Ciężka przeprawa Wisły - relacja z meczu Wisła Can - Pack Kraków - Matizol Lider Pruszków

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Krakowska Wisła w konfrontacji z zespołem z Pruszkowa długo nie mogła rozwinąć skrzydeł. Przełamanie nastąpiło dopiero w trzeciej kwarcie, kiedy to Wiślaczki wspięły się na wyżyny swoich umiejętności i objęły prowadzenie, którego nie oddały już do samego końca. Gospodynie wygraną w dużej mierze zawdzięczają Erin Phillips, która w decydujących momentach wzięła na siebie ciężar gry.

Przed niedzielnym spotkaniem wiele mówiło się na temat tego, że pruszkowianki, choć w tabeli plasują się dość nisko, mogą napsuć Wiśle sporo krwi i sprawić, że krakowska drużyna będzie musiała się niezwykle natrudzić, by zgarnąć komplet punktów. I zgodnie z tymi przypuszczeniami już w pierwszych minutach podopieczne Arkadiusza Konieckiego ochoczo ruszyły do walki. Dowodzone przez Aleksandrę Chomać szybko wypracowały sobie kilkupunktową przewagę i w ogóle nie sprawiały wrażenia stremowanych faktem, że przyszło im wystąpić w hali aktualnego mistrza Polski. Co więcej, widząc nieskuteczność przeciwniczek z biegiem czasu coraz bardziej dominowały na parkiecie i były w zdecydowanie lepszych nastrojach. Na tym jednak nie zakończyły się popisy drużyny z Mazowsza. Gdy po 4 minutach gry za trzy celnie przymierzyła jeszcze była zawodniczka Białej Gwiazdy, Anna Wielebnowska, na trybunach zapanowało spore zaniepokojenie. Na szczęście dla miejscowych, sprawy w swoje ręce w porę wzięła niekwestionowana liderka Wisły Erin Phillips, która niemal w pojedynkę odrobiła większą część strat, dzięki czemu napięcie w ekipie Wisły nieco opadło. Po tych wydarzeniach, bowiem Lider wygrywał różnicą zaledwie jednego "oczka", co absolutnie nie zapewniało mu już takiego komfortu co wcześniej. Tyle, że jak się później okazało, miejscowe wcale nie poszły za ciosem.

W drugiej kwarcie, bowiem na parkiecie wciąż toczyła się wyrównana walka i próżno było oczekiwać dominacji ze strony faworytek. Podopieczne Jose Ignacio Hernandeza, co prawda za sprawą aktywnej Nicole Powell próbowały odskoczyć rywalowi, ale zawodniczki z Pruszkowa, dzięki dobrej grze w obronie skutecznie powstrzymywały zapędy mistrzyń Polski. Na dodatek, po akcjach Charity Szczechowiak oraz świetnie dysponowanej Chomać to one ponownie wysunęły się na prowadzenie i na kilka minut przed końcem pierwszej połowy prowadziły 25:23. W ekipie spod Wawelu natomiast szwankowała przede wszystkim skuteczność. Koszykarki Wisły, mimo wielu dogodnych okazji, zbyt często pudłowały, co nie mogło im wróżyć nic dobrego. Zresztą taka sytuacja w ich szeregach powtórzyła się już po raz kolejny w tym sezonie, w związku z czym można było mieć uzasadnione pretensje. Wiślaczkom nie pomogło nawet przełamanie Milki Bjelicy, która w końcówce popisała się kilkoma udanymi akcjami, bowiem na jej poczynania momentalnie odpowiedziała Amber Holt i to jej team po 20 minutach gry w pełni zasłużenie wygrywał 29:27. Stało się tym samym jasne, że jeśli krakowianki myślą o odwróceniu losów rywalizacji, to muszą zacząć grać o wiele bardziej konsekwentnie, bo w przeciwnym razie sytuacja może im się wymknąć spod kontroli.

Tyle, że długa przerwa początkowo nie przyniosła oczekiwanych zmian w drużynie ze stolicy Małopolski. Jej największym mankamentem wciąż pozostawała nieskuteczność. Na poparcie tych słów wystarczy przytoczyć fakt, że przez pierwsze 5 minut drugiej połowy gospodynie zdołały zdobyć jedynie dwa punkty, co z pewnością było wynikiem poniżej ich oczekiwań. Taki stan rzeczy w dużej mierze spowodowany był pośpiechem, jaki towarzyszył prawie każdej akcji Wiślaczek. Większość zawodniczek chciała, bowiem jak najszybciej odrobić straty do rywala, zapominając przy tym o konsekwencji taktycznej, w związku z czym wszelkie starania niejednokrotnie były skazane na niepowodzenie. Wobec trwającej niemocy rywala, pruszkowianki spokojnie dążyły do wyznaczonego celu i w pewnym momencie były lepsze blisko o 10 "oczek". Wtedy jednak, stało się coś, o czym marzyli wszyscy związani z krakowskim zespołem. Na pierwszy plan znów wysunęła się Phillips, która zdobywając kilka punktów z rzędu nie tylko doprowadziła do wyrównania, ale też dała znak swoim koleżankom, że już najwyższa pora wziąć się do pracy. Na odzew ze strony pozostałych koszykarek mistrza Polski nie trzeba było długo czekać. Po chwili, bowiem przykład z Australijki wzięły Katarzyna Krężel do spółki z Aną Dabović i wynik na tablicy świetlnej brzmiał 45:39 na korzyść Białej Gwiazdy. Ta piorunująca końcówka w jej wykonaniu sprawiła, że przed decydującą batalią to Wisła była bliżej kolejnej wygranej i niewiadomą pozostawało tylko to, czy zdoła utrzymać ciężko wywalczone prowadzenie.

Ostatnia "ćwiartka" jednak przebiegała już tylko pod dyktando faworyta tego pojedynku. Podrażnione krakowianki dominowały niemal w każdym względzie, a ich przewaga wraz z biegiem minut tylko nabierała rozmiarów. Oprócz niezastąpionej Phillips, wiele pożytecznej pracy wykonywała wspomniana Milka Bjelica, która nie tylko udanie wykańczała akcje swojego zespołu, ale też skutecznie walczyła pod tablicami o górne piłki. To właśnie po jej zagraniach na 6 minut przed końcem spotkania wynik brzmiał 53:44 i stało się jasne, że Matizol tego wieczoru nie ma już na co liczyć. Wszystko dlatego, że do końcowej syreny Wiślaczki w pełni kontrolowały przebieg gry i nawet ogromna ambicja pruszkowianek na niewiele się zdała. Ostatecznie mistrzynie Polski zwyciężyły 61:53 i zachowały miano niepokonanych w obecnym sezonie.

Wisła Can-Pack Kraków - Matizol Lider Pruszków 61:53 (13:14, 14:15, 18:10, 16:14)

Wisła: Erin Phillips 17, Katarzyna Krężel 13, Milka Bjelica 13, Petra Ujhelyi 7 (11 zb), Nicole Powell 7, Ana Dabovic 4, Paulina Pawlak 0, Joanna Czarnecka 0.

Lider: Aleksandra Chomać 15, Anna Wielebnowska 10 (10 zb), Amber Holt 10, Alicja Bednarek 7, Karolina Stanek 3, Charity Szczechowiak 3, Olivia Tomiałowicz 3, Sydney Colson 2, Ugo Oha 0, Paulina Rozwadowska 0

Źródło artykułu: