PZM należy zdemontować ze względów przyzwoitości - II część rozmowy z Władysławem Gollobem, ojcem Tomasza Golloba

- PZM to struktura, która ze względów przyzwoitości powinna być już dawno zdemontowana - mówi Władysław Gollob. Ojciec Tomasza Golloba twierdzi również, że żużel stał się w ostatnim czasie nudny.

Damian Gapiński
Damian Gapiński
Damian Gapiński: Powiedział pan, że wpływ na to, jak potoczy się kariera Oskara Ajtnera Golloba będzie mieć również rozwój żużla. Jak pan ocenia go obecnie?Władysław Gollob: Żużel stał się nudny. Modne stało się takie szablonowe powielanie pewnych sposobów rywalizacji. Grand Prix staje się mało atrakcyjne. Na przestrzeni dziesięciu lat przewijają się te same nazwiska. Powtarzanie miejsc i liczby eliminacji z jednej strony umniejsza wartość tej zabawy, z drugiej strony czynniki ekonomiczne przedkładają tę dyscyplinę na dalszy plan. Żużel jest sportem tylko stosunkowo drogim. Mówi się, że budżety klubów na poziomie 8-10 milionów są doskonałe. Przepraszam, ale budżet Legii Warszawa wynosi prawie 100 milionów, ale nie ma żadnych problemów sprzętowych. Tam wydatki to dobrze zjeść, kupić buty, sznurowadła i strój. Żużel jest rzeczywiście kosztowny, ale budżety nie zabezpieczają tych wydatków. Ciężar utrzymania sprzętu, którego wytrzymałość liczona jest w minutach, leży po stronie zawodników. Jeżeli zatem ogranicza się możliwości zawodników, to ich sprzęt również jest słabszy. To co się dzieje w klubach, czyli tendencja obniżania kosztów, ma niewątpliwie wpływ na poziom rywalizacji polskich zawodników z zagranicznymi.
Co pana zdaniem należy zmienić, aby żużel wszedł na właściwe tory?

- Przede wszystkim filozofię jego uprawiania. Kluby w 1992 roku wpadły w histerię zatrudniania zawodników zagranicznych. Ta histeria ciągnie się do dzisiaj. Jej skutkiem są ograniczone możliwości rozwojowe polskich zawodników. Przecież w składach mamy tylko tylu polskich zawodników, ile gwarantuje regulamin. Rzadko który klub decyduje się na większą liczbę Polaków. Przyjęto beznadziejnie idiotyczną filozofię, że zawodnicy zagraniczni mają prawo zatrudniania. Tyle, że kluby nie mają obowiązku ich zatrudniania. Tutaj trzeba sięgnąć do historii i odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że zdecydowano się na takie rozwiązanie. Wszystko wzięło się z presji Polskiego Związku Motorowego. Dodam, że była to presja ukryta głęboko. Przewodniczącym Europejskiej Federacji Motocyklowej był były przewodniczący Głównej Komisji Sportu Żużlowego pan Andrzej Grodzki. Z pełnionej przez niego funkcji wynikała konieczność takiej otwartości na zatrudnianie zawodników zagranicznych. Pełnił bowiem funkcję, która go do tego obligowała. Wobec tego rozmaite sugestie zmian regulaminowych zmierzały zatem do otwarcia rynku na obcokrajowców. Tłumaczono to tym, że z polskimi zawodnikami jest za dużo problemów różnego rodzaju, a zawodnicy zagraniczni przyjeżdżają w niedzielę rano, w niedzielę wieczorem wyjeżdżają i tyle się ich widzi. To są najemnicy, którzy zrobią swoje za podobne pieniądze, co Polacy, ale problem będzie mniejszy.

Poszło się na łatwiznę?

- Tak, prezesi nie chcieli brać na siebie problemów tworzenia sportu. Chcieli mieć od razu wyniki i to od razu na poziomie mistrza Polski. Ten przykład Torunia, kiedy Crump i Rickardsson jechali w jednej drużynie, ale sukcesu nie było. Ale tak samo działo się praktycznie w każdym klubie. Polscy zawodnicy byli jedynie dodatkiem do zespołu. Troska o polskiego żużlowca polegała na tym, że młodzieżowców eksploatowało się jedynie na potrzeby wyniku ligowego. Rozwój zawodnika nikogo nie interesował. Kluby zupełnie nie dbały o rozwój juniorów. Wszystko było dziełem przypadku i potrzeby chwili. Doprowadziło to do tego, że kluby straciły potencjał patriotyzmu lokalnego. I przysłowiowy Kowalski czy Iksiński nie miał już miejsca w składzie. A kibice właśnie chcieli tych swoich oglądać. Właśnie w ten sposób budowała się chociażby pozycja Tomka i Jacka. Byli przy Polonii i klub odnosił sukcesy. Potem pomysł działaczy był inny i poszli w innym kierunku. W innych klubach również nie wspierano zawodników w ich trosce o rozwój. Była jedynie presja na wynik. W ten sposób doszliśmy do sytuacji, w której trudno jest skompletować skład Polaków w połowie klubów. Ekstraliga staje się ligą średniej klasy. Konkluzja jest prosta. Brak odpowiedniego szkolenia i odpowiedniej liczby wychowanków spowodował, że zainteresowanie dyscypliną maleje. Ludzi nie interesuje, czy Pedersen zdobędzie 10 czy 12 punktów. Ich interesuje, żeby Kowalski robił najpierw 6, a potem 12 i 15 punktów. Jeżeli nie wrócimy do tendencji uaktywniania zawodników nie tylko w celu zdobywania wyników i pieniędzy i nie umożliwimy poprzez reorganizację rozgrywek rozwoju młodzieży, to żużel w świetle postępu innych dyscyplin stanie się sportem marginalnym. Przecież 15 lat temu nikt nie znał Roberta Kubicy, Adama Małysza czy Justyny Kowalczyk. Piłka nożna również stała niżej niż obecnie. Dzisiaj jest duża konkurencja i trzeba się jej przeciwstawić. W latach dziewięćdziesiątych na Kryterium Asów do Bydgoszczy przychodziło 20 tysięcy ludzi. Dzisiaj stadion świeci pustkami. Tegoroczne Grand Prix również pokazało, jak spada zainteresowanie i popularność sportu.

Chce pan przez to powiedzieć, że winny całej sytuacji jest Polski Związek Motorowy?

- Zdecydowanie tak. Ja do działania PZM miałem wiele zastrzeżeń na przestrzeni lat. To jest organizacja, która za czasów głębokiej komuny zdobyła prawo do decydowania o tym, co się dzieje w sportach motocyklowych w ogóle. I teraz ten monopol wykorzystuje do takiej biernej postawy i czerpania zysków ze sportu. Proszę zobaczyć, ile jest związków piłkarskich. Jest związek piłki nożnej, siatkowej, koszykowej. Wszędzie jest ten sam środek uprawiania sportu. On ma inny wymiar, ale wszędzie mianownikiem jest piłka. PZM zmonopolizował i wrzucił do jednego koszyka wszystko co motorowe i motocyklowe. Działania PZM miały zawsze wymiar polityczny czy finansowy, ale najmniej sportowy. Ta struktura nie działa na korzyść rozwoju poszczególnych dyscyplin motocyklowych. Przez lata powstał moloch, którego główną ambicją jest po prostu trwanie. Od pięciu kadencji prezesem jest ten sam człowiek. Pan Witkowski, który ułożył się w płaszczyźnie funkcji międzynarodowych na zasadzie trwania. Wykorzystywał wszystkie możliwości, jakie dawały dyscypliny. Największe możliwości dawał mu żużel, bo od samego początku całe rzesze zawodników robiły odpowiedni wynik, którym PZM mógł się chwalić. I z tego działacze korzystali. Działacze "na dołach" się zmieniali, "góra" ze swoimi konserwatywnymi pomysłami, albo w zasadzie ich brakiem, pozostawała bez zmian.

Jaka czeka nas zatem przyszłość?

- Dopóki ta hierarchia będzie obowiązywała, to żużel nie będzie się rozwijał. Jeżeli zanosiło się na rozwój, to wszelkie pomysły rozbijały się o Zarząd Główny PZM. Przecież kariera Roberta Kubicy nie miała nic wspólnego z Polskim Związkiem Motorowym. On sam mówił o tym, że nie mógł liczyć na żadną pomoc. Nie mówię o momencie, kiedy był już na wysokim poziomie sportowym, tylko o początkach jego kariery. W głowach Zarządu Głównego PZM był biznes, a nie rozwój sportu czy konkretnego zawodnika. Inicjatywy wykazywały jedynie kluby. PZM określał tylko poziom haraczu, jaki trzeba było płacić za organizację poszczególnych imprez. Ważne było również to, aby zabezpieczyć hotele działaczom i ich rodzinom. O rodzinach oczywiście oficjalnie się nie mówiło, ale każdy miał taki obowiązek. Pod różnymi tytułami ukrywano koszty obecności panów działaczy, których wysyłał PZM. Działacze wyjeżdżali z rodzinami na kongresy do Sri Lanki, na Antypody - same bliskie odległości. Poza tym czołówka Zarządu Głównego woziła się i wozi na wszystkie imprezy nie z racji kibicowania tej dyscyplinie, ale z racji pokrywania im kosztów pobytu. Szkoda tylko, że jak trzeba było bronić polskich zawodników, to niektórzy chowali się w budce z piwem i niewygodnie było im wstawić się w ich obronie.

Jaką sytuację konkretnie ma pan na myśli?

- Kiedy skończony cham Craig Boyce uderzył w twarz Tomka Golloba, to wówczas kolegium FIM ukarało Tomka tysiącem funtów za zachowanie Boyce'a. Wtedy potrzebni byli nasi działacze. Niestety, jak szczury się pochowali. Potem oczywiście jak zdobywał tytuły, to seryjnie wszyscy ustawiali się do gratulacji. Oczywiście najlepiej, jak zawody odbywały się możliwie najdalej, bo za podróż płacił PZM. PZM to struktura, która ze względów przyzwoitości powinna być już dawno zdemontowana. Nie można patrzeć już na tę konserwę, w której się nic nie zmienia, a przydatna jest tylko i wyłącznie do wymuszania wpływów do tego związku.

Ale przecież prezesi klubowi oddali władze w Enea Ekstralidze w ręce PZM. Mylili się?

- Prawda o tych czasach jest taka, że prezesi nic nie chcieli. Oni zostali wkręceni. Najpierw na zasadzie robienia bałaganu w lidze dopuszczono, że 22 prezesów ustalało regulamin wszystkich lig. I wówczas prezesi II ligi decydowali o tym, jak będzie rozgrywany mecz w Ekstralidze. Działacze byli kupowani za opony czy beczkę oleju za to, że byli spolegliwi w zakresie realizacji celów GKSŻ, która była na pasku PZM. Tutaj zaplątał się Zarząd Główny i doprowadził do powstania czegoś takiego jak Speedway Ekstraliga. To jest taki kamień młyński, który ciągnie żużel na samo dno. Przecież w działalności tego organu nie ma nic rozwojowego. Same afery, konflikty. Nie chce mi się aż o tym mówić.

Czarna jest ta pańska wizja przyszłości żużla...

- Ja z żużlem jestem związany od 1956 roku. Byłem związany z takim klubem jak Neptun Gdańsk. Od tego momentu działałem bardziej lub mniej, ale ciągle obserwowałem rozwój tej dyscypliny. Były oczywiście okresy wzrostu i rozwoju. Na przykład w latach sześćdziesiątych na mecze I ligi przychodziły pełne stadiony. Był to wynik tego patriotyzmu lokalnego, bo kluby rekrutowały zawodników spośród ludzi miejscowych. Sporadycznie ściągano ludzi na zasadzie sprowadzenia do policji czy do wojska. Oni potem wracali do swoich klubów i miało to swój koloryt. To budowało społeczność kibiców, którzy identyfikowali się ze swoją drużyną. W miarę jak zaczęło się to zmieniać, jak pojawiły się liczne transfery w związku z ambicjami prezesów, wszystko zaczęło się psuć. Nie jestem za wiązaniem zawodnika do klubu, w którym się wychował. Jestem jednak przekonany, że właściwe szkolenie zawodników samoczynnie powodowałoby, że chcieliby oni startować w macierzystym klubie. Aspiracje działaczy były zawsze najgorszym elementem budowania stabilności klubu. Wielu z nich traktowało żużel jedynie jako odskocznię do kariery politycznej lub kariery w innej dyscyplinie, bo i takich przykładów u nas nie brakuje. To wszystko powoduje, że jeżeli nie wrócimy do rozwiązań, które obowiązywały w przeszłości, to niestety żużel zostanie zmarginalizowany. Oczywiście, nie stanie się to w perspektywie roku czy dwóch, ale w perspektywie kilku lat nie wróżę żużlowi niczego dobrego.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy Władysław Gollob słusznie krytykuje Polski Związek Motorowy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×