To Anwil musi się martwić - wywiad z Marcinem Stefańskim, skrzydłowym Trefla Sopot

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

- Przed meczem z Anwilem mieliśmy identyczny bilans, a teraz to włocławianie muszą się bardziej martwić, bo właśnie odjechał im kolejny przeciwnik, czyli my - mówi w wywiadzie Marcin Stefański.

Michał Fałkowski: Chyba nie spodziewaliście się takiego obrotu sprawy?

Marcin Stefański: Dlaczego?   Anwil - w teorii - wydawał się być na fali wznoszącej po wygranej w Starogardzie Gdańskim. Ponadto grał u siebie, przy najwyższej frekwencji w tym sezonie, a tymczasem dostał lanie zakończone klęską o różnicy 31 punktów...

-  Rzeczywiście. Nie spodziewaliśmy się aż tak wielkiej różnicy punktowej, ale jednak przyjeżdżaliśmy do Włocławka z myślą o dwóch punktach. Przez ostatnie dwa tygodnie, nawet jeszcze przed meczem ze Szczecinem, zauważyliśmy w naszej grze na treningach inną jakość i liczyliśmy, że w końcu uda się przełamać złą serię. Nie jestem aż tak pewny siebie ani pyszny, by powiedzieć, że wiedzieliśmy wychodząc na parkiet, że uda się pokonać Anwil, lecz wierzyłem w to bardzo mocno. [ad=rectangle] Na pewno jednak chcieliście równie mocno wygrać wcześniejsze mecze...

- Różnica była widoczna, myślę, dla każdego: agresja w obronie. Szarpaliśmy, walczyliśmy, nie cofaliśmy się i byliśmy skuteczni. Skuteczni na tablicach, w obronie pick and rolla...

Skąd ta różnica w jakości gry w defensywie? Wcześniej traciliście ponad 80 punktów na mecz, teraz Anwil nie przekroczył nawet 60.

- Problem był w naszych głowach. Nie jesteśmy tą samą drużyną, co rok temu. Wówczas był z nami Adam Waczyński, nasz lider, a dodatkowo nasi wysocy (Milan Majstorović oraz Yemi Gadri-Nicholson - przyp. M. F.) dawali nieco więcej w ataku i ogółem mieliśmy większy potencjał. Wtedy wszystko przychodziło nam nieco łatwiej. Teraz, chcąc wygrać, musimy walczyć przez 40 minut w obronie i liczyć, że z tego wyjdzie nam skuteczny atak, który jednak wcale wyjść nie musi. Tak jak to było w meczu z Wilkami Morskimi.

Kamień spadł wam z serca po tym zwycięstwie?

- Na pewno wierzyliśmy, że prędzej czy później, zwycięstwa muszą nadejść.

Czyli ta wygrana nad Anwilem was nie zaskoczyła?

- Jak już powiedziałem: może zaskoczył jej rozmiar, ale sama wygrana - niekoniecznie. Przecież nie będziemy teraz cieszyć się nie wiadomo ile z powodu jednego zwycięstwa. Za chwilę mamy kolejne mecze, dwa bardzo ciężkie: ze Stelmetem i Energą Czarnymi i na nich musimy się skupić.

Presja jednak z was zeszła?

- Na pewno będzie nam się grało łatwiej.

Bilans 2-4 nie jest jednak nadal pozytywny.

- Ale kroczek po kroczku, systematyczną pracą idziemy w górę. Nie chcę się tłumaczyć z wcześniejszych porażek, ale w pewnym momencie sezonu, ze względu na urazy, nie mieliśmy nawet 10 graczy na treningach, by móc potrenować pięciu na pięciu... No i jedna ważna rzecz: przed meczem z Anwilem mieliśmy identyczny bilans, a teraz to włocławianie muszą się bardziej martwić, bo właśnie odjechał im kolejny przeciwnik, czyli my.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)