Ze sportów oglądam wszystko - wywiad z Bartoszem Diduszką, skrzydłowym Anwilu Włocławek

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Czy z koszykarzem można porozmawiać o snookerze, curlingu albo himalaizmie? Bartosz Diduszko, zawodnik Anwilu Włocławek, opowiada o swojej karierze, ale także o pasji do wielu dyscyplin sportowych.

Wirtualna Polska: Ta koszulka to przypadek (zawodnik przyszedł na wywiad z trykocie Panathinaikosu Ateny, z nazwiskiem "Jasikevicius" na plecach - przyp. M.F.)?

Bartosz Diduszko: Nie. Jestem fanem Panathinaikosu i choć na koszulce jest nazwisko Litwina, moim największym idolem był Dejan Bodiroga. Uwielbiałem go najbardziej i jak byłem młodszy to często kupowałem w Internecie jego mecze nagrane jeszcze na kasetach VHS. Najbardziej pamiętam Mistrzostwa Świata w 2002 roku, gdy Jugosławia pokonała w ćwierćfinale USA i ostatecznie wygrała cały turniej. A koszulka Koniczynek to była moja pierwsza transakcja przez Internet w życiu.

My, urodzeni w latach 80-tych, najczęściej wzorowaliśmy się na Michaelu Jordanie, a ty na Bodirodze.

- Jordan był wielki, największy ze wszystkich i też go uwielbiałem, ale Bodiroga mi imponował. Bez specjalnego atletyzmu, trochę taki miskowaty, niby za wysoki na rozgrywającego (Serb mierzy 203 cm wzrostu - przyp. M.F.), ciągle zgarbiony, ale jednak wyjątkowy. Na parkiecie potrafił zrobić wszystko, a jeden z jego zwodów, w którym puszcza piłkę przodem jedną ręką, a potem zabiera ją drugą, wszedł do kanonu jako zwód Bodirogi.

Parę lat temu we Włocławku mówiliśmy o rzucie Diduszki. Gdyby tylko nie ten Gustas.

- Sezon 2010/2011. Czwarty mecz ćwierćfinału z Treflem Sopot. W serii przegrywamy 1-2, w meczu jednym punktem. Dostaję piłkę w rogu, rzucam, trafiam i myślę, że przedłużyłem serię do pięciu spotkań.

A tymczasem?

- Tymczasem na zegarze zostaje 0,8 sekundy. Trefl bierze czas, po nim Giedrius Gustas trafia za dwa, gramy dogrywkę. A w niej Trefl jest po prostu lepszy. Kończymy sezon.

A ty kończysz swoją krótką przygodę z Anwilem.

- Te play-off to był dla mnie najlepszy czas w Anwilu. Wiadomo, przyszedłem w trakcie sezonu i musiałem się wkomponować w zespół pełen naprawdę klasowych graczy. Mimo to, w play-offach otrzymałem trochę więcej minut i grało mi się nieźle. Po sezonie w klubie postanowili jednak dać szansę odbudowania formy Bartkowi Wołoszynowi i tyle. Taki jest sport.

Wypadłeś poza ekstraklasę i trafiłeś do 2. ligi. Grałeś wówczas w WKK Wrocław.

- Tamtego lata odebrałem tylko jeden telefon. Ze Zastalem Zielona Góra. Byli zainteresowani, ale jakoś to wszystko się rozmyło, a tymczasem minął lipiec, sierpień, a ja bez klubu. Następnie pojechałem na testy do Śląska Miodraga Rajkovicia. Ja i Tomasz Prostak. Trenowaliśmy przez tydzień, lecz po tym czasie wrocławianie jechali na obóz i nam podziękowali. Trudno. Wróciłem do Kołobrzegu, gdzie mieszka rodzina mojej żony i po jakimś czasie odebrałem telefon. Dzwonił Tomasz Niedbalski, właśnie z WKK z 2. ligi. Zaprosił na wspólne treningi i w ten sposób dołączyłem do drużyny. Pograłem chwilę, a że byłem jednym z liderów, po jakimś czasie odezwał się Śląsk z ekstraklasy. I tam dograłem sezon.

Kolejnego lata, 2012, Śląsk nie otrzymał jednak licencji, a ty znowu wylądowałeś w 2. lidze w WKK.

- Dokładnie. Ponownie nie było konkretów, a ja bardzo chciałem zostać we Wrocławiu, bo zacząłem robić pierwszy rok na AWF. I tak rozegrałem cały sezon, a że awansowaliśmy do 1. ligi, nie było sensu zmieniać klubu. I w 1. lidze prezentowaliśmy się na tyle dobrze, że doszliśmy do finału. Ekstraklasa z WKK była o krok.

Przez trzy lata tułałeś się jednak między 1. a 2. ligą. Nie bałeś się, że takie zawieszenie może spowodować, że ekstraklasa o tobie zapomni?

- Zawsze jest takie ryzyko, że jak się zejdzie niżej, to potem się nie wróci. Były myśli, że nie jestem tam, gdzie powinienem być. Sądzę jednak, że wszystko dzieje się po coś. Jakaś przyczyna musi być, a ja jestem taki, że biorę życie jakim jest. Nic nie dzieje się po nic i na dłuższą metę nie ma co się rozwodzić na tym, co by były gdyby. Pojawiła się 2. liga? OK! Razem z nią pojawiła się szansa na bycie liderem i większa odpowiedzialność. Z WKK zrobiliśmy awans do 1. ligi? Super! I choć wszyscy skazywali nas na słaby wynik, zrobiliśmy ósemkę, potem półfinał i wreszcie finał, w którym w dwóch z trzech meczów ulegliśmy Polfarmexowi Kutno minimalnie, jednym punktem. Nie żałujesz tej tułaczki?

- Już powiedziałem. Wszystko dzieje się po coś. Dzięki temu, że moja kariera się tak potoczyła, zrobiłem np. drugą klasę trenerską.

Dużo zawdzięczasz trenerowi Pawłowi Turkiewiczowi?

- Bardzo. Trenował mnie we Wrocławiu i Lublinie. Wyciągnął do mnie rękę kilkukrotnie i chyba mogę powiedzieć, że to, iż jestem znowu w takim klubie jak Anwil to także jego zasługa.

W Lublinie grałeś ze swoim bratem, Łukaszem. Wiem, że w juniorach - choć między wami jest tylko rok różnicy - nieczęsto mieliście okazję grywać razem. Udało wam się jednak w seniorach. Czy pomijając wszystkie te rzeczy najważniejsze w sporcie: wyniki, statystyki, punkty - czy granie z bratem to najprzyjemniejszy moment twojej kariery?

- Na pewno, ale z tym wiąże się jedna śmieszna rzecz. Choć jako bracia myślimy bardzo podobnie to na parkiecie często się nie zgadzamy, a nawet kłócimy. Mamy po prostu takie charaktery, że każdy z nas chce zrobić coś po swojemu i wie, że zrobi lepiej. Bronimy, ja krzyczę "switch" (przekazanie - przyp. M.F.), Łukasz krzyczy co innego, a przeciwnik wjeżdża sobie spokojnie pod kosz. Niby się znamy bardzo dobrze, ale jednak każdy zrobi swoje.

Obrywaliście za to od trenera Turkiewicza?

- Bo to raz? Zawsze nam mówił, żebyśmy nie wymyślali tylko robili to, co on każe.

Który z was jest lepszy?

- Ja powiem, że ja, a teraz masz telefon i zadzwoń do Łukasza.

Może później. Jak to jest, że dwaj bracia grający w ekstraklasie mają - technicznie - dwa najdziwniejsze rzuty w Tauron Basket Lidze?

- Też sobie zadaję to pytanie! Wiesz, ja kiedyś rzucałem dużo lepiej technicznie, ale najlepsze jest to, że w moim przekonaniu mój obecny rzut wygląda pięknie, idealnie wręcz. Dla mnie jest zupełnie naturalny i choć wiem, że tak naprawdę nie jest, czuje, że wszystko robię w porządku. Kiedyś jednak rzucałem inaczej, ale poprzez treningi indywidualne wyrobiłem sobie po prostu złe nawyki. Wiesz, gdy miałem 19 lat to sam brałem piłkę, szedłem na salę, odbijałem od ściany, łapałem, rzucałem, zbierałem i tak w kółko. To nie to co teraz, że w Anwilu mogę poprosić i zawsze któryś trener mi pomoże. Trenowałem sam i tak kręciłem tę piłkę, że wyszło to, co wyszło.

Emir Mutapcić chciał poprawić ten twój styl.

- Chciał, ale nie dał rady. Jest coś takiego jak pamięć mięśniowa i technika mistrzowska. Jeśli ktoś rzuca dobrze, jeśli trafia, to nie ma co go przestawiać. Ja czuję się pewnie ze swoim rzutem.

Pamiętam też, bo z trenerem Tomaszem Niedbalskim znamy się od młodzika, że jak wyjeżdżałem z Bytomia jako młody dzieciak, mój rzut był sprawny technicznie. I tak zapamiętał go coach. Po kilku lat niewidzenia się, dostałem od trenera mmsa z moim aktualnym zdjęciem przy rzucie z jakiejś rozgrzewki. I był podpis: "Co to ma być?". Ale odpisałem, że wpadło. Karol Szpyrka zawsze się śmiał, że rzucam jak arbuzem.

Ile razy najwięcej trafiłeś z rzędu za trzy?

- 28.

Nie lubisz rzucać z rogów parkietu, słyszałem?

- Kiedyś nie lubiłem, bo nie widać tablicy i jak źle chwycisz w piłkę to on leci tak, że często nawet nie dotyka obręczy i wygląda to koszmarnie. Teraz mi to już nie przeszkadza. Nabrałem wprawy przez lata. To teraz uważaj. Mały quiz. Ile Polska zdobyła medali na ostatnich lekkoatletycznych mistrzostwach w Pekinie?

- Siedem chyba. Nie mam telewizji we Włocławku.

Akurat osiem, ale blisko. Kto jest mistrzem Polski w żużlu?

- Zaraz, żebym gafy nie strzelił. Moja żona jest fanką żużla, więc Gorzów? Nie, chyba Falubaz.

Idziemy dalej. Kto jest mistrzem świata w snookerze?

- Nie wiem, ale wiem, że jedną z barwniejszych postaci jest Ronnie O’Sullivan. Wiem też, że ostatnio wydał autobiografię. W porządku. Czy Polska ma drużynę w curlingu?

- Wydaje mi się, że ma ale sprawdzę jeszcze w domu (po kilku godzinach przychodzi sms od zawodnika o treści: "Jednak Polska ma drużynę w curlingu. Właśnie sprawdziłem. Ale sukcesów brak. A mistrzem Polski w żużlu jest jednak Stal Gorzów. Falubaz był w 2013 roku" - przyp. M.F.).

Wiesz dlaczego pytam cię o to wszystko?

- Bo powiedziałem ci kiedyś, że oglądam wszystkie sporty, jakie tylko są w telewizji.

Dokładnie.

- Moja żona się ze mnie śmieje, że jak usiądę na kanapie i mam w ręce pilota to wystarczy mi tylko butelka wody i mogę siedzieć cały dzień. I mówi mi, że jak już będziemy mieć swój dom, telewizor, to żadnych kanałów sportowych, bo wtedy w ogóle mnie nie będzie dla świata. Ale przyznam się, to już nie to, co kiedyś. Podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie specjalnie wstałem rano pierwszego dnia, by zobaczyć jak Renata Mauer zdobywa złoto. I jak usiadłem rano, to odszedłem już dopiero po ceremonii zakończenia. Oglądałem wszystko: biegi, skoki, pływanie, judo, strzelectwo i tak dalej.

Igrzyska mają to do siebie, że człowiek rzeczywiście ogląda większość dyscyplin. Ale tak na co dzień to zazwyczaj kilka wybranych i na tym koniec.

- Ja lubię sobie usiąść i zrobić prasówkę z kilku dyscyplin, albo chociaż z kilku lig jednego sportu. A to wyniki posprawdzam, kto wygrał, przegrał, strzelił. Ale znowu: kiedyś znałem wszystko. Siatkówka, piłka nożna, ręczna, oczywiście koszykówka. Teraz mniej, choć kiedy nie ma co robić, to włączam telewizor i gdy akurat leci snooker, to i ten snooker jest dla mnie fascynujący. Grałeś kiedyś?

Nigdy.

- A ja grałem. I wyobraź sobie, że zrobiłem wynik dziewięć. A taki Ronnie O’Sullivan podchodzi i robi maksa, chyba to jest 147 punktów. Ja podszedłem i trafiłem dwie czerwone oraz czarną, a on wszystkie ze stołu. A stół półtora raza większy od bilardowego, a bile dwa razy mniejsze. I wiesz, teraz najważniejsze. Bo nie chodzi o to, żeby to oglądać ot, tak sobie. A zastanowić się. A zadać sobie pytanie: jak on to robi, jak się zachowuje, przecież to wielki mistrz! Docenić kunszt, umiejętności, wziąć coś, co będzie można naśladować. Po prostu: czerpać z wielu sportów.

Jaki sport nazwałbyś jeszcze "swoim" poza koszykówką?

- No, wszystkie! Na przykład bardzo chciałbym zagrać kiedyś w bule! Tak, bule. Taki curling na piasku. Uwielbiam też tenisa ziemnego. Teraz zaczął się US Open. Ostatnio jak był Wimbledon to po każdym obejrzanym meczu dzwoniłem do kolegi i dawaj, idziemy na kort. Wydawało mi się, że jestem Rogerem Federerem, tak mnie to nakręcało. Albo badminton. Rewelacja! Na studiach wkręciłem się bardzo mocno! No i narty. Z tym, że gdy jestem pod kontraktem to nie mogę jeździć w górach. Ale obiecałem sobie, że kiedyś pójdę w naprawdę wysokie góry. Alpy, może dalej.

We Włocławku mamy bardzo mocny aeroklub. Baloniarstwo, szybownictwo.

- Mam lęk przestrzeni. Ale, ale! Ostatnio, tak od listopada, jestem bardzo mocno wkręcony w himalaizm! Niedawno kupiłem biografię Jerzego Kukuczki. Połknąłem w trzy dni! Świetna! Czytałem i analizowałem sobie. Niedawno zaginął Polak, który zjeżdżał na nartach z jednej z gór w Himalajach. Przeżywałem mocno. Teraz jestem też na etapie filmów. Na YouTube obejrzałem wszystkie, a na pewno większość, ale we wrześniu na szczęście ma być w kinach opowieść o himalaiście, który wszedł na Mount Everest, lecz miał wielkie problemy z zejściem. W wakacje zabierałem żonę do Katowic, gdzie był specjalny festiwal filmów o himalaizmie. Mówię ci, dla mnie to teraz, oczywiście obok koszykówki, temat numer jeden! Wielicki, Baranowska, Berbeka, oczywiście Kukuczka, Rutkiewicz.

Naprawdę jesteś wkręcony.

- Maksymalnie! Wiesz dlaczego? Ostatnio rozmawiałem z moją żoną, która dziwiła się i mówiła, że ci co chodzą w takie góry to egoiści, bo zostawiają rodzinę w domu, a sami w góry, często giną. Ale obejrzała ze mną jeden film, drugi i też zrozumiała. Bo każdy człowiek przybiera jakąś "gębę", musi wykonywać to, co mu każe szef, przełożony, trener. I godzi się na takie życie. A tymczasem oni są ludźmi wolnymi. Taki był Kukuczka.

I zapłacił najwyższą cenę.

- On zdobył Koronę Himalajów. Wszystkie ośmiotysięczniki. I przed kolejną wyprawą dziennikarz zapytał go o sens następnej. A on odpowiedział: "Ale po co kończyć, skoro tak dobrze idzie?" Szedł wówczas na Lhotse, którą już raz zdobył. Tym razem nie wrócił.

Mocne.

- Wolny człowiek równa się egoista.

Jesteś w stanie wziąć coś z himalaizmu i przełożyć na koszykówkę? Coś, cokolwiek?

- Na przykład o realizacji celów. Przeczytałem niedawno takie zdanie: "Żeby osiągnąć szczyt, nie musisz widzieć ostatniego schodka, musisz widzieć kolejny". Powoli, a do celu. To da się przełożyć na koszykówkę.

Rozmawiał Michał Fałkowski

Źródło artykułu: