Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (117): Kiedy orkiestra bundeswery Mazurka grała...
W 1965 roku minął już pierwszy powojenny okres fascynacji żużlem w naszym kraju, coraz bardziej oddalał się w ludzkiej pamięci złoty medal DMŚ a wywalczony we Wrocławiu cztery lata wcześniej.
Nasza kadra pokazała swoją siłę już w zawodach poprzedzających finał, który tym razem odbyć się miał w miejscowości Kempten w NRF, czyli Niemczech Zachodnich. Te zawody odbyły się w Ufie, a tam rywalami biało-czerownych byli: Czechosłowacja, NRD oraz gospodarze, czyli ekipa ZSRR. Turniej, w obecności 16 tysięcy widzów odbył się w trudnych warunkach, przy padającym deszczu i co za tym idzie na bardzo rozmiękłym torze. Biało-czerwoni nie kalkulowali. Chociaż do finałowej rozgrywki awansować miały dwa najlepsze teamy jeździli na Maksa w każdym biegu, zależało im bowiem na pewnej wygranej, szczególnie nad gospodarzami, którzy byli wówczas aktualnymi wicemistrzami świata z roku 1964. I wygrali gromadząc łącznie 37 punktów na 48 możliwych. Niemal perfekcyjnie jeździli Wyglenda i Pogorzelski zdobywając po 11 punktów na 12 możliwych. 9 oczek dorzucił Podlecki. Tylko Woryna trochę się męczył, bo zaliczył 6 punktów, ale w jednym biegu miał upadek. W sumie okazała wygrana, która pozwalała jechać do Niemiec w optymistycznych nastrojach. Okazały się one uzasadnione. Po ciekawym turnieju, obfitującym także w dramaty - Rosjanin Czekranow po upadku wylądował w szpitalu, Polacy okazali się zdecydowanie najlepsi, zdobywając aż 38 punktów i wyprzedzając Szwedów, Brytyjczyków i Rosjan. Najwięcej punktów zdobyli ponownie Wyglenda i Pogorzelski po 11, Woryna 9, a Podlecki 7. Rezerwowym, dodajmy dla porządku był Paweł Waloszek.
Jako ciekawostkę możemy podać fakt, że zwycięzcy otrzymali w nagrodę nowe przechodnie trofeum, był to XIX wieczny puchar. Pierwotne, czyli srebrną wazę ufundowaną przez redakcję "Motoru" zabrali na własność Szwedzi, którzy wygrali mistrzostwa trzy razy z rzędu w latach 1962-1964. Jeden z naszych bohaterów tamtych zawodów Andrzej Wyglenda wspominał szczególnie jeden moment z Kempten i podzielił się tym wspomnieniem ze mną podczas przeprowadzonej z nim kilka lat temu rozmowy. - Najbardziej wzruszające było jak orkiestra niemieckiego wojska zagrała hymn polski. Wtedy o wojnie sporo jeszcze u nas mówiono. A tutaj na niemieckiej ziemi, orkiestra bundeswery gra dla zwycięskich Polaków Mazurka Dąbrowskiego. Niezapomniane, wzruszające chwile. W kraju wśród kibiców i dziennikarzy zapanował zrozumiały entuzjazm. Redaktor Stefan Kubiak w artykule "Żużlowy koncert jazdy w Kempten" nie krył emocji. - Sukces wywalczony w Kempten przez nasz żużlowy zespół reprezentacyjny był wielkim, radosnym przeżyciem dla setek tysięcy kibiców kraju. Nasza drużyna jest nie do pokonania, znajduje się na poziomie jakiego nie osiągnął dotąd w historii żużla żaden nasz reprezentacyjny zespół. Przy okazji podzielił się z czytelnikami "Motoru" ciekawą uwagą: - Nasza przewaga nad żużlem szwedzkim, brytyjskim i radzieckim polega na szerokim zapleczu. Podczas gdy inni mają kłopoty z wystawieniem 5 osobowej reprezentacji my możemy rozgrywać jednocześnie dwa międzynarodowe spotkania.
Historia najwyraźniej zatoczyła koło i jak głosi znane powiedzenie lubi się powtarzać. Nieprawdaż?
Robert Noga