Widziane z Rusi Czerwonej (24)

Nasza Władza Najwyższa Oraz Czcigodna ze wszystkich sił stara się, aby o niej nie zapominano. Nie mam większej ochoty zaprzątać sobie głowy jej podrygami.

Waldemar Bałda
Waldemar Bałda
Tak się prosi jednak o okazanie jej łaski - nadmiernej zresztą - że nie mam wyjścia. Okazuję. Świat wielki przyniósł bowiem oto wiadomość o kolejnym przejawie aberracji NWNOC - podjęciu przez nią mianowicie próby uszczknięcia niemałych pieniędzy z konta dżentelmena, finansującego łódzki żużel. Pewnie, zawsze można powiedzieć, że na biednego nie trafiło, że NWNOC chcąc iść w ślady kolegi Hooda z Anglii względnie słowackiego Janosika łupi majętnych, ażeby ulżyć ubogim (znaczy: sobie), ale powiedzieć tak - to zniżyć się do poziomu frantów, którzy z obszernej nauki o organizacji zapamiętali jedno: iż elementem zarządzania są kary.
Że Panowie, zasiadający w organach komisji wagi najcięższej, przypiąwszy się do stanowisk raczyli oderwać się od rzeczywistości - przekonaliśmy się wielokrotnie. Karą, nałożoną na Orła, tylko potwierdzają swe pozostawanie w krainie dziwacznej ułudy. Ogłosić światu decyzję dotyczącą meczu, który odbył się przed czterema miesiącami (bez tygodnia) - to doprawdy niezły wynik; choć gdzież mu tam do operatywności w rozstrzyganiu sporu pomiędzy pracobiorcą Okoniewskim a pracodawcami z Rzeszowa... O ile jednak w tej ostatniej sprawie można mieć różne poglądy, włącznie z tym, że sprawiedliwość bywa i ślepa, i głupia, o tyle w łódzkiej sprawie o ślepocie trudno bąkać. Tu widać wyłącznie głupotę. Głupotę, która nie jest bynajmniej dziełem ukaranych.

Orzeł nieodpowiednio przygotował tor - ogłosiła NWNOC. Nieodpowiednio, czyli jak? Toromistrz nie namalował prostych linii? Może grzeszę niedostatkiem wyobraźni, ale nic innego nie przychodzi mi na myśl. Bo przecież, gdyby "nieodpowiedni" oznaczało "niebezpieczny" - mecz nie powinien był się odbyć; to chyba jasne i oczywiste dla wszystkich. Skoro jednak i próbę toru zaliczono w terminie, i regulaminowe wyścigi też zostały rozegrane, to wniosek, że sędzia nie dopatrzył się niebezpieczeństwa dla życia tudzież zdrowia zawodników, wydaje się być uprawniony. Jeśli zaś istotnie owe linie były krzywe - to gdzie był arbiter? Dlaczego nie zapędził kierownika startu względnie wirażowych vulgo gracarzy do roboty?

Wydane ex post wyjaśnienie NWNOC mam honor uważać za bajkę dla bardzo głupich dzieci. W komunikacie zawierającym uzasadnienie niemałej kary wyliczono niemal milion uchybień - sprowadzających się w gruncie rzeczy do podkreślenia faktu, iż psotnik zwany urzędowo komisarzem toru miał coś do zrobienia. Skoroście wymyślili taką posadę, Panowie - to chyba dobrze? Być może tor był istotnie w części "mocno ubity", w części "wilgotny gąbczasty", w części zaś "twardy przesychający" - ale co z tego? Po to był sędzia, był komisarz (obaj sowicie opłacani), żeby się tym zająć. Czasu mieli dość. Ale zgoda: NWNOC snadź lubi, aby jej funkcyjni wysłannicy mieli życie usłane różami, znaczy pławili się w nieróbstwie, organizacja zaś meczów stała na niebotycznie wysokim poziomie (jak np. w Ostrowie Wielkopolskim, szykującym III-ligowy finał finałów), więc każda komplikacja musi wywoływać retorsje. Tylko co to za karanie cztery miesiące po zdarzeniu? Nie przychodzi komuś do łepetyny, że brzmi to nie jak chęć utemperowania niezgułowatego kierownika zawodów oraz takiegoż toromistrza, ale jak chęć trzepnięcia po łapach nieprzebierającego w środkach ekspresji prezesa, który ostatnimi czasy zintensyfikował krytykę NWNOC? No i co w takim razie zrobić z całym mnóstwem meczów, które również nie rozpoczęły się w terminie? Jakoś o wysypie kar nie słychać...

Znów się pieklę, ale to, co w sferze zarządzania praktykowane jest w naszej lubej dyscyplinie, nie zasługuje na nic innego niż kpiny. Począwszy od niesławnego meczu Leszna z Rzeszowem, na zawodach Łódź - Dźwińsk kończąc: jeśli sędzia uznał, że tor jest OK, no to był OK i nie ma do czego wracać, jeśli jednak wracamy i ogłaszamy, iż bez kar nijak się obejść, to pierwszym do postawienia w kącie (albo skierowania do klęczenia tamże na grochu) powinien być pan arbiter, jako że nie dopełnił swoich powinności i dopuścił do ścigania się w warunkach zagrażających życiu i zdrowiu sportowców. Ewentualnie, może mieć kamrata do klęczenia w osobie komisarza toru (jeśli synekurę tę obsadzono), ale i tak główna odpowiedzialność spoczywa na nim. Tymczasem mileńka NWNOC szerokim łukiem omija sędziów – choć skwapliwie sięga do klubowych kas. I nie dba ani o powagę swoich decyzji, ani o swój prestiż: czyżby rację mieli złośliwcy twierdzący, że sensem istnienia komisji wysokiej jest pielęgnowanie posad, a skłonność do nakładania kar ma w tle zainteresowanie zdobyciem funduszów, nadających się do spożytkowania na nagrody roczne?

Ja w to nie wierzę, ja uważam tylko, iż kompania, której nieopatrznie powierzona została władza nad polskim żużlem, jest najzwyczajniej niekompetentna. A te wszystkie bzdury, jakie z zamiłowaniem wyprawia, nie są efektem skorumpowania czy partykularyzmu, jeno rozkosznego niezgulstwa. Ot, i co.

Ale co tam kara dla łódzkiego impresariatu - prezes tamtejszy pokrzyczy, ponarzeka, a zapłacić i tak będzie musiał, bo przecie on nie z kręgu przyjaciół królika i na nadzwyczajne potraktowanie (vide: licencje nadzorowane, bojaźń przed nazwaniem energetycznej szacherki po imieniu) liczyć nie ma prawa, surowość zaś członków NWNOC bywa okrutnie konsekwentna, proporcjonalnie do lokaty karanego (im on niżej w hierarchii, tym bardziej nie może spodziewać się miłosierdzia, rzecz jasna). Rozwija nam się właśnie coś śmieszniejszego: idą wybory, więc nasze środowisko kochane też się aktywizuje. Nie mam nic przeciwko temu, jako zwolennik demokracji realizowanej w trybie, który cywilizowana ludzkość uznała za najwłaściwszy, czyli przedstawicielskim, szanuję każdego, kto ma odwagę poddać się osądowi PT Publiczności, korzystającej z biernego prawa wyborczego – aliści dziwię się niepomiernie niektórym bliźnim, pozwalającym robić z siebie balonów.

Kiedy widzę otóż (albo słyszę o takich przypadkach) nazwiska czynnych sportowców na listach kandydatów - śmiech mnie pusty ogarnia. Nad komentatorami, basującymi takim nieroztropnym zaś - ubolewanie. Wiadomo, każdy szeregowiec nosi w plecaku marszałkowską buławę, czyli każdy ma wolną wolę i może korzystać z szans, jakie dają mu procedury - ale czy każdy w istocie powinien to robić? Ja też teoretycznie mam wszelkie dane, by starać się o nieźle płatną, wielce prestiżową i w ogóle sympatyczną posadę prezydenta stołecznego królewskiego miasta Krakowa (bo choć na Rusi Czerwonej z uporem bawię, obywatelem w/w miasta wciąż jestem) - ale mam też wszelkie dane, aby wątpić w swoją przydatność na to stanowisko. Po pierwsze dlatego, że nie znam się na zarządzaniu metropolią, po drugie - bo tego nie umiem.

Czy żużlowiec ma kwalifikacje do zasiadania w radzie? Prawo ma - ale czy i wiedzę, i umiejętności? Piastowanie mandatu jest bez wątpienia miłe i prestiżowe, wiąże się jednak z wieloma obowiązkami, którymi nie tak łatwo sprostać. To nie tylko comiesięczna dieta, to także obecność na sesjach, udział w o wiele częściej zwoływanych posiedzeniach komisji problemowych rady, to spotkania z wyborcami i dyżury; to także żmudne przegryzanie się przez sterty dokumentów, od urzędowych kwitów po "Dzienniki Ustaw". Czy żużlowiec, podróżujący od wiosny do jesieni z zawodów na zawody, jest w stanie to wszystko ogarnąć? Śmiem wątpić. Więc dlaczego niektórzy pozwalają się wpisywać na listy kandydatów? Chyba nie po to, aby przegrać; tylko co zamierzają w przypadku wygranej? Aż tak nie szanują własnego nazwiska?

Wszystko to, co powyżej, tyczy się również trenerów, stających w wyborcze szranki. Czy z nimi jest inaczej? Czy nie mają trzech pór roku wypełnionych rozjazdami? Czy naprawdę są w stanie tak poukładać sobie obowiązki, aby znaleźć jeszcze czas na dokształcenie się (w chociażby z zakresu aktów prawnych, normujących kwestię finansów publicznych, nad którą będą przecież nieraz procedować)?

Z drugiej jednak strony - skoro na wyżynach decydenckich mamy coraz rozkoszniejszych dyletantów, może nie ma sensu odwoływać się do roztropności ludzi żużla z niższych szczebli drabinki: toć oni nie są w ciemię bici, toć oni widzą, że jeżeli pierwszy lepszy frant może mieć w ich sporcie głos decydujący, to dlaczego sami nie mieliby spróbować posmakować fruktów należnych z tytułu przynależności do sfer władzy? Dla mnie jednak – to wszystko nieporozumienie, by nie rzec: żenada. Maszerowanie zaś do władzy uchwałodawczej jedynie po to, aby - wkręciwszy się do wpływowej koalicji - wyszarpnąć trochę pieniędzy dla impresariatów, w których jest się chwilowo zatrudnionym, to niesmaczna hucpa. Zawodowy sport powinien sam na siebie zarabiać, zawodowy zaś sport, ujęty w ramy spółki akcyjnej, ma nie tylko zarabiać na siebie, ale i przynosić udziałowcom zyski. Tak jest świat urządzony. Fakt: świat cywilizowany, a więc taki, w którym dla ignorantów miejsca z definicji nie ma, bo być nie może.

Tylko czy ojczyzna nasza jest na pewno częścią świata cywilizowanego? I czy polski sport żużlowy też się do niego kwalifikuje?

Waldemar Bałda

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×