Już dawno mógłby wyjechać z Ukrainy. Mówi, dlaczego tam został

- Przez pierwszy miesiąc wojny spałem z bronią przy łóżku. Teraz często zdarza się, że całą rodziną śpimy w piwnicy - przyznaje mistrz świata Ołeksandr Usyk. Tłumaczy też, dlaczego - mimo milionów na koncie - został w Ukrainie po wybuchu wojny.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Wołodymyr Zełeński i Ołeksandr Usyk WP SportoweFakty / Wołodymyr Zełeński i Ołeksandr Usyk
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Do Warszawy przyjechał pan samochodem na jeden dzień wprost z Kijowa. Mimo ciągłych ataków bombowych nie zdecydował się pan opuścić ojczyzny. Dlaczego?

Ołeksandr Usyk (mistrz świata federacji WBA, WBO i IBF w kategorii ciężkiej): Nie chcę nikogo oceniać, ale ja nie wyobrażam sobie, by w takim momencie być gdzieś indziej. Obiecałem sobie, że tak długo, jak to możliwe, będę w Kijowie i będę wspierał moich rodaków. Kijów to moje ukochane miasto. Opuszczam je jedynie na okres bezpośrednio poprzedzający walki.

Przez ostatnie półtora roku miał pan jakieś niebezpieczne sytuacje?

Ataki bombowe czy rakietowe wciąż są niestety codziennością. Wczoraj znów obudził mnie alarm bombowy i dźwięk lecących rakiet. Regularnie widzimy Patrioty, które zestrzeliwują szahidy i inne rakiety. Dzięki temu systemowi w Kijowie jest już nieco bezpieczniej, a największym zagrożeniem są teraz odłamki po zestrzelonych rakietach. Jeszcze nie tak dawno, gdy jechałem samochodem na trening, bomba spadła na pobliską elektrownię. Podmuch był tak mocny, że cały samochód się zatrząsł.

Podobnych sytuacji było więcej?

Rakiety latające praktycznie tuż nad głowami to w Kijowie niestety nic niezwykłego. Najgorsza jest myśl, że każda taka rakieta zabija moich rodaków, a być może leci także w kierunku moich bliskich. Nie da się do tego przyzwyczaić, ale trzeba się z tym pogodzić i próbować żyć normalnie.

ZOBACZ WIDEO: Wielkie wyróżnienie dla "Jurasa". "To dla mnie duża sprawa"

Jak w takich warunkach można się skupić na normalnym życiu rodzinnym czy treningach?

Bardzo często zdarza się, że wraz z całą rodziną noce spędzamy w piwnicy. Zaaranżowałem tam jeden duży pokój, który w nocy służy nam za schron, a w dzień jest moją siłownią. Staramy się żyć normalnie. Zdajemy sobie sprawę, że jeśli rakieta trafiłaby w nasz dom, to i tak nie będziemy mieli czasu na strach. O swoje życie boję się najmniej, martwię się tylko o najbliższych.

Były chwile zwątpienia?

Pierwszy miesiąc był zdecydowanie najtrudniejszy. Front walk przebiegał na przedmieściach Kijowa i sytuacja była naprawdę dramatyczna. Nie wiedzieliśmy, co wydarzy się kolejnego dnia, bo sytuacja była bardzo dynamiczna. Wojna wybuchła akurat w dniu urodzin mojej córki, na które przyjechała do nas spora część rodziny. Ja jeszcze rano 24 lutego byłem w Londynie, ale gdy usłyszałem o wojnie, natychmiast ruszyłem do Warszawy, a później samochodem w stronę Kijowa. Pragnąłem tylko tego, by znów być razem z rodziną.

Baliście się o swoje życie?

W moim domu mieszkało wtedy 31 osób i zasypiając nigdy nie mogliśmy być pewni, czy w nocy ktoś nie wtargnie do naszego domu, żeby nas zabić. Robiliśmy wszystko, by dzieci tego nie odczuły, a wśród dorosłych wyznaczyliśmy dyżury, by kontrolować sytuację. Ja spałem z bronią przy łóżku, by w razie czego próbować odeprzeć atak. Słyszeliśmy historie o tym, że Rosjanie wchodzili do domów, mordowali mężczyzn, gwałcili kobiety, a z dziećmi robili inne straszne rzeczy. Naprawdę bałem się o moich bliskich.
Ołeksandra Usyka (drugi z lewej) podczas spotkania w Warszawie witał minister sportu, Kamil Bortniczuk (pierwszy z prawej) Ołeksandra Usyka (drugi z lewej) podczas spotkania w Warszawie witał minister sportu, Kamil Bortniczuk (pierwszy z prawej)
W miejscowości Worzel rosyjskie wojska przejęły na kilka tygodni pana dom, który na szczęście był wtedy pusty.

Od kilku lat mieszkamy w innym domu w Kijowie i to w nim przebywaliśmy w momencie wybuchu wojny. Rosjanie doskonale wiedzieli, która posiadłość w Worzelu należała do mnie i dlatego wybrali sobie akurat to miejsce. Po odparciu wojsk rosyjskich pojechaliśmy do Worzela i zastaliśmy dom w fatalnym stanie. Teraz wszystko zdołaliśmy już wyremontować i pozwoliliśmy osiedlić się tam rodzinie, która straciła swój dom w wyniku wybuchu. W trudnych sytuacjach trzeba sobie pomagać.

Założył pan fundację pomagającą ofiarom napaści, ale cały czas wspomaga pan także wojskowych walczących na froncie. Miał pan pokusę, by samemu walczyć w okopach?

Chciałem zapisać się do armii, ale ostatecznie nie zostałem przyjęty, bo dowódcy uznali, że lepiej przysłużę się krajowi, gdy będę mówił o tej wojnie na arenie międzynarodowej i reprezentował Ukrainę w ringu. W pierwszych tygodniach wojny zdążyłem odwiedzić żołnierzy przebywających na tyłach frontu. To było niesamowite doświadczenie. Dziś staram się dostarczać żołnierzom potrzebny sprzęt, a także dodawać im otuchy. Jestem także członkiem obrony terytorialnej.

To prawda, że zna się pan z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim jeszcze z czasów przed wojną?

Nasze dzieci chodziły razem do przedszkola i bardzo się lubiły. Po wybuchu wojny spotkałem się z prezydentem kilkukrotnie i za każdym razem widziałem, jak bardzo się stara, by pomóc Ukrainie. Mam do nieco wielki szacunek.

26 sierpnia będzie bronił pan tytułu mistrza świata podczas gali we Wrocławiu. Skąd taki wybór?

Chciałbym zawalczyć w Ukrainie, ale wiadomo, że na razie to niemożliwe. Zdecydowałem się więc na Polskę i strasznie się cieszę, że tu jestem. Chcemy dać ludziom pozytywne emocje. Wierzę, że na trybunach we Wrocławiu pojawi się wielu Polaków i Ukraińców. Jesteśmy kimś więcej niż tylko sąsiadami i liczę, że to będzie dobra okazja do zamanifestowania braterstwa między naszymi narodami. Wiele wskazuje na to, że w Polsce spędzę także 12 tygodni przed samą walką.


Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
"Zmienił się, od kiedy zaczął zarabiać większe pieniądze". Mocne słowa o Błachowiczu
Trener Pudzianowskiego mówi wprost o Szpilce. "To jedyne, co ma Artur"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×