Kamil Szeremeta: "Jechać w świat po to, żeby dostać w ryj? To nielogiczne!"

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Grzegorz Michałowski
PAP / Grzegorz Michałowski
zdjęcie autora artykułu

W sobotę niepokonany Kamil Szeremeta stanie przed najtrudniejszą walką w karierze. W Legionowie skrzyżuje pięści z Artemem Karpecem, a w szczerej rozmowie z WP SportoweFakty opowiada m.in. o ukraińskim rywalu i zwycięstwie nad mistrzem olimpijskim.

W tym artykule dowiesz się o:

Kamil Szeremeta (12-0, 1 KO) zawodowo boksuje od 2012 roku, a za sobą ma również ciekawą przeszłość amatorską. Jeśli na gali "Power Punch" w Legionowie, gdzie główną atrakcją wieczoru będzie batalia Krzysztofa Zimnocha z Mike'em Mollo, pokona mocnego Artema Karpeca (21-0, 6 KO), osiągnie kolejny kamień milowy. 26-latek z Białegostoku jest notowany na 26. miejscu na świecie w kategorii średniej i coraz mocniej napiera na konfrontacje z czołówką tej dywizji. Bilety na wydarzenie kupisz klikając w ten link >>> WP SportoweFakty: Ostatnio zmagałeś się z dość poważną kontuzją pleców, co się stało?

Kamil Szeremeta: Kontuzja pojawiła się na skutek za dużych obciążeń. Mówią, że sport to zdrowie? Rekreacyjny owszem, wyczynowy już niekoniecznie...

Wszystko już w porządku?

- Jak najbardziej. Zajął się mną Marek Sawoń z Białegostoku, który jest fanem boksu. Z tego względu zwraca na mnie szczególną uwagę i chciał, żebym mógł jak najszybciej wrócić do ringu. Mam naprawdę zaje***** warunki rehabilitacyjne.

Czyli nie samymi treningami pięściarz żyje?

- Nie. Dwa razy w tygodniu jeżdżę na rehabilitację, żeby wzmacniać mięśnie przykręgosłupowe. Ciężko je wypracować, ale robimy specjalistyczne ćwiczenia i masaże, żeby ta kontuzja się nie odnowiła. Istnieje zagrożenie, że ona się powtórzy, ale zrobimy wszystko, żebym nie odczuwał bólu podczas treningów.

Podczas kariery amatorskiej pokonałeś Serika Sapijewa. Kazach był mistrzem olimpijskim i dwukrotnym mistrzem świata. Ogromny sukces, mało kto może pochwalić się takim wynikiem.

- Spotkaliśmy się w finale turnieju im. Feliksa Stamma w Warszawie. Miałem przygotowany perfekcyjny plan taktyczny, z tego co pamiętam, moim trenerem był Stanisław Łakomiec. Słuchałem się szkoleniowca, w stu procentach zrealizowałem założenia i... wygrałem. Nie pasowałem mu, był wyraźnie słabszy fizycznie ode mnie. Pierwszą rundę dość wysoko przegrał, chciał to szybko odrobić, zaczął się otwierać i wchodzić w wymiany. Wykorzystałem to, biłem celnymi pojedynczymi ciosami, gdy on atakował praktycznie wyłącznie na gardę. Zasłużenie wygrałem, mam go na rozkładzie.

W sobotę walka w Legionowie. Zanim o rywalu, to powiedz, jak spędzasz ostatnie dni przed galą. Relaks i spokój czy nerwowe wyczekiwanie na bój?

- Leżę pod kocem całymi dniami i odpoczywam... Świruję (śmiech). Mam jeszcze do zbicia trzy kilogramy wagi, jestem cały czas w kontakcie z Radkiem Majewskim, moim dietetykiem. Współpracujemy razem od początku kariery zawodowej. Dieta jest bardzo ważna. Na amatorstwie zrzucałem sześć kilogramów w trzy dni, podczas walki byłem zupełnie rozładowany. Teraz pracujemy z głową, mamy przecież dwa miesiące na przygotowanie się do tego procesu. Cały czas robimy analizę składu ciała, zmiany diety, kalorii. Radek bardzo się zajarał pomocą, jest fanem boksu, ale na początku wstydził się porozmawiać o współpracy (śmiech). Spotkaliśmy się i pogadaliśmy, on zobaczył, że jestem normalnym chłopakiem, a nie jednym z tych zarozumiałych gości. W boksie olimpijskim zawodnicy "duszą" wagę nawet przez kilka dni. - Jeszcze gorzej. W czasach amatorskich jeździliśmy na różne zawody. Zobacz - masz cztery walki dzień po dniu, załóżmy, że wszystkie wygrywasz i w finale boksujesz po raz piąty pod rząd. Codziennie masz ważenie i codziennie się mordujesz. Ja "robiłem" wagę od kiedy pamiętam, boks zacząłem trenować, gdy miałem 12 lat, a rok później pojechałem na mistrzostwa Europy. Od tamtej pory zmagałem się z wagą. Powiem tak - trening bez diety, jak seks bez kobiety (śmiech). W tamtym czasie niepotrzebnie eksploatowałem w taki sposób organizm. Później przytrafiały się różne kontuzje, problemy. Na zawodowstwie robimy wszystko profesjonalnie, to jest mistrzostwo świata. Zupełnie nie odczuwam tego procesu. Jestem najedzony, pełny energii, smalec się topi i waga schodzi (śmiech). Do sobotniej walki jeszcze bardziej odpocznę, złapię świeżości i zjem Karpeca.

- Gdybym w czasach amatorskich miał taki bagaż doświadczeń i taką ekipę - masażystę, fizjoterapeutę, dietetyka, dwóch trenerów - to medale największych imprez byłyby moje.

W sobotę w Legionowie na gali "Power Punch" walka z niepokonanym Artemem Karpecem, pięściarzem z Ukrainy, który był notowany w rankingu federacji WBA. Trudny rywal do boksowania?

- Z każdą walką chcemy podwyższać dla mnie poprzeczkę i zgadza się z tym również mój promotor, Tomasz Babiloński. Podnosimy sobie szczebelki i nie chcemy się cofać, to naturalne. Nie ma sensu pompować rekordu. Nie chcę wskazywać palcem polskiego pięściarza wagi ciężkiej, który miał przeszło trzydzieści walk na koncie i pojechał za granicę - weryfikacja była taka, że w drugiej rundzie został znokautowany. Lepiej nabierać doświadczenia w Polsce, a podczas pojedynku za granicą być faworytem. Jechać w świat po to, żeby dostać błyskawicznie w ryj i paść w pierwszej czy drugiej rundzie? To nielogiczne!

Jak nie daj Boże nie będę miał pracy za dziesięć lat, to może i skorzystam z takiej oferty, ale nie teraz. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Jestem młody, niedawno skończyłem 26 lat, zdrowie jest, więc zapierniczam. Wszystko jest w zasięgu ręki.

Oglądałeś pewnie walki Karpeca? - Nie tylko oglądałem. Sparowaliśmy razem.

I jakbyś go scharakteryzował?

- Jest mobilny na nogach, będzie dużo uciekał. Raczej nie przyjmie ze mną bezpośredniej wymiany, aczkolwiek jakby chciał tak walczyć, to byłoby mi to na rękę. Ma dobry narożnik, trener na pewno zaplanował mu ze szczegółami taktykę. Szczerze mówiąc wątpię, by nakreślił wojnę, bo załóżmy, że pójdzie na wybitkę? W to mi graj! Fizycznie jest dużo słabszy ode mnie, a szybkościowo wcale od Ukraińca nie odbiegam. [nextpage]Wspomniałeś o narożniku. Trenerem Karpeca jest Wiaczesław Senczenko, były mistrz świata kategorii półśredniej i pogromca Ricky'ego Hattona. Duże nazwisko.

Kamil Szeremeta: Duże, owszem, ale to nie trener walczy.

Nie obawiacie się Senczenki?

- Szanuję jego dokonania. Biorę pod uwagę, że w sobotę zobaczymy najlepszego Karpeca w karierze. Miejmy nadzieję, że będzie to ładne widowisko dla oka i kibiców.

Przeglądając kartę gali w Legionowie, wasza walka wygląda na najbardziej zaciętą, gdzie trudno wskazać faworyta.

- Czuję się stuprocentowym faworytem. Plan jest bardzo prosty - wchodzę, wygrywam i schodzę.

Twoja zawodowa kariera od początku naznaczona jest trudnymi walkami, właściwie nie było miejsca na obijanie "kelnerów".

- Oto chodzi i wie o tym również promotor. Nie zależało mi na tym, żeby budować rekord trzydziestu walk i dopiero wchodzić do rankingów. Mam dwanaście stoczonych pojedynków i zajmuję 26. miejsce na świecie w kategorii średniej według portalu BoxRec. To mówi samo za siebie o klasie moich dotychczasowych przeciwników. Mam jedną wygraną przez nokaut, ale, ludzie, z kim ja boksowałem?! Nie walczyłem z kimś, kto pada z głodu po tym, jak otrzyma cios przedramieniem.

Niektórzy kibice zarzucają Ci, że masz "watę w rękawicach" i stąd taki  współczynnik nokautów widnieje w Twoim zestawieniu. Drażni Cię to?

- Staram się nie czytać komentarzy. Poza tym, wiesz jacy kibice to piszą? W większości grube, spocone świnie, nigdy nie mieli założonych rękawic i nie wiedzą, jak ciężki jest to sport. Potrafią tylko krytykować, oceniać ludzi z góry, pomimo, że ich nie znają. Jakby mnie spotkali, to prosiliby o zdjęcie, uśmiechali się i mówili "Powodzenia, jesteś zaje*****!". Prawo Internetu. W twarz mi nikt tego nie powie. Ja mam wygrywać, nie nokautować. Jeśli oczywiście nadarzy się szansa, to postaram się wykończyć rywala, ale nie zamierzam się spinać. W pierwszych pojedynkach chciałem udowodnić, jaki to jestem Superman. Po współpracy z Andrzejem Liczkiem i treningach w Nowym Jorku wiem, że w boksie musi być luz. Zobacz, jak poruszają się Amerykanie. Luzik, duża częstotliwość ciosów, kumulacja. Szturm jest dopiero w momencie, jak czysto trafisz. Po co się spinać i zadawać dyskotekowe ciosy wyjęte z kieszeni?

Treningi w Nowym Jorku otworzyły Ci oczy na inny punkt widzenia w boksie?

- Pewnie! Mam już informację od Polaka mieszkającego na stałe w Nowym Jorku, że w czerwcu będziemy lecieć tam ponownie. 7 maja biorę ślub z moją narzeczoną Anią, a data nie jest przypadkowa, bowiem dzień później będziemy świętować wspólne dziesięciolecie. Później wylatujemy do Stanów na ciężkie treningi i dalsze kształcenie się. Najważniejsze, by móc sparować z dobrymi zawodnikami. Doświadczenie zostaje na całe życie.

Jesteś człowiekiem o mocnych nerwach? W ubiegłym roku Twoją wytrzymałość testował Rafał Jackiewicz, bo zanim spotkaliście się między linami, to było sporo zaczepek medialnych i mocnych słów. Skończyło się tak, że na ringu nie było widać emocji i wygrałeś wyraźnie.

- Można dużo mówić, a w ringu wychodzi na to, że jesteś skazany sam na siebie i kłapanie mordą nie pomaga. Trzeba się skupić na robocie. Znam siebie i wiem, że nerwy w ringu, brak koncentracji i niepotrzebna agresja nie prowadzi do niczego dobrego. Jackiewicz próbował pajacować, ja miałem na to wywalone, bo skupiłem się na jednym celu - zwycięstwie. Plan wykonałem od dechy do dechy. Jakbym wiedział, że walka pójdzie mi tak łatwo, to pewnie bardziej bym go szturmował w nadziei na zwycięstwo przed czasem. Może jeszcze się kiedyś spotkamy?

Liderem wagi średniej w Polsce jest Maciej Sulęcki. Chodzi po głowie taka myśl, żeby może w przyszłości skonfrontować swoje umiejętności ze "Striczem" właśnie?

- Kiedyś spotkamy się w ringu, ale na razie każdy z nas idzie inną ścieżką. Sulęcki boksuje w Stanach Zjednoczonych, buduje tam nazwisko. Mam nadzieję, że również będę miał okazję do zaprezentowania się za Oceanem. Niech Maciek podbija rankingi, ja też tego chcę. Jesteśmy kolegami, znamy się z kadry narodowej. Walczyliśmy razem pięć-sześć razy, wszystkie walki wygrałem, bo Sulęcki zawsze mi pasował, ale boks amatorski i zawodowy to dwie różne historie. Taka walka byłaby fajna dla nas obu, ale spokojnie. Myślę o Karpecu, Maciek ma swoją drogę.

Walką wieczoru w Legionowie będzie starcie Krzysztofa Zimnocha z Mike'em Mollo. Amerykanin potrafi być bardzo narwany, walczyć agresywnie i szukać bijatyki. Tak też będzie w sobotę?

- Mollo jest ringowym wariatem. Zaczął trenować dwa miesiące temu, wcześniej miał długą przerwę. Czy zdąży nadrobić ten czas? Przekonamy się. Moim zdaniem Mollo będzie niebezpieczny do czwartej rundy, ale Zimnoch sparował z Dereckiem Chisorą, więc wie, jak rywalizować z osiłkiem. Krzysiek przetrwa te początkowe rundy i znokautuje Amerykanina.

- Zimnoch też miał przerwę, dlatego musi ostro zapie******. Trenuje w Wielkiej Brytanii, ma dobre warunki, wszystko przed nim. Życzę mu jak najlepiej i chciałbym, żeby dostał szansę walki o pas mistrza świata wagi ciężkiej, tak jak szansę otrzymał Artur Szpilka.

Rozmawiał Piotr Jagiełło.

Power Punch. Zimnoch vs Mollo

Źródło artykułu: