Stefan Smołka: Grand Prix IMP 1953 w Rybniku
Gdy chodzi o najważniejsze wydarzenia żużlowe roku 1953 w Rybniku, to na pewno warto wspomnieć pierwszą z rund finałowych indywidualnych mistrzostw Polski tegoż roku.
Stefan Smołka
Poprzednim razem napisałem, w żartobliwym śląskim tonie, że... na sztadion kole przikopy Ruda sjechała cołko śmietonka karlusów na motorcyklach, co by sie zwyrtać i loć podle lot o miano nojlepszego z Poloków na żużlu. Innymi słowy, bez obrazy językowej, na stadion przy rzece Rudzie zjechała śmietanka kawalerów na motorach, aby się bić o miano najlepszego Polaka w wyścigach na żużlu.
Widok na zamkniętą dziś (dla miejscowych fanów) lewą trybunę - nikomu niepotrzebną "klatkę zoo" - dla niebezpiecznych kibiców gości, choć agresja w zawodach żużlowych nie występuje
W tę pierwszą niedzielę czerwca wyjątkowo słabo wypadli miejscowi rajderzy, Paweł Dziura i Jan Paluch (Józef Wieczorek i Marian Philipp nie dostali kwalifikacji), co budziło smutek na trybunach i niemałe zdziwienie, gdyż przecież jeszcze tak niedawno ci sami zawodnicy po mistrzowsku rozdawali karty na tym samym torze w meczu z Lesznem nad Lesznami (przepraszam: mistrzem nad mistrzami). Pokazuje to również pewien fenomen wielu zawodników tego górniczego klubu, tj. niespotykane oddanie dla barw klubowych, co było dużo ważniejsze, niż indywidualne wyczyny. Najpełniejszy tego wyraz dawali w dawniejszych latach Ludwik Draga, Paweł Dziura, Józef Wieczorek, wielokrotnie przechylający szalę zwycięstw drużyny w meczach ligowych. Po nich czynił to z powodzeniem Chimek Maj, wieloletni lider, czołowy polski zawodnik, wielokrotny wicemistrz kraju, nigdy wszak nie będący indywidualnym mistrzem Polski (dla niego to liczyło się jakby mniej). Dalej słynne były ułańskie szarże Stanisława Tkocza (ten akurat był i to dwukrotnym mistrzem Polski, a z reprezentacją także dwa razy mistrzem świata), dla swojej drużyny gotowego skoczyć w ogień. Podobne "maniery" służby dla dobra wspólnego mieli Antoni Woryna i Andrzej Wyglenda, tak jak wcześniej Maj i Staszek Tkocz, wygrywający ważne - często decydujące - wyścigi w meczach ligowych. To z owej filozofii bohaterów powieści Aleksandra Dumasa - "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" - wziął się ten tuzin tytułów DMP i przydomek "muszkieterów z Rybnika".
W późniejszych latach już tylko niekiedy "kaskader" Antek Fojcik, Andzik Tkocz, Pioter Pyszny, ale zwłaszcza jednak nieco później Antek Skupień (z bratem Egonem), czy też Adaś Pawliczek z Heńkiem Bemem, nieraz z Mirkiem Korbelem - tak potrafili przechylać szalę na rybnicką stronę. W ostatnim czasie jedynymi nawiązującymi do tamtych wzorów, choć na zdecydowanie skromniejszą skalę niższych lig (i w innych zupełnie warunkach towarzystwa żużlowców z całego świata) byli Rafał Szombierski i odporny psychicznie, a zarazem twardy na torze Michał Mitko (naprawdę szkoda tego zawodnika, który ściągał na rybnicki stadion masę kibiców). Dziś Rybnik ma skarb Kacpra Woryny i obiecującego Kamila Wieczorka. Czy dadzą oni początek nowej paczce oddanych wychowanków? A dlaczego nie - nowych muszkieterów? Na razie Kacper Woryna kroczy tą, jedynie słuszną, drogą, na której zmiana barw to ostateczność (vide Damian Baliński). Chwała mu za to i ojcu jego - Mirkowi. Z obu swych pociech śp. Antek, spoglądający z uśmiechem na ten świat z okna "domu Pana", może być dumny. Dzieło Jego życia nie poszło na marne.
Marian Kuśnierek z Leszna
Tamte zawody, z cyklu czterech o indywidualne mistrzostwo Polski roku 1953, zdominował człowiek z Leszna, Marian Kuśnierek, który wygrał wszystkie cztery wyścigi. Dużo by o Kuśnierku mówić, ale powiedzmy tylko, że był najbliższym… kolegą tragicznie zmarłego niespełna trzy lata wcześniej Alfreda Smoczyka. Niech to wystarczy... Niżej na podium w Rybniku stanął Bolesław Bonin, świetnie prezentujący się tego dnia bydgoszczanin. Waleczny Bonin przegrał ten finał, a tym samym złoty laur IMP roku 1953, choć zdaniem wielu był w Rybniku najlepszy. Kibice długo pamiętali ósmy wyścig dnia, kiedy to Bonin po kapitalnych atakach na całej szerokości toru wygrał z Kapałą - późniejszym triumfatorem mistrzostw Polski. W całym cyklu czterech "eliminacji" zadecydował jedenasty wyścig rybnickich zawodów. Doświadczony Bolesław Bonin nieco "zaspał" na starcie, co sprytnie wykorzystali Marian Kuśnierek i Edward Kupczyński (obrońca tytułu sprzed roku). Bonin szarpał się potem, ale nie zdołał rozdzielić prowadzącej pary najszybszych w Rybniku żużlowców (obaj wcześniej - jeden po drugim - bili rekordy rybnickiego toru).
Medaliści indywidualnych mistrzostw Polski roku 1953; od lewej stoją: Tadeusz Fijałkowski, pechowy Bolesław Bonin i mistrz Florian Kapała - z pierwszym pucharem za wywalczony tytuł
Ta jedna jedyna porażka kosztowała Bolesława Bonina, jak się w końcu miało okazać, tytuł mistrzowski. Wygrana wyniosłaby go na najwyższy stopień podium, zabrakło mu bowiem tylko jednego punktu do złotego Floriana Kapały w końcowym rozrachunku IMP '1953. Na tym polega dramaturgia i cały urok czarnego sportu, zwanego dziś speedwayem.
Stefan Smołka