górze taki moment świadomości. Często widać, jak zawodnicy czy zawodniczki jeszcze w locie zaczynają się cieszyć. Już wiedzą, że udało się pokonać wysokość. Właśnie dla tych momentów skaczemy.

Jak podróżuje się z tyczką?

Przygody były. Kiedyś wracaliśmy z młodzieżowych mistrzostw Europy. Cała ekipa opuściła już lotnisko, a ja musiałam czekać, aż ktoś otworzy mi awaryjne wyjście. Przez drzwi obrotowe nie byłam w stanie przejść.

Zdarzało się, że tyczki spadały z samochodu przez silny wiatr. Prawdziwe przejścia mieliśmy jednak w pociągach. Tam tyczki mieszczą się tylko w korytarzu. Sztuką jest je do pociągu włożyć, a później wyjąć. Kiedyś konduktor chodził po całym wagonie i pytał ludzi w przedziałach: "czy to państwa dywan"? A gdy nas wreszcie znalazł, była awantura.

A autobusy do Spały? Czasem trzeba było czekać długie godziny, aż któryś kierowca zgodził się nas zabrać ze sprzętem.

Wróci pani kiedyś do Spały na wakacje?

Mam do tego miejsca sentyment, spędziłam tam szesnaście zim z rzędu. Non-stop, od grudnia do marca, siedziałam w pokoju hotelowym. Znam tam wszystkich: konserwatorów, magazynierów, kucharki, sprzątaczki. Ich, ich dzieci. Mam tam mnóstwo bliskich osób.

Jaki był pani sposób na długie, zimowe wieczory w środku lasu?

Kupiłam sobie psa! Miałam dzięki temu pretekst, żeby czasem wychodzić z ośrodka. To był trudny czas. Teraz jednak widzę, jak dzięki temu byliśmy wszyscy bardzo zżyci. Dziś w każdym zakątku Polski mam przyjaciół.

Być lekkoatletą to jak żyć przez kilkanaście lat w akademiku?

To wieczne kolonie. Co chwila ktoś wchodzi co pokoju, bierze co mu potrzeba. Przychodzi, rozmawia. Jesteśmy jedną, wielką rodziną.

Autor na Twitterze:

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×