"Pogubiłam się". Jej świat nagle runął

- Był czas, że nie miałam radości z treningu, wątpiłam w siebie, czy się nadaję i czy powinnam dalej kontynuować karierę - mówi Kornelia Lesiewicz. Wielki talent polskiego sprintu wychodzi na prostą po dwóch latach pełnych problemów.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Kornelia Lesiewicz Getty Images / Na zdjęciu: Kornelia Lesiewicz
Miała 17 lat, a w dorobku już medal Halowych Mistrzostw Europy w sztafecie 4x400 metrów. Do tego złoty medal Mistrzostw Europy Juniorów i dwa srebrne krążki Mistrzostw Świata Juniorów. Pojechała też na igrzyska olimpijskie do Tokio.

Kto z polskich kibiców nie był wówczas pewny, że przed Kornelią Lesiewicz tylko kolejne wielkie sukcesy? Następne dwa lata były dla polskiej sprinterki niezwykle bolesnym zderzeniem z ciemną stroną sportu. Jego brutalnością i nieprzewidywalnością.

Kontuzja mięśnia dwugłowego, do tego zmiany trenerów, utrata wiary we własne możliwości, myśli o zakończeniu kariery. Wszystko spadło na głowę nastolatki z Gorzowa Wielkopolskiego tak samo nagle, jak przyszły wielkie sukcesy.

Kornelia Lesiewicz wierzy, że to już tylko przeszłość i limit pecha już się wyczerpał.

W rozmowie z WP SportoweFakty 20-latka ujawnia m.in., jak poradziła sobie z problemami ze zdrowiem, kto jej pomógł w momentach załamania i jak wygląda jej współpraca z trenerem Aleksandrem Matusińskim.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Nawracająca kontuzja mięśnia dwugłowego, ominięte wielkie imprezy w hali i na otwartym stadionie, do tego dwie zmiany trenerów. Działo się u pani przez ostatnie dwa lata, jednak przede wszystkim dużo złego.

Kornelia Lesiewicz: Ostatnie dwa lata były dla mnie bardzo trudne pod względem psychicznym, nie mogłam sobie poradzić z tym wszystkim, co się działo. Był to ogromnie trudny czas, pogubiłam się, sama nie potrafiłam zawsze dawać z siebie 100 procent.

Zmieniłam szkoleniowca, Sebastiana Papugę zastąpił Zbigniew Król, co też nie wszystkim się spodobało, trochę zostałam z tym sama. Na szczęście w porę trafiłam do trenera Aleksandra Matusińskiego i mam szansę na dobre bieganie w nadchodzącym sezonie.

Kto był dla pani największym wsparciem w trudnych momentach?

Gdyby nie moi rodzice, to nie wiem, czy bym dalej trenowała. Był czas, że nie miałam radości z treningu, wątpiłam w siebie, czy się nadaję i czy powinnam dalej kontynuować karierę. Jednak oni bardzo we mnie wierzyli i nakłaniali, żebym nie rezygnowała i spróbowała raz jeszcze. Nie chcieli, bym zmarnowała talent.

Na dodatek bardzo pomagają mi finansowo. Żeby jeździć na zagraniczne zgrupowania z trenerem Matusińskim, potrzebne są bardzo duże kwoty. Muszę teraz pracować, żeby na nowo mieć pełne szkolenie od Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Do tego potrzebne są wyniki i to jest mój cel.

Ma pani za sobą kolejny obóz przygotowawczy w Portugalii. Z nogą jest wreszcie lepiej?

Muszę powiedzieć, że z moim zdrowiem wreszcie jest bardzo dobrze. Przez ostatnie dwa lata borykałam się z kontuzją mięśnia dwugłowego, nie byłam w stanie trenować na 100 procent. Ale od sezonu halowego nareszcie nic mnie nie boli.

Konsultowałam się z trzema ortopedami i żaden z nich nie mógł zdiagnozować problemu, a noga ciągle bolała i nie byłam w stanie biegać. Jakiś czas temu trafiłam jednak na fizjoterapeutę, który wyprowadził mnie z tej kontuzji. Okazało się, że problem nie był w nodze, a do tej pory wszyscy skupiali się tylko na mięśniu dwugłowym, nie patrzyli szerzej.

ZOBACZ WIDEO: Co dalej ze Szczęsnym? "Lewy" szczerze o jego końcu kariery

Nareszcie wychodzę na prostą, trenuję na pełnych obrotach i jest to nawet zaskakujące. Na ostatnim zgrupowaniu w RPA miałam bardzo intensywne treningi i choć może to głupie, to sama się zastanawiałam, kiedy ten mięsień nie wytrzyma. Byłam bardzo przeczulona, bo to było aż niemożliwe, że przestałam czuć jakikolwiek ból.

Występ na Halowych Mistrzostwach Polski był dużym zawodem? 54,12 s nie wystarczyło na przejście eliminacji.

Biorę ten wynik na klatę, nie pokazałam wszystkiego, na co mnie stać. Nawet po niepełnych treningach stać mnie było na więcej, trener też mówił, że spodziewał się lepszego rezultatu. Ale przegadaliśmy temat, zmodyfikowaliśmy trening.

Zresztą on dopiero ostatnio powiedział mi, że dopiero teraz wie, jak ze mną pracować, że poznał mój organizm. W ubiegłym roku wykonał ze mną dużą pracę, ale jeszcze nie miał pełnej wiedzy.

Nie da się jednak ukryć, że w tym roku skończy pani dopiero 21 lat i ma przed sobą wiele lat kariery. A w tym wieku Natalia Kaczmarek czy Justyna Święty-Ersetic nie miały tak dobrego rekordu życiowego (51,97 s).

Ja bardzo szybko weszłam na wysoki poziom, ale potem zeszłam bardzo nisko i to mnie uderzyło. Nie wiem, czy to, jak trenowałam w młodym wieku, było dla mnie odpowiednie. Ufałam bezgranicznie mojemu pierwszemu trenerowi, ale nie wiedziałam wtedy, jakim kosztem się to odbywało. Przejechałam się na tym. Na szczęście trener Matusiński wykonał ogromną robotę i wyprowadził mnie z tej dziury.

Kolejny raz wspomina pani o trenerze Aleksandrze Matusińskim, z którym pracujecie niemal dokładnie od roku. Co sprawia, że współpraca dobrze się układa?

Na samym początku ustaliśmy, że najważniejsza jest komunikacja, zaufanie i otwarta rozmowa. To bardzo ważne, żeby od początku wszystko było przejrzyste, to jest klucz.

A czym trener kadry 4x400 metrów różni się od poprzednich twoich szkoleniowców?

Trener jest osobą bardzo szczerą, mówi wprost i nie owija w bawełnę. Jest konkretny, ale jednocześnie bardzo przyjazny. Na początku byłam wobec niego trochę zdystansowana, bo wydawał się surowy. To jednak pozory. Jest takie powiedzenie, że swojego trenera nie trzeba lubić, trzeba go słuchać. Ja akurat lubię, ale co do zasady się zgadzam.

Aleksander Matusiński był niedawno kolejnym bohaterem naszego cyklu "Trenerzy Mistrzów". Cytuję: "Ostatnio dowiedziałem się, że Kornelia Lesiewicz się mnie boi. Jeżeli chce się czegoś dowiedzieć, załatwia to przez Justynę. Wstydzi się zapytać, czy może wcześniej zacząć trening".

Oj, nieprawda! Może powiedział tak, ponieważ Justyna jest najważniejszą osobą w naszej grupie i ma decydujące zdanie. Pracuje z nim od wielu lat, ja od niedawna. Jestem jednak elastyczna, nie robię problemów i zawsze się dostosowuję do słów trenera.

Czy można powiedzieć, że Justyna Święty-Ersetic jest pani idolką?

Tak naprawdę skupiam się na sobie i wykonuję treningi w swoim rytmie. Bardzo lubię wszystkie dziewczyny, ale patrzę na swoje założenia. Kiedyś jednak na pewno zwracałam uwagę na Anię Kiełbasińską, która jest ogromną profesjonalistką i dziewczyną o ogromnej determinacji. Po prostu petarda! Marzę o tym, by kiedyś mieć w sobie tyle determinacji, co ona.

Marzeniem jest wyjazd na tegoroczne igrzyska olimpijskie w Paryżu, ale już trzy lata temu w Tokio była pani w sztafecie 4x400 metrów. I choć koleżanki wracały z Japonii nawet z dwoma medalami, pani nie wręczono żadnego przez brak choć jednego startu. Tak po ludzku: był żal?

Do Tokio jechałam jako mistrzyni Europy juniorek i sam wyjazd na igrzyska był dla mnie nagrodą. Fajnie, że mogłam tam być, jednak nie mogę nazwać siebie olimpijką, bo tam nie pobiegłam. Zdawałam sobie jednak sprawę, że do tego musiałabym na sprawdzianie osiągnąć czas w granicach 50 sekund, taki był poziom. Jednak po igrzyskach pojechałam do Kenii na mistrzostwa świata juniorów, z których przywiozłam dwa medale, więc było super.

Rozmawiałem ostatnio z Igą Baumgart-Witan i Patrycją Wyciszkiewicz o przyszłości polskiej sztafety po igrzyskach w Paryżu. I obie są zdania, że drużyna w pewnym sensie się rozpadnie i trzeba będzie poczekać kilka lat na wielkie sukcesy. Co pani na to? Nie do końca się zgadzam, bo nikt nie wie, co może się zdarzyć. Myślę, że młode dziewczyny mogą zaskoczyć swoimi wynikami i nie mówię tutaj o sobie. Po prostu do tej pory nie miały one szansy pokazania się na wielkich imprezach. Wkrótce jednak trzeba będzie się otworzyć na nowe twarze. Czy będą lepsze od tych już znanych? Tego nie wiemy, okaże się za jakiś czas. Ale jeśli ktoś zakłada, że będziemy musieli jakiś czas czekać na sukcesy, to się nie zgadzam.
W najbliższy wtorek kadra jedzie na zgrupowanie do Miami przed mistrzostwami świata sztafet na Bahamach. Jest miejsce w samolocie dla Kornelii Lesiewicz?

Nie jadę na zgrupowanie, ponieważ o składzie na obóz decydowały wyniki z hali, a te wyścigi nie poszły po mojej myśli. W tym momencie nie liczą się nawet aktualne dyspozycje i nie pojechałabym tam, nawet gdybym była blisko poziomu najlepszych dziewczyn. Ale takie były zasady.

Może jednak to dobrze, mam teraz czas na spokojny trening i przygotowanie się do Memoriału Janusza Kusocińskiego, który odbędzie się 18 maja. To dla mnie w tej chwili najważniejsza impreza.

Rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×