Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (134): Zawracanie głowy, czyli pierwsze MŚP biało-czerwonych
Była to chyba jedna z najbardziej kontrowersyjnych i kuriozalnych decyzji polskich działaczy w historii tego sportu. Na półfinał pierwszych mistrzostw świata par wysłali weteranów z zaplecza.
Najlepszym dowodem na to były rozegrane na początku maja ćwierćfinały Indywidualnych Mistrzostw Polski. Już ta niska poprzeczka okazała się dla nich nie do przeskoczenia. W ćwierćfinale w Tarnowie Mirowski zajął dziewiąte, a Spychała dziesiąte miejsce, odpadając z dalszej rywalizacji. Katowicki "Sport" mocno utyskiwał: - Ćwierćfinały IMP zakończyły się kilkoma niespodziankami. Największą w ujemnym tego słowa znaczeniu sprawili Spychała ze Stali Rzeszów oraz Mirowski z Gwardii Łódź. Obydwaj zawodnicy zakwalifikowani przez GKSŻ do reprezentowania Polski w półfinałach MŚ w jeździe parami, w ogóle nie zakwalifikowali się do półfinału IMP. Mamy nadzieję, że po tym występie GKSŻ zrewiduje swoją decyzję i wyznaczy na wyjazd do Mariboru takich żużlowców, którzy będą godnie reprezentować nasze barwy.
Obawiając się kompromitacji w Jugosławii prasa podkreślała fakt, że eksperyment GKSŻ ze składem jest wielce ryzykowny, bowiem wspomnianej dwójki nie ma nawet w szerokiej kadrze zawodników powołanych na turnieje o "Złoty Kask". A nagabywany na tę okoliczność znany działacz Robert Nawrocki wznosił się w prasowych wypowiedziach na szczyty dyplomacji: - Nie mieliśmy innego wyjścia. W okresie kiedy będziemy w drodze (na półfinał w Mariborze, przyp.RN) członkowie rozszerzonej kadry narodowej muszą startować w zawodach o Złoty Kask oraz w mistrzostwach ligi. Dlatego nie mogliśmy z nich korzystać. Mirowski i Spychała pod kierownictwem Nawrockiego pojechali więc do Mariboru, a tam na miejscu okazało się, że nie mieli się czego obawiać, konkurencja była bowiem dosyć słaba. Z liczących się wówczas w speedwayu nacji przyjechali jedynie Czesi, w efekcie skład turnieju trzeba było uzupełnić ekipami Włoch oraz drugiej drużyny gospodarzy.
Biegi z tymi ekipami traktowano, jak wynika z relacji prasowych, jako towarzyskie. W efekcie nasza para bez problemów wywalczyła awans do finału, przegrywając jedynie z czeskim duetem Jiri Stancl - Vaclav Verner, który zgromadził komplet punktów. Biało-czerwoni przegrali bieg z Czechami, zremisowali z Austrią, bo Mirowski zerwał taśmę, a pozostałe wygrali podwójnie. - Polacy przewyższali rywali przede wszystkim lepszym opanowaniem maszyny na wirażu. Zwłaszcza Spychała imponował spokojem i rozwagą - pisał w sprawozdaniu z imprezy Alfred Sojka. - Wysłano nas na pożarcie, a my sprawiliśmy sporego psikusa i nasze władze nie wiedziały co z nami zrobić. W końcu podjęły decyzję, aby na finał nas w ogóle nie wysyłać. To było bardzo przykre, bo przecież ten awans uczciwie wywalczyliśmy na torze - opowiadał mi po latach jeden z bohaterów tamtych wydarzeń Marian Spychała.
Finał MŚP w Malmoe wygrali Nowozelandczycy Ivan Mauger i Ronnie Moore. "Sport" w relacji z zawodów pozwolił sobie na taką oto dygresję. - Na marginesie MŚP trzeba wspomnieć, że prawo startu w finale wywalczyła również polska para Spychała - Mirowski. Niestety na turniej finałowy nie pojechali. Działacze stwierdzili, że zawodnicy nie gwarantowali swym poziomem sportowym wywalczenia czołowej pozycji. Regulamin mistrzostw dopuszczał możliwość zmiany 1 zawodnika, a gospodarze imprezy - Szwedzi zgodzili się nawet na przysłanie do Malmoe zupełnie innej pary. W takiej sytuacji Polska powinna być reprezentowana w finale. Rok później finał MŚP odbył się w Rybniku i tym razem o ulgowej taryfie dla tej imprezy mowy być oczywiście nie mogło, chociaż kontrowersji przy wyborze duetu gospodarzy nie brakowało. Andrzej Wyglenda i Jerzy Szczakiel zdobyli dla Polski złote medale wygrywając turniej z kompletem punktów! To już jednak zupełnie inna historia...
Robert Noga