Damian Gapiński: Prawa ekonomii w polskim żużlu

W nawiązaniu do czterech pór roku, w polskim żużlu rozpoczyna się powoli wiosna, czyli wysyp pomysłów prezesów, jak uzdrowić rodzimy speedway.

Damian Gapiński
Damian Gapiński
Jestem zadeklarowanym przeciwnikiem KSM i łączenia I i II ligi. Pisałem już na ten temat dużo, ale pojawił się nowy wątek w sprawie, którego nie można pominąć. W moim ostatnim tekście pod tytułem "Żużlowe cztery pory roku" zapowiedziałem pojawienie się tekstu na temat praw ekonomii w polskim żużlu. Dlaczego taki temat? Jak zaznaczyłem we wspomnianym powyżej tekście, rozpoczyna się żużlowa wiosna, charakteryzująca się w głównej mierze zalewem pomysłów prezesów, którzy chcą grzebać w regulaminie i zmieniać coś, co miało funkcjonować niezmiennie przez co najmniej trzy sezony. Nie minął dobrze jeden, a już pojawiają się pomysły, aby przywrócić między innymi dolny KSM. Prezes Stali Gorzów  – Ireneusz Maciej Zmora posłużył się nawet w swojej wypowiedzi argumentem, że brak KSM to wynik nagonki medialnej osób związanych ze środowiskiem (głównie menedżerów, ale także dziennikarzy), którzy biorą rzekomo pieniądze od zawodników za to, aby pisać, że KSM to zło wszelakie.
Chciałem prezesowi Zmorze jednoznacznie zaznaczyć, że mój stosunek anty do KSM ma właśnie podstawy w ekonomii. Nie jestem jednak osobą biorącą pieniądze od kogokolwiek za to co piszę (poza wydawcą serwisu). Powiem więcej - nie wierzę, aby ktokolwiek pozwolił sobie na taki brak poszanowania własnej osoby. Wierzę natomiast, że w niedalekiej przyszłości prezesi zaczną szanować prawa ekonomii. Jedno z podstawowych to prawo popytu i podaży. Podaż to ilość dóbr oferowana na rynku przez producentów przy określonej cenie. Popyt to zapotrzebowanie na te dobra. W niezmiennych warunkach rynkowych nadwyżka popytu nad podażą (czyli zapotrzebowanie jest większe od ilości dóbr na rynku) powoduje wzrost cen. Z kolei nadwyżka podaży nad popytem (czyli większa ilość dóbr niż zapotrzebowania na nie) powoduje spadek ceny.

W oparciu o tę zasadę jasnym staje się, dlaczego prezesi polskich klubów narzekają na to, że płacą za duże pieniądze żużlowcom. Na rynku jest po prostu za mało wartościowych zawodników, którzy prezentują poziom ekstraligowy. Byliśmy tego świadkami w okresie transferowym. Problemy finansowe Wybrzeża Gdańsk spowodowały, że ten klub jako ostatni przystąpił do kompletowania składu. Robił to jednak w momencie, gdy w zasadzie nie było już "z czego wybierać". Brak odpowiedniej podaży wartościowych zawodników to efekt wieloletnich zaniedbań w szkoleniu młodzieży. Tylko kilka klubów w Polsce może powiedzieć, że podeszło do tematu solidnie i na przestrzeni ostatnich lat stale "produkowało" nowych, wartościowych zawodników. Reszta bazowała na tym, co udało się wypracować innym. Hołdowano w Polsce zasadzie, że "lepszy" jest junior zagraniczny, który przychodzi jako gotowy zawodnik i wystarczy zapłacić mu odpowiednią kwotę za przygotowanie i punktówkę, niż "ładować" - jak to określali prezesi - pieniądze w polskiego młodzieżowca. Efekt mamy taki, że dzisiaj brakuje zawodników, którzy wchodząc w wiek seniorski, stanowiliby o sile Ekstraligi. Oczywiście takie przykłady są, ale jest ich znacznie mniej, niż zawodników wyszkolonych w czasach, kiedy szkolenie polskich juniorów kwitło. Większość zawodników z obecnej polskiej czołówki to żużlowcy wyszkoleni w czasach, kiedy dobry junior był w cenie. Przy czym ta "cena" za naprawdę dobrego rodzimego młodzieżowca wynosiła od 300 do 400 tysięcy złotych za sezon. Tyle kosztowało klub wypłacenie kwoty za przygotowanie do sezonu i punktówka na poziomie 120 punktów. Dzisiaj za takiego samego juniora trzeba zapłacić już 600 tysięcy złotych mimo, że jak wykazywaliśmy już na naszych łamach wielokrotnie, koszty zawodników nie wzrosły w ostatnim czasie aż tak drastycznie. I choć przez większość sezonów, o których wspominam KSM obowiązywał, to jak widać nie wpłynął on na ograniczenie zarobków zawodników. Wręcz przeciwnie! Właśnie dzięki KSM, część żużlowców, która nigdy nie prezentowała poziomu ekstraligowego, miała możliwość startów w najlepszej lidze świata tylko dlatego, że ich "cyferka" pasowała po prostu do składu. Byliśmy przecież świadkami scen, kiedy zawodnik mający problemy z miejscem w składzie jednego z klubów pierwszoligowych, nagle zażądał za swoje starty w Ekstralidze kontraktu na poziomie 500 tysięcy złotych. Tutaj również kłania się prawo popytu i podaży, bo skoro nie ma odpowiedniej liczby zawodników, to tym bardziej nie można sobie poprzez KSM ograniczać i tak zawężonego wyboru! To sprawa tak oczywista, że aż dziwię się, że ktokolwiek to jeszcze kwestionuje.

KSM był i pozostanie tylko i wyłącznie narzędziem w rękach prezesów, którym chcą sztucznie pozbawiać bogate kluby możliwości pozyskania zawodników, którzy im odpowiadają. Wie coś o tym Marek Jankowski - prezes SPAR Falubazu Zielona Góra, który proponuje jedynie powrót do dolnego KSM. Dolnego, bo górny był swego czasu przedmiotem decyzji prezesów pozostałych klubów, którzy zrobili wszystko, aby zielonogórski klub po tym, jak został mistrzem Polski, nie mógł startować w niezmienionym składzie.

Prawa ekonomii odgrywają również decydujące znaczenie przy moim poglądzie o tym, że nie należy łączyć I i II ligi. Optują za tym zwłaszcza prezesi klubów II ligi, którzy narzekają, że mają za mało spotkań, aby w odpowiedni sposób eksponować reklamy sponsorskie. Problem polega jednak na tym, że po pierwsze możliwości pewnych ośrodków są po prostu ograniczone i będzie im bardzo ciężko kiedykolwiek przebić się ponad pewien poziom finansowy. Wie coś o tym Start Gniezno, który brutalnie zderzył się z ekstraligową rzeczywistością. Błędem jest również zakładanie, że większa liczba spotkań równa się większym zyskom klubów. Dzięki większej liczbie spotkań wzrośnie jedynie przychód. Zysk będzie coraz mniejszy lub powiększać się będzie dług. Wystarczy bowiem sprawdzić frekwencję na torach ligowych, pomnożyć to przez średnią cenę biletów i zadać sobie pytanie: czy 4 dodatkowe spotkania na własnym stadionie, są w stanie zarobić na 8 spotkań, za które trzeba zapłacić zawodnikom. Trzeba bowiem pamiętać, że istnieje zasada, iż mecz u siebie musi również "zarobić" na mecz wyjazdowy.

Czy przypominacie sobie, aby kiedykolwiek proponowano wprowadzenie jakichkolwiek ograniczeń w piłce nożnej? Nie, bo w piłce jest odpowiednia liczba zawodników i każdy wydaje tyle, na ile go stać. Jeżeli zatem prezesi chcą przestać przepłacać, to muszą zapewnić większą podaż na żużlowym rynku. Tę można zapewnić jedynie poprzez większe przyłożenie się do szkolenia młodzieży. W każdym innym przypadku KSM będzie jedynie środkiem doraźnym, który przyniesie więcej szkód, niż korzyści.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×