Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (117): Kiedy orkiestra bundeswery Mazurka grała...

W 1965 roku minął już pierwszy powojenny okres fascynacji żużlem w naszym kraju, coraz bardziej oddalał się w ludzkiej pamięci złoty medal DMŚ a wywalczony we Wrocławiu cztery lata wcześniej.

Robert Noga
Robert Noga
Kibice już nie zadowalali się byle wygraną nad asem z zagranicy, odniesioną w meczu towarzyskim. Trudno było takim osiągnięciem wykrzesać entuzjazm, podobny do tego, który towarzyszył zwycięstwu Włodzimierza Szwendrowskiego nad mistrzem świata Peterem Cravenem dekadę wcześniej. Oczekiwali medali w mistrzostwach świata, zarówno indywidualnych jak i drużynowych. Tymczasem po sukcesie we Wrocławiu i złocie w drużynówce kolejne sezony były blade. Brąz w DMŚ w Slany w 1962 roku przyjęto obojętnie, w dwóch kolejnych sezonach było jeszcze gorzej. Nasi brali wówczas przesławne lanie od rywali.
Po finale DMŚ w 1964 roku w Abensbergu, gdzie nasi zajęli ostatnie miejsce korespondent "Motoru" napisał: - Finał ten jeszcze raz utwierdził nas w przekonaniu, że nie dysponujemy już wartościowym zespołem, który potrafiłby nawiązać równorzędną walkę z czołowymi drużynami europejskimi. Nastroje były więc nie najlepsze, stara gwardia, pamiętająca jeszcze niekiedy początki naszej ligi nieuchronnie się wykruszała, wysłużone Japy i krajowe Fisy na międzynarodowej arenie były wolniejsze od motocykli rywali. Jak się jednak okazało to właśnie wspominany we wstępie 1965 rok miał przynieść przełom. Za plecami starych mistrzów dojrzała młodzież; rybniczanie Andrzej Wyglenda i Antoni Woryna, Andrzej Pogorzelski, czy Zbigniew Podlecki mieli po 25-26 lat, czyli byli w optymalnym wieku aby sięgać po sukcesy. I to właśnie ta czwórka została wyznaczona przez żużlową władzę, w której prym wiódł na wzór wojskowego drylu pułkownik Słowiecki, do reprezentowania naszego kraju w DMŚ. Miała już umiejętności i doświadczenie, ale także dobry sprzęt. Zakup motocykli czeskiej marki ESO, które dokonały prawdziwej rewolucji w światowym sporcie żużlowym i zmiotły z rynku przestarzał już angielskie Japy, zrobił swoje.

Nasza kadra pokazała swoją siłę już w zawodach poprzedzających finał, który tym razem odbyć się miał w miejscowości Kempten w NRF, czyli Niemczech Zachodnich. Te zawody odbyły się w Ufie, a tam rywalami biało-czerownych byli: Czechosłowacja, NRD oraz gospodarze, czyli ekipa ZSRR. Turniej, w obecności 16 tysięcy widzów odbył się w trudnych warunkach, przy padającym deszczu i co za tym idzie na bardzo rozmiękłym torze. Biało-czerwoni nie kalkulowali. Chociaż do finałowej rozgrywki awansować miały dwa najlepsze teamy jeździli na Maksa w każdym biegu, zależało im bowiem na pewnej wygranej, szczególnie nad gospodarzami, którzy byli wówczas aktualnymi wicemistrzami świata z roku 1964. I wygrali gromadząc łącznie 37 punktów na 48 możliwych. Niemal perfekcyjnie jeździli Wyglenda i Pogorzelski zdobywając po 11 punktów na 12 możliwych. 9 oczek dorzucił Podlecki. Tylko Woryna trochę się męczył, bo zaliczył 6 punktów, ale w jednym biegu miał upadek. W sumie okazała wygrana, która pozwalała jechać do Niemiec w optymistycznych nastrojach. Okazały się one uzasadnione. Po ciekawym turnieju, obfitującym także w dramaty - Rosjanin Czekranow po upadku wylądował w szpitalu, Polacy okazali się zdecydowanie najlepsi, zdobywając aż 38 punktów i wyprzedzając Szwedów, Brytyjczyków i Rosjan. Najwięcej punktów zdobyli ponownie Wyglenda i Pogorzelski po 11, Woryna 9, a Podlecki 7. Rezerwowym, dodajmy dla porządku był Paweł Waloszek.

Jako ciekawostkę możemy podać fakt, że zwycięzcy otrzymali w nagrodę nowe przechodnie trofeum, był to XIX wieczny puchar. Pierwotne, czyli srebrną wazę ufundowaną przez redakcję "Motoru" zabrali na własność Szwedzi, którzy wygrali mistrzostwa trzy razy z rzędu w latach 1962-1964. Jeden z naszych bohaterów tamtych zawodów Andrzej Wyglenda wspominał szczególnie jeden moment z Kempten i podzielił się tym wspomnieniem ze mną podczas przeprowadzonej z nim kilka lat temu rozmowy. - Najbardziej wzruszające było jak orkiestra niemieckiego wojska zagrała hymn polski. Wtedy o wojnie sporo jeszcze u nas mówiono. A tutaj na niemieckiej ziemi, orkiestra bundeswery gra dla zwycięskich Polaków Mazurka Dąbrowskiego. Niezapomniane, wzruszające chwile. W kraju wśród kibiców i dziennikarzy zapanował zrozumiały entuzjazm. Redaktor Stefan Kubiak w artykule "Żużlowy koncert jazdy w Kempten" nie krył emocji. - Sukces wywalczony w Kempten przez nasz żużlowy zespół reprezentacyjny był wielkim, radosnym przeżyciem dla setek tysięcy kibiców kraju. Nasza drużyna jest nie do pokonania, znajduje się na poziomie jakiego nie osiągnął dotąd w historii żużla żaden nasz reprezentacyjny zespół. Przy okazji podzielił się z czytelnikami "Motoru" ciekawą uwagą: - Nasza przewaga nad żużlem szwedzkim, brytyjskim i radzieckim polega na szerokim zapleczu. Podczas gdy inni mają kłopoty z wystawieniem 5 osobowej reprezentacji my możemy rozgrywać jednocześnie dwa międzynarodowe spotkania.

Historia najwyraźniej zatoczyła koło i jak głosi znane powiedzenie lubi się powtarzać. Nieprawdaż?

Robert Noga

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×