Aleksander Lebiedziński: Nie wiem, co się z nami stało

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Sobotnia porażka w Radomiu była jedną z najwyższych w historii występów Polpharmy w koszykarskiej ekstraklasie. - Zabrakło nam zgrania, nie realizowaliśmy taktyki - twierdzi młody skrzydłowy.

Faworytem sobotniego spotkania czwartej kolejki była Rosa. Farmaceuci przyjechali jednak do Radomia z takim samym bilansem jak gospodarze (2-1). Ponadto, wcześniej w rozgrywkach Tauron Basket Ligi w hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji nie przegrali. Wydawało się więc, że postawią się gospodarzom.

Opór ze strony Polpharmy spotkał miejscowych jedynie w pierwszych dziesięciu minutach. Na pozostałe fragmenty spotkania w wykonaniu starogardzian lepiej spuścić zasłonę milczenia. - Skoncentrowaliśmy się na pierwszej kwarcie i mieliśmy założenie, żeby ją wygrać. To się udało, ale później zabrakło nam zgrania, nie realizowaliśmy taktyki - przyznał po ostatniej syrenie Aleksander Lebiedziński. [ad=rectangle] Choć w radomskiej hali Farmaceuci nie zaznali wcześniej smaku porażki, to w sobotni wieczór sprawiali wrażenie, jakby grali w niej po raz pierwszy. Spudłowali masę rzutów, trafiając zaledwie 19/57 prób z gry (33,3 proc. przy 58,6 proc. rywali), w tym jedynie 7/24 "trójki". Podopieczni Tomasza Jankowskiego dali się zdominować na obu tablicach (27:37 w zbiórkach).

- Za dużo strat w naszym wykonaniu, na które nie możemy sobie pozwalać. Właściwie przygotowywaliśmy się do tego meczu naprawdę bardzo dobrze, bardzo solidnie. Nie wiem, co się stało, że przegraliśmy tak dużą różnicą - skomentował Lebiedziński. - Moim zdaniem za mało ruszaliśmy się na boisku, przez co nie mogliśmy podawać między sobą piłek. To przeszkodziło nam w tym, aby wygrać ten mecz - dodał po chwili.

Dla 21-latka i jego kolegów porażka w Radomiu była jedną z najwyższych w przygodzie z koszykówką. Musieli więc przełknąć gorzką pigułkę, ale na pewno nie mogą się załamywać. - Naszym założeniem przez cały sezon ma być walka - zapowiedział młody skrzydłowy.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)