Spojrzenie z Zachodu (26): Zatarta magia Falubazu

To miał być felieton o szansach czterech najlepszych drużyn ekstraligowych rywalizujących w meczach o złoty i brązowy medal. Tekst będzie jednak o największym przegranym rozgrywek ekstraligowych.

Maciej Noskowicz
Maciej Noskowicz
Choć sezon się jeszcze nie zakończył, do miana takiej drużyny urasta obrońca tytułu SPAR Falubaz Zielona Góra. Mój sąd ma niewiele wspólnego z aktualną formą żużlowców z Myszką Miki na plastronie. Obniżka formy - nawet kilku żużlowców - jest w sporcie czymś naturalnym, co należy przewidzieć i z czym należy się liczyć. Nie zawsze można wygrywać i być na szczycie - ten utarty slogan jest jednak prawdziwy, choć nie każdy jest w stanie zaakceptować jego treść.
SPAR Falubaz był przez długi czas w czołówce. Wydawało się, że ta świetnie prosperująca machina i sportowo, i organizacyjnie przejdzie bez trudu przez problemy. Okazało się tymczasem, że silnik się zaciera, kilka części do wymiany, a kto wie, czy nie potrzeba generalnego remontu lub wręcz wymiany całego sprzętu. W ostatnich dniach wydarzyło się bowiem wiele i trudno nad tym przejść do porządku dziennego. Sygnał dał w minioną niedzielę Jarosław Hampel, który nie wahał się użyć mocnych słów i nazwał rzeczy po imieniu. Czy mógł przypuszczać, że swoimi słowami zatrze magię Falubazu - jednej, kochającej się rodziny? "Mały" wskazał winowajcę całego zamieszania. To senator i były prezes Robert Dowhan, który - zdaniem rozczarowanego żużlowca - ma duży wpływ na obecne wydarzenia w zielonogórskim speedwayu. Hampel przeżywał od kilku tygodni sportowy kryzys formy, ale wydaje się, że podnosi się z kolan, czego przykładem było jego oszałamiające zwycięstwo w Grand Prix w Sztokholmie. Być może dlatego pozwolił sobie na taki przypływ szczerości po niedzielnym meczu w Zielonej Górze? Jeśli rzeczywiście Dowhan próbuje mieć wpływ na losy klubu, kierując z tylnego siedzenia, m.in. sugerując skład drużyny, to jest to najgorsza z możliwych opcji. Nic tak nie burzy dobrych relacji w klubie jak brak zaufania. A przecież kilka miesięcy temu Dowhan oficjalnie pożegnał się z klubem. Senatorowi nie powiódł się polityczny plan startu w wyborach prezydenckich w Zielonej Górze, więc wciąż chce być na świeczniku. Z tego względu Dowhan - co do tego nie mam żadnych wątpliwości - buduje sobie drogę powrotu do klubu. Na razie jako bierny obserwator z tylnego siedzenia. Tak jest wygodniej, bo przecież odpowiedzialności za obecny wynik nie ponosi, ale jednocześnie chciałby zachować wpływy w klubie.

Sytuacja staje się więc groteskowa. Dowhan w wywiadach sugeruje, że nic nie ma wspólnego z tym, co mówi Hampel, ale jednocześnie chętnie - niczym dobry, choć sędziwy wuj - gani swoich podopiecznych. Niby poza organizacją, ale jednocześnie wciąż w jej środku. Taki medialny rozkrok prezesa-senatora. Nie chcę roztrząsać tego, czy Hampel miał rację, mówiąc o tym, że z klubu nie otrzymał żadnej pomocy. Nie wiemy wciąż, od kogo rzeczywiście dowiedział się o odsunięciu od składu w pierwszym meczu o brązowy medal. Tu są sprzeczne relacje i zwyczajnie nie trzymają się kupy. Gorsze jest to, że Falubaz wysłał sygnał, iż nie ma już lukru i słodyczy, a w klubie nie jest jasne, kto za co odpowiada. To jest dziś największą porażką Falubazu - brak klarownych reguł i podziału kompetencji. Kilka pytań aż się ciśnie na usta: Jaką rolę pełni bowiem Marek Jankowski? Czy to prezes z prawdziwego zdarzenia, czy malowany prezes, który dopiero zaczyna się rozpychać łokciami? A może to wciąż przyjaciel senatora, który przecież wprowadził go w struktury klubowe? Czy Jankowskiego stać na niezależność i samodzielność? Między innymi od tego uzależniona jest przyszłość Falubazu w kontekście zarządzania organizacją. A pytań jest więcej...

Falubaz w ostatnich latach jawił się jako kraina szczęśliwości i dobrobytu, narażając się często na drwiny lub skrywany podziw. Pełny stadion, moda na Falubaz, produkt kojarzony z najwyższym poziomem - jak podkreślali często odpowiadający za klub - nie tylko w kraju, ale także za granicą. Z tego lukru pozostał jedynie gorzki smak. Do tego dochodzą ci, którzy - podobno - zawsze byli na dobre i na złe z drużyną. Fani Falubazu odwrócili się od swojej drużyny w Gorzowie po półfinałowej klęsce ze Stalą. Bez względu na to, w jaki sposób można ocenić takie zachowanie, jedno jest pewne: kiedyś byłoby to nie do pomyślenia! Dziś słyszę głosy tych, którzy sugerują, że wobec mizerii żużlowców kibice mieli prawo wyjść. Jasne, że mieli. Tylko czy powinni? Z klubem żużlowym jest trochę jak z domem. Po to budujemy stabilne i mocne fundamenty, by w razie ostrych burz budynek był trwale osadzony. Wystarczyło jednak kilka silnych podmuchów wiatru, by grunt się osunął, ściany mocno popękały i potrzebny jest prawdziwy lifting. Okazuje się więc, że fundamenty nie były trwałe.

Moda na Falubaz i całe szaleństwo w ostatnich latach uzależnione były więc od wyniku sportowego. Gdy jednak pojawiają się ciemne chmury, wtedy należy pokazać klasę i problemy rozwiązywać we własnym gronie. W Zielonej Górze już dziś wiadomo, że taka perspektywa jest nierealna. Wystarczyły więc dwa miesiące i fundament zielonogórskiego cudownie działającego Falubazu legł w gruzach. To jest dziś największa porażka Falubazu - nie perspektywa zajęcia czwartego miejsca w tabeli i brak medalu. Markę świetnie działającej organizacji opartej na zrozumieniu i wzajemnym zaufaniu trudniej będzie odbudować, niż zdobyć kolejny medal mistrzostw Polski.

Maciej Noskowicz
Polskie Radio Zachód / Program Pierwszy Polskiego Radia

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×