Być jak Ricky Rubio - rozmowa z Grzegorzem Grochowskim, zawodnikiem MKS Dąbrowy Górniczej

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Grzegorz Grochowski to jedna z największych nadziei polskiego basketu. Rozgrywającemu MKS Dąbrowy Górniczej wróży się wielką karierę, ale on sam przyznaje, że przed nim jeszcze wiele pracy.

Karol Wasiek: Od grudnia do marca nie oglądaliśmy ciebie na parkietach I ligi. Co się działo z Grzegorzem Grochowskim?

Grzegorz Grochowski: Pierwsze podejrzenie było takie, że miałem zerwane więzadła krzyżowe przednie. Na szczęście rezonans magnetyczny to wykluczył, ale pokazał, że jest pęknięta łękotka. Po późniejszych konsultacjach medycznych okazało, że się łąkotka też jest cała, ale wylała się błona maziowa, która spowodowała, że miałem dyskomfort w kolanie. Jak na tę chwilę wygląda sytuacja z twoim kolanem? Słyszałem, że nie jest jeszcze tak komfortowo jakbyś chciał.

- Na pewno nie jest. Nie jestem gotowy na 100 proc., bo to jeszcze nie jest ten okres. Rozegrałem dopiero kilka meczów po kontuzji. Nie jest to moja optymalna forma, ale już niedługo do niej wrócę.

Patrząc na twoje statystyki w pierwszej lidze, to z całą pewnością można powiedzieć, że dobrze czujesz się w tych rozgrywkach.

- Powiem tak, że poziom drugoligowy już dawno przeskoczyłem. Wydaję mi się, że pierwsza liga jest takim poziomem, który mogę także przeskoczyć. Zobaczymy, jak będzie. Nie mówię, że już jestem na poziomie ekstraklasy, ponieważ muszę rozegrać do końca ten sezon w pierwszej lidze i wówczas podejmę jakąś wiążącą decyzję, co do przyszłości.

Wiem, że miałeś parę propozycji z ekstraklasy. Czemu się na nie zdecydowałeś?

- To prawda. Kilka propozycji się przewijało, ale nie czułem się jeszcze na siłach, żeby podjąć grę w ekstraklasie. Wiem, że trenerzy w Dąbrowie Górniczej mi ufają i mogę liczyć w tym zespole na sporą ilość minut, co w tym momencie mojej kariery jest najważniejsze. Rozwój jest dla mnie najważniejszy. Czuję, że moja kariera podążą we właściwym kierunku.

Grzegorz Grochowski przyznaje, że uwielbia no-look passy
Grzegorz Grochowski przyznaje, że uwielbia no-look passy

Myślisz już nad tym, gdzie będziesz występował w przyszłym sezonie?

- Na to pytanie odpowiem po zakończonych rozgrywkach w pierwszej lidze.

Patrząc na twoją grę można dostrzec taką tendencję, że w pierwszej kolejności szukasz partnerów na wolnych pozycjach, a dopiero później decydujesz się na indywidualną akcję. Faktycznie tak jest?

- To nie moja zasługa. Uważam, że robię to, co do mnie należy. Podaję, jak są zawodnicy na wolnej pozycji. Dla mnie najważniejsze jest podanie, a dopiero w drugiej kolejności stawiam penetrację pod kosz.

Masz jakiegoś ulubionego zawodnika, na którym się wzorujesz?

- Na pewno jest kilku zawodników, na których z przyjemnością patrzę i próbuje coś od nich podpatrzeć. Dla mnie takim wzorem jest Chris Paul, który ma nieprzeciętne zdolności. Jego umiejętność kreowania pozycji, panowania nad kozłem to jest czysta poezja. Tak powinien wyglądać teraźniejszy rozgrywający.

Zachowując oczywiście wszelkie proporcje to wydaję mi się, że twój styl gry bardziej przypomina jednak Ricky’ego Rubio. Niesamowite court-vision, umiejętność niekonwencjonalnych podań.

- Ricky Rubio to jest ewenement. To jest niesamowity zawodnik, swój talent podpiera także sporą pracą. Czytałem o nim sporo artykułów. Wiem, że to jest taki hiszpański temperament. On gra bardzo dojrzale, jak na swój wiek. Warto przypomnieć, iż kiedy Rubio miał 16 lat to wykręcił takie statystyki w finale Mistrzostw Europy, że długo nikt ich nie przebije.

Ty też masz cechy przywódcze, bo podczas meczów zagrzewasz kolegów do boju okrzykami. Taki właśnie chce być Grzegorz Grochowski?

- Trener Szambelan często mi to powtarzał, że działanie jednego człowieka oddziaływuje na zachowanie innej osoby i taka jest prawda. Ktoś zrobi wsad, rzuci trójkę to nakręca cały zespół.

No look passy to jest to, co lubisz najbardziej?

- Dokładnie (śmiech). Bardzo mnie takie zagrania ekscytują i uwielbiam podawać w ten sposób. To jest coś pięknego.

Na twoim profilu na Facebooku widziałem także hasła Michaela Jordana.

- Tak, to jest jedna z ważniejszych postaci koszykarskich w moim życiu. Mam nawet tatuaż na prawym ramieniu z hasłem: "Just play. Have fun. Enjoy the Game". To, co powiedział jest dla mnie dużą dozą dobra, bo grać i mieć z tego zabawę to jest dla mnie najważniejsze. Michaela Jordana nie miałem okazji oglądać, ponieważ nie jest to mój rocznik. Żałuję tego, ale na pewno jest to jeden z najlepszych koszykarzy w historii.

Jesteś zadowolony z tego, jak potoczyła się twoja kariera po tym słynnych Mistrzostwach Świata?

- Ja obrałem sobie kiedyś taki plan, że zagram trzy sezony w drugiej lidze, dwa w pierwszej, a dopiero później przeniosę się do ekstraklasy. Na razie idę tym tokiem trochę szybciej, bo w SMS-ie we Władysławowie zagrałem po jednym sezonie. Na razie jestem o ten o rok wprzód, bo jest to mój drugi sezon w pierwszej lidze. Nic tak naprawdę jeszcze nie osiągnąłem, jestem na początku swojej kariery. Wicemistrzostwo Świata U-17 to było i to już nie wróci. Pocieszyliśmy się kilka godzin i trzeba żyć dalej i stawiać sobie jeszcze wyższe cele.

Nie chciałeś obrać jakieś innej drogi, np. amerykańskiej? Tak zrobili twoi dwaj koledzy z reprezentacji.

- Miałem jedną poważną propozycję z Massachusetts. Zastanawiałem się nad tą ofertą, bo Stany Zjednoczone to inna "bajka". Byłby to na pewno wielki rozwój dla mojej osoby, ale zawsze zdawałem sobie sprawę ze słabych warunków fizycznych. Uważam, że zrobiłem słuszny krok i niczego nie żałuję.

Źródło artykułu: