Stalowym piórem (1): Karłowata ekonomia w Ekstralidze. Brawo panie Witkowski!

- Może narażę się kibicom w Częstochowie i Gdańsku, ale do tego musiało dojść. Nareszcie! Brawo panie Witkowski - pisze w swoim felietonie Władysław Komarnicki.

 Redakcja
Redakcja

Karłowata ekonomia w Ekstralidze. Brawo panie Witkowski!

Wszyscy wiemy, jaki los spotkał kluby z Gdańska i Częstochowy. Już wcześniej można było się spodziewać, że ta rozdmuchana do granic wytrzymałości bańka mydlana w końcu pęknie. Musiał przyjść czas, który obecnie mamy. To dla mnie żadne zaskoczenie.
Oczywiście, zaraz znajdą się tacy, którzy napiszą, że Władysław Komarnicki brał w tym wszystkim udział i sam przepłacał. Przyznaję, ale miałem dwa wyjścia. Mogłem podjąć rękawicę, którą rzucili mi byli prezesi klubów i zacząć zwariowaną walkę albo się poddać. Swoją drogą nie ma już wielu z tych, którzy nakręcali tę spiralę i całe szczęście. Jasne, mogłem się nie zgodzić, wejść do Ekstraligi ze składem z lekkim retuszem i od razu spaść do pierwszej ligi.

Takiej zgody w środowisku gorzowskim po pięciu latach banicji wcześniej jednak nie było. Kibice, Rada Miasta, prezydent wszyscy byli zgodni. Musiałem podjąć walkę. Nie jestem idiotą i wiem, że to było chore. Próbowałem wyjść z tej sytuacji i rozmawiałem z zawodnikami, że może będziemy płacić więcej za mecze wygrane, a prawie wcale lub minimum za porażki. Ta propozycja została jednak bardzo szybko odrzucona. Jako przedsiębiorca szukałem jednak różnych wyjść, bo wiedziałem, że funkcjonujemy w patologii. To, co się stało teraz w Ekstralidze, jest wynikiem właśnie tej patologi i nakręcania koniunktury. Osoby, które to robiły, podrzucały jeszcze niektórym dziennikarzom, sumy z piekła rodem, żeby to wszystko jeszcze bardziej rozpędzić.

Powstała nam karłowata ekonomia w Ekstralidze. Ona polegała na tym, że prezesi coś podpisywali, ale później nie mieli pomysłu na wykonanie planu. Przychodziło do rozliczeń z zawodnikami i zmuszało się ich do redukcji zarobków albo dochodziło do tak podbramkowych sytuacji jak te, które mamy dziś w Częstochowie czy Gdańsku.

Teraz nie ma chętnych na Ekstraligę w gronie pierwszoligowców. I to jest oznaka bojaźni. Kluby się obawiają, że nie wytrzymają.

Władze polskiego żużla zagrały odważnie w przypadku Wybrzeża i Włókniarza. Przepraszam kibiców z Gdańska i Częstochowy, ale muszę to napisać. Nareszcie doszło do tak zdecydowanego ruchu! Brawo panie prezesie Witkowski! To jest sygnał, że kończymy z wirtualnym dmuchaniem budżetów. Wszyscy odpowiedzialni za Ekstraligę, także Władysław Komarnicki, muszą bardzo długo dyskutować, co dalej. Nie możemy doprowadzić nigdy więcej do takiej sytuacji, którą mieliśmy w ostatnich latach. Trzeba zrobić wszystko, żeby zadbać o odpowiednie podłoże ekonomiczne w najlepszej lidze świata.

Częstochowa i Gdańsk muszą odbudować wszystko od podstaw. Czy się to uda? Wszystko zależy od tego, kto się za to zabierze. Nie mogą się tego podjąć przypadkowi ludzie. Trzeba pasjonatów, którzy kochają żużel i będą z tego powodu zdeterminowani do osiągnięcia sukcesu. Trzeba dać z siebie maksa. Do tego konieczne są autorytety, a nie ludzie, którzy przyjdą po kasę. Te osoby muszą też dzięki swojej charyzmie skupić wokół siebie mądre jednostki. Wtedy pójdzie jasny sygnał do kibiców i ludzi biznesu czy władz miasta, że w takim projekcie warto uczestniczyć, bo ma on solidne podstawy.

Kiedy zaczynałem ze Stalą sytuacja była trudna. Ani prezydent, ani Rada Miasta, ani ludzie biznesu, nie byli tacy chętni i odważni do wydawania swoich złotówek. Wszyscy przyglądali się Komarnickiemu, czy on sobie da radę. Jeśli w Częstochowie i Gdańsku przyjdą ludzie, których celem będzie przytulenie kasy, to nic z tego nie wyjdzie.

Proszę zobaczyć, jaką sytuację mamy obecnie w Ekstralidze. Po moim odejściu najstarszym prezesem (pod względem stażu), który stoi na czele klubu jest... Ireneusz Maciej Zmora! On prowadzi samodzielnie Stal już dwa i pół roku. O czym to świadczy?

Jest straszna rotacja. To pokazuje, że do sportu wchodzą ludzie bardzo przypadkowi. Tak być nie może, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Stal jest teraz na szczycie, ale nie dlatego, że Komarnicki to cudotwórca. Ten klub do wszystkiego dochodził, wykonując po drodze właściwe kroki. Ludzie, którzy mnie otaczali, byli ze mną naprawdę wiele lat. Maciej Zmora był przy mnie osiem i pół roku. Wybrałem go najpierw na dyrektora klubu, później został członkiem zarządu, a następnie wiceprezesem. W końcu stanął na czele klubu. W każdej firmie, którą organizowałem, postępowałem właśnie w ten sposób. Tak trzeba, dobra organizacja to podstawa. Ludzi trzeba przygotować do niektórych stanowisk czy funkcji. Maciej Zmora mógłby dziś stanąć na czele każdej korporacji i by sobie poradził. W Częstochowie i Gdańsku muszą znaleźć teraz ludzi z charyzmą, którzy będą merytorycznie przygotowani do tego, by zmierzyć się z trudnym zadaniem.

Władysław Komarnicki

*Władysław Komarnicki był w przeszłości prezesem Stali Gorzów. Odbudował klub, kiedy ten znajdował się w bardzo trudnej sytuacji. Następnie awansował z nim do Ekstraligi, a później zdobywał medale DMP. Za jego kadencji w Gorzowie jeździli tacy zawodnicy jak Tomasz Gollob czy Nicki Pedersen. Felietony autorstwa Władysława Komarnickiego będą pojawiać się regularnie na łamach portalu SportoweFakty.pl w ramach cyklu "Stalowym piórem". 

Czy kluby z Gdańska i Częstochowy zdołają wrócić w perspektywie kilku lat do Ekstraligi?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×