Poczułem się jak Rafał Majka. Przejechałem 120 kilometrów w peletonie
40 stopni w słońcu, ponad sześć tysięcy uczestników, międzynarodowa ranga eliminacji do mistrzostw świata UCI amatorów. Ukończyłem Bike Challenge Poznań 2016. I już planuję przygotowania do przyszłorocznej edycji.
- Jaką temperaturę pokazuje twój licznik? - to było najczęściej zadawane pytanie wśród kolarzy-amatorów, którzy w niedzielę (11 września) stanęli na starcie "królewskiego" dystansu - 120 kilometrów - Bike Challenge Poznań. W sektorze "E", z którego osobiście startowałem, urządziliśmy nawet mini-konkurs: kto pochwali się wyższą temperaturą. 41 stopni - tyle pokazało urządzenie zwycięzcy. Mimo takiego "piekła" nie widziałem niezadowolonych. Każdy uczestnik zmagał się ze swoimi słabościami, każdy zasługuje na ogromny szacunek. O czym na końcu artykułu mówi czołowy polski kolarz, Bartosz Huzarski.
"Polska jeździ na rowerach"
- To największy wyścig kolarski w tej części Europy - twierdzi Mateusz Klawiter, współorganizator Skoda Poznań Bike Challenge 2016. - Rok po roku zainteresowanie rośnie lawinowo. A to oznacza, że Polska już nie tylko biega, ale i jeździ na rowerach. Nasz wyścig jest eliminacją do cyklu mistrzostw świata amatorów Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI). To ogromne wyróżnienie.
Zdjęcie zrobione z drona pokazujące ustawienie zawodników w sektorach startowych (zobacz powyżej) robi wrażenie. To niekończący się wąż ludzkich głów, wzdłuż poznańskiej Malty. A to start tylko jednej z kategorii. - Każdy mógł sprawdzić swoje umiejętności - dodaje Klawiter. - Dla mniej zaawansowanych był przygotowany dystans 18 kilometrów, ci bardziej zaangażowani ścigali się na "pięćdziesiątce", a najdłuższy dystans, prawie 120 km, to już zabawa dla najsilniejszych.
Brałem już udział w Tour de Pologne amatorów, zaliczyłem kilka 100-kilometrowych wypraw, więc postanowiłem się sprawdzić na tym najdłuższym dystansie. Zależało mi też, aby poczuć atmosferę "zawodowej" jazdy. Organizator podzielił nas na 200-osobowe sektory. A to gwarantowało, że uda się popracować, jak w prawdziwym peletonie.
Już wiem, co czują profesjonaliści
- Pamiętajcie, bezpieczeństwo najważniejsze - krzyczał do startujących spiker.
"Wskakujcie na koło!"
Sielanka kończy się w pierwszej strefie hydro (37. kilometr). Większość kolarzy zjeżdża po wodę i nagle okazuje się, że jestem sam jak palec. No nic, trzeba gonić kolejnych zawodników. Jadę nieosłoniętym fragmentem, przez pola. Boczny wiatr nieco przeszkadza, w końcu dopadam kilku kolarzy. Niestety, za słabe tempo. Jadę więc dalej. Tracę siły. Muszę jednak znaleźć mini peleton, jazda w pojedynkę zemści się na ostatnich kilometrach.
Po kilkunastu minutach udaje się znów doskoczyć do kilku osób. Jadą - jak na mnie - mocno. Doklejam się. Kilka kilometrów nie daję zmian, muszę się zregenerować. Potem wchodzę w system. Pracujemy jak ucieczka podczas Tour de France. Nie rozmawiamy ze sobą, jedziemy koło na kole. Nasze rowery dzielą centymetry, jeden nieuważny gest, ostre hamowanie i może dojść do kraksy. Jesteśmy więc niesamowicie skupieni. Coś pięknego.
Nagle trzech kolarzy przyspiesza, jest minimalny podjazd, chcą go wziąć "na twardo". Zawodnicy będący przede mną "puszczają koło", zostajemy w tyle. Cóż, trzeba "spawać". Wyskakuję z lewej, krzyczę "wskakujcie na koło", dojeżdżam po minucie, może dwóch do tych mocniejszych, znów jesteśmy razem. Przydały się treningi w górach (Kubalonka, Salmopol, Głodówka), oj przydały.
Wyjeżdżamy w końcu na drogę w stronę Łubowa, tam będzie nawrót i zostanie ok. 45 kilometrów do Poznania. Łączymy się z inną grupą, znów jedziemy w 20-30 osób. Super. Biorę kolejny żel (na całe szczęście pamiętałem o tym, aby co godzinę dostarczyć organizmowi odpowiednią dawkę energii). Zużyte opakowanie chowam do kieszonki w koszulce, organizatorzy mogą zdyskwalifikować za zaśmiecanie drogi. I słusznie.
Gęsia skórka na rękach
Jest nawrót. Rozpędzamy się znów do ok. 35 km/h i... Co się dzieje? Przecież mamy minimalnie z górki, a ciężko jest utrzymać takie tempo, nawet w grupie. No jasne, przecież wieje teraz prosto w twarz. To nie są mocne podmuchy, ale po prawie trzech godzinach jazdy wszystko przeszkadza.