Półfinał DPŚ w King's Lynn oczami Bartłomieja Czekańskiego

W sobotę w King's Lynn rozegrany zostanie pierwszy półfinał Drużynowego Pucharu Świata. Zdaniem Bartłomieja Czekańskiego, w rywalizacji nie będą liczyć się Amerykanie.

Bartłomiej Czekański
Bartłomiej Czekański
Dziś w angielskim King’s Lynn pierwszy półfinał tegorocznego Drużynowego Pucharu Świata. To puchar im. Ove Fundina, według mnie, drugiego po Ivanie Maugerze zawodnika w historii speedwaya. Kiedyś od roku 1960 to były drużynowe mistrzostwa świata o puchar polskiego tygodnika "Motor". W 1961 r. finał pierwszy raz rozegrano na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Bardzo spóźnił się samolot z ekipami Wielkiej Brytanii i Szwecji. Wtedy było mnóstwo miejsc stojących i można było ścisnąć na tym obiekcie ponad 50 tysięcy luda, niektórzy mówią nawet o 60 tysiącach. Kibiców przywiozły specjalnie podstawione tramwaje, obwieszone na zewnątrz pasażerami niczym jakieś winogrono. Na trybunach głowa przy głowie, bark przy barku. Upał. Wiele osób mdleje. Służby porządkowe takich delikwentów wynoszą na murawę i układają obok siebie. Wreszcie żużlowcy dolecieli na wrocławskie lotnisko. Podniecenie na stadionie. Zaraz wreszcie się zacznie! Zawodnicy pędzą samochodami za milicją na sygnale, przebierają się w biegu. Coraz bliżej zmierzchu, a na stadionie brak sztucznego oświetlenia. Jadą. Walczą zaciekle. Pod koniec robi się coraz ciemniej. Ludzie na trybunach palą gazety. Organizatorzy proszą kibiców, którzy przyjechali na zawody samochodami, żeby wprowadzili swoje auta na pas bezpieczeństwa i reflektorami oświetlili tor. I w takiej niesamowitej scenerii (spod laczków szły iskry, a żużlowcy w półmroku przypominali mknące diabły) kończy się ten dramatyczny finał. Bohaterem stadionu zostaje rezerwowy Stanisław Tkocz, który przypieczętowuje zwycięstwo Polski. Ja tego nie pamiętam, bo wtedy miałem ledwie roczek, lecz moja rodzina tam była, widziała i mi opowiedziała. Niesamowite. Chyba już nigdy nikt przeżyje takich magicznych zawodów żużlowych.
Kiedyś w DMŚ jeździła reprezentacja Wielkiej Brytanii z Nowozelandczykami Briggsem i Maugerem w składzie. I wygrywała. Bodaj od 1973 roku Anglicy startowali już wyłącznie w swoim zestawieniu i pod swoim szyldem. I nadal zwyciężali. Rok po roku. Czy można się dziwić, skoro mieli w składzie Petera Collinsa, Jessupa, Simmonsa, Johna Louisa, a przede wszystkim zaczęli dosiadać czterozaworowych genialnych motorów weslake? Jak te silniki pięknie się "zaciągały" przy odjęciu gazu! Także techniką jazdy wyprzedzili świat. Widziałem na własne oczy w 1974 roku jak w finale DMŚ w Chorzowie wszystkich zlali. Z wyjścia na prostą przesuwali się daleko do tyłu na siodełku, wypuszczali swobodnie motocykl, dając mu jechać. Prowadzili go po prostej na wyciągniętych rękach robiąc przy tym tak zwany koci grzbiet. Bardzo dynamicznie to wyglądało. Nasi zawodnicy na tym tle wyglądali jak sztywni jeźdźcy z poprzedniej archaicznej epoki speedwaya. Zdobyli u siebie tylko brązowy medal, a z głośników, ku uciesze rozczarowanej polskiej publiki, płynęła piosenka Danuty Rinn: "Gdzie ci prawdziwi mężczyźni?". Trybuny złośliwie rechotały.

Potem do Angoli sukcesywnie doszli Mike Lee, John Davis, następnie Chris Morton itd. I po rocznej przerwie znów wygrali w 1977 roku. Tym razem we Wrocku. Biało-czerwoni pod wodzą Ryska Nieścieruka zdobyli wówczas srebro. Dla nas jechał wtedy Marek Cieślak (reszta to była Stal Gorzów). Szału nie zrobił, acz to był bardzo dobry zawodnik.

Potem w 1980 roku Wyspiarze, także we Wrocławiu sięgnęli złoto. Prowadziłem wtedy wraz z ojcem biuro prasowe tej imprezy i całą ją przestałem na murawie, skąd jak na dłoni było widać tę masę, ten komplet widzów. Głośny, gorący doping robił wrażenie.

A gdzie dziś jest Anglia? W czarnej… Lideruje jej indywidualny mistrz świata w połowie Australijczyk Tai Woffinden. Po kryzysie (także sprzętowym) na początku sezonu, wreszcie załapał formę godną championa, ale ostatnio nie jeździł, gdyż przemęczenie zmusiło go do odpoczynku. A pozostali? Harris, Stead, King? Przepraszam, ale to nie jest międzynarodowy poziom. Szkoda, że nie ma Cooka. Jak oni mogli dopuścić do takiego upadku speedwaya w swoim kraju, kiedyś tak przodującym? Najsilniejsza liga, najmocniejsza reprezentacja, a dzisiaj? Żenada, smutek.
- A gdzie dziś jest Anglia? W czarnej… - ocenia Bartłomiej Czekański - A gdzie dziś jest Anglia? W czarnej… - ocenia Bartłomiej Czekański
Amerykanie mieli rewelacyjny żużel przed wojną. Odbudowali się dopiero na przełomie lat 70. i 80. W 1982 r. wygrali swoje pierwsze DMŚ w Londynie. Penhall, Kelly i Shawn Moranowie, Schwartz, Autrey byli nie do objechania (zioło, alkohol, zbyt rozrywkowe podejście do życia - acz nie tylko to - sprawiły, że ta ekipa nie zdobyła tego wszystkiego do czego była predestynowana, bo pamiętajmy, że potem mieli też m.in. Sigalosa). Ten sukces powtórzyli dopiero w 1990 roku w Pardubicach już z Hamillem i Ermolenką w składzie. Potem też wygrywali, gdy dołączył do nich Hancock. Dziś amerykańskiego żużla w zasadzie też już nie ma, przynajmniej na arenie międzynarodowej. Ostał się jedynie wielki Hancock. Owszem, co roku słyszymy zapowiedzi, że Jankesi mają wspaniałych juniorów i niebawem znowu zawojują świat, ale jak na razie na tych zapowiedziach się kończy. Kiedy "Herbie" zakończy karierę, to speedway w USA stanie się jedynie lokalną atrakcją Kalifornii.

Też nie mogę zrozumieć, jak Amerykanie mogli roztrwonić takie tradycje i taki dorobek w speedwayu? Jaki oni mają dzisiaj skład? Poza Gregiem to w zasadzie same wynalazki.

Żużel upada. Tak naprawdę liczą się jedynie trzy reprezentacje: Polska, Dania i Australia. No i gdyby Rosjanom się chciało, to też mogliby wystawić niezłą ekipę. Ale reszta? Reszty już nie ma! Dziś w King’s Lynn "Kangury" wystąpią bez Holdera, za to ze słabym Woodwardem, ale nadal powinni być faworytami tego półfinału. Z drugiej strony, Angole są u siebie i to ich z pewnością uskrzydli. Przy własnych kibicach pojadą lepiej niż potrafią. I kto wie, może nawet wygrają? To jeden z bardziej europejskich, dłuższych torów na Wyspach.

Włosi mają młodego Castagnę w składzie, czyli pewnie tata Castagna z FIM zadba, żeby "Makaroniarze" mieli w King’s Lynn jak najlepiej, najwygodniej pościelone. Nie chcę tutaj już wracać do nie tak dawnych zawodów IMEJ (nasz Daniel Kaczmarek mówił o tym na SF bez ogródek), ale papa Don Armando w takich sytuacjach się nie szczypie, albo po prostu inni oficjele tak bardzo starają mu się przypodobać.

Półfinał DPŚ w King’s Lynn oczami Krzysztofa Cegielskiego
1. Australia
2. Wielka Brytania
3. Włochy
4. USA

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×