Piotr Kolanowski - Sam na sam z koszem: Nie zastawiłeś - nie zagrasz

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Jeszcze kilka dni temu myślałem, że to Paul Millsap będzie bohaterem minionego tygodnia w NBA z racji szlagieru w Miami, ale nie - Kevin Love zakasował wszystkich. I to nic, że akurat w starciu z dość beztrosko grającymi Knickerbockers. O piątkowym meczu w Minneapolis oraz innych bardziej lub mniej ważnych wydarzeniach z NBA minionych siedmiu dni.

W tym artykule dowiesz się o:

O pompkach na palcach, muzyce Beach Boys i taśmach filmowych

Kevin Love jest już w dziesiątce moich ulubionych graczy w lidze. I to nie tylko ze względu na to w jaki sposób walczy pod koszami. Ale o tym za chwilę.

31 zbiórek… Wow! To najlepszy wynik od równo 14 lat, kiedy przeciwko Phoenix Suns 33 piłki zebrał sam Charles Barkley. Poza tym Love rzucił też 31 punktów. Dzięki temu dołączył do bardzo elitarnego klubu 30-30, do którego po raz ostatni wstąpił Moses Malone… w 1982 r. Towarzystwo Love ma iście legendarne - oprócz Malone’a, są w tym gronie m.in. Kareem Abdul-Jabbar, Robert Parish oraz rzecz jasna Wilt Chamberlain i Bill Russell.

Jak to się wszystko zaczęło? Dość słynną ciekawostką z życiorysu Kevina jest fakt, że to właśnie jego wujkowie współtworzyli zespół Beach Boys. Nie wiadomo na ile wpływ na jego grę miały takie hity jak "I Wanna Love My Life Away" czy "Surfin’ USA", ale na pewno co nieco do powiedzenia miał jego ojciec Stan. Tak, Stanley Love też był zawodowym koszykarzem. Spędził trochę czasu zarówno w ABA, jak w NBA. W tej drugiej lidze dokładnie cztery lata w takich klubach jak Baltimore Bullets czy L.A. Lakers. I właśnie w tym pierwszym zespole dane mu było grać razem z Wesem Unseldem. O osiągnięciach tego pana można byłoby bardzo długo pisać, więc tym, którym to nazwisko absolutnie nic nie mówi, przekażę tylko najważniejsze informacje. Unseld był jednocześnie najlepszym debiutantem NBA i MVP całej ligi w tym samym sezonie. To także jeden z najlepiej zbierających graczy w historii (wcale nie ze względu na skoczność, ale przede wszystkim przez umiejętność świetnego zastawiania) i być może najważniejsze rzecz - prawdopodobnie na palcach jednej ręki można policzyć lepiej podających centrów od niego. Napisałem centrów? Cóż, prawda jest taka, że wzrostu miał niewiele, powiedzmy w granicach dwóch metrów, ale był to po prostu przysłowiowy "kawał byka”. I pewnie nie chcielibyście spotkać go w ciemnej uliczce. Znak firmowy? Zbiórka w obronie i szybkie podanie do kontry (outlet pass). Brzmi znajomo? Jeśli nie, to zwróćcie jeszcze raz uwagę na grę Kevina Love.

Podobieństwo w grze obu panów nie jest przypadkowe. Nieprzypadkowe jest również to, że drugie imię Kevina to właśnie Wesley. Unseld jest od dawna przyjacielem rodziny Love oraz swoistym ojcem chrzestnym i mentorem dla gracza Wolves. Miał się więc na kim wzorować. Dodatkowo Stan od najmłodszych lat do znudzenia pokazywał synowi materiały filmowe głównie ze starymi meczami NBA oraz dbał o jego rozwój siły fizycznej. Kevin z pewnością potwierdziłby Wam, że pompki na palcach to świetne ćwiczenie.

Wprawdzie obecny sezon wciąż jest jeszcze w początkowej fazie to jednak wiele wskazuje na to, że Love ma ogromne szanse na zajęcie pierwszego miejsca na liście najlepiej zbierających. Tylko w tym tygodniu zebrał łącznie 81 piłek w 4 meczach (w tym również imponujące 24 przeciwko Lakers we wtorkową noc). I jeśli jego czas gry znacząco nie wzrośnie, wiele klubów może zacząć walić drzwiami i oknami, aby wydostać go z Minneapolis.

Z wizytą u fryzjera

Skoro już rozpisałem się co nieco na temat Minnesoty, nie mogę zapomnieć o Michaelu Beasley’u. Z nową fryzurą gra jak natchniony. Rekord kariery - 42 punkty przeciwko Sacramento Kings oraz 35 rzuconych New York Knicks. Póki co osiągnął już średnią 20 w tym sezonie.

Samotny pan pozna panią

Sporo mówi się ostatnio na temat Steve’a Nasha. Nie brakuje opinii, że być może pożegna się z klubem z Arizony jeszcze w trakcie rozgrywek. W życiu prywatnym także jest (nie)ciekawie. W piątek Nash po raz kolejny został ojcem. Syn otrzymał imię Matteo. Na tym jednak kończy się rodzinna sielanka, bowiem świeżo upieczeni rodzice właśnie postanowili wziąć rozwód…

"Inglewood, Inglewood, always up to no good!"

Jak wiadomo niektórzy gracze NBA lubują się w pisaniu komentarzy na Twitterze. Jednym z nich jest Paul Pierce, który po wygranym przez Boston Celtics meczu z Miami Heat zaczął robić sobie żarty z LeBrona Jamesa: - It's been a pleasure to bring my talents to south Beach, now on to Memphis. Było to oczywiście nawiązanie do słynnej wypowiedzi Jamesa w programie The Decision, w którym ogłosił w podobnych słowach swoje przejście do ekipy z południowej Florydy. Wpis Pierce’a szybko skomentował Udonis Haslem. Skrzydłowy Heat wręcz zakwestionował odwagę cywilną lidera Celtics skoro ten wypisuje takie rzeczy w internecie: - Nikt nie zwraca uwagi na takich ludzi. Słyszeliście kiedyś o gangsta raperach siedzących w studiu?

Welcome to Miami, czyli dzień konia Millsapa

Wtorkowe spotkanie pomiędzy Utah Jazz i Miami Heat śmiało można chyba nazwać jak dotąd najlepszym meczem tego sezonu. "Jazzmeni" głównie za sprawą Paula Millsapa wrócili w końcówce czwartej kwarty z bardzo dalekiej podróży. Ba! Ich podróż rozpoczęła się tak naprawdę jeszcze w pierwszej połowie, w której przegrywali nawet 22 punktami. Na pół minuty przed - jak się wydawało - końcową syreną gospodarze wygrywali dość bezpiecznie 98:90. Gracze z Utah ruszyli jednak w szaloną pogoń rzutami trzypunktowymi. Wróć. To Paul Millsap ruszył w pogoń, trafiając trzy trójki z rzędu oraz bardzo trudny rzut o tablicę, który doprowadził do dogrywki. Statystyka dnia: do tego meczu Millsap trafił w swojej pięcioletniej karierze ledwie 2(!) z 20 rzutów z dystansu. Jazz nie mogli tego przegrać, a Paul Millsap zaliczył ostatecznie 46 punktów (19/28 z gry) oraz 9 zbiórek.

Welcome to Hoosier State, czyli dzień konia Indiany Pacers

Tej samej nocy Indiana Pacers podejmowali Denver Nuggets. I to co wydarzyło się w trzeciej kwarcie meczu jest na pewno godne odnotowania. I nie była to gra w NBA 2K11 na poziomie rookie. Gospodarze ustanowili nowy rekord klubu, rzucając w tej części meczu aż 54 punkty. To jednak nie wszystko. Niewiele brakowało, a byliby dosłownie bezbłędni - Pacers trafili 20 rzutów z gry z rzędu! Całą zabawę zepsuł Josh McRoberts, który na 3 sekundy przed końcem kwarty niepotrzebnie rzucił z dystansu. Skończyło się na skuteczności 20/21, co i tak daje kosmiczny procent skuteczności - 95,2.

Ale o co chodzi?

Chyba nie tak wyobrażali sobie co niektórzy kibice początek sezonu w wykonaniu Miami Heat. Gdzieś zaginęła świetna obrona z pierwszych meczów, przytrafiło się kilka wpadek na własnym parkiecie i póki co jest dość przeciętny bilans 6 zwycięstw przy 4 porażkach. LeBron James skarży się na zbyt dużą liczbę minut gry. Z kolei trener Eric Spoelstra wprowadził nawet korektę w pierwszej piątce, zamieniając Joela Anthony’ego na Zydrunasa Ilgauskasa. Jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić, że jego pozycja jest zagrożona, ale na pewno Spoelstra czuje powoli na plecach oddech Pata Riley

Z koszykarskich parkietów na poligon

Tim James był kiedyś graczem NBA. Po latach ciężko powiedzieć czemu nie udało mu się odnieść sukcesu w lidze. Jeszcze w 1999 roku jako koszykarz University of Miami wraz z Ripem Hamiltonem był wybrany najlepszym zawodnikiem konferencji Big East. W drafcie został wybrany przez Heat z nr 25. Jego przygoda z NBA zakończyła się jednak dość szybko, bo już po trzech sezonach. Później grał jeszcze krótko w Azji i Europie, po czym w dość młodym wieku zakończył karierę. Jesteście ciekawi czym obecnie się zajmuje? Otóż Tim James jest zawodowym żołnierzem i spędził nawet roku na misji w Iraku. Jego historię szerzej opisano na serwisie ESPN z okazji obchodzonego w Stanach Dnia Weterana. Ciekawa alternatywa dla ex-koszykarza, jeżeli porównać to z cała masą przykładów zawodników, którzy bezmyślnie roztrwonili swoje majątki i znaleźli się na dnie.

Magic Johnson i Wizard Wall

John Wall znów zaatakował i zaliczył swoje pierwsze w karierze triple-double (19 punktów, 10 zbiórek oraz 13 asyst). W dodatku jako trzeci najmłodszy gracz w historii. Jego popisy w środowym meczu przeciwko Houston Rockets oglądał z trybun sam Earvin "Magic" Johnson. Jeśli jednak Wall myśli o przegonieniu legendy NBA pod względem triple-doubles to ma jeszcze długa drogę przed sobą i całe 138 podobnych spotkań do rozegrania. Tak czy owak, debiutant z Waszyngtonu gra fenomenalnie i wyrasta przy okazji na czołowego "złodzieja" w lidze ze średnią aż 3,2 przechwytu na mecz.

I na koniec ponownie Kevin Love jeszcze z czasów gry na uczelni UCLA:

Źródło artykułu:
Komentarze (0)