Lwim pazurem (3): Nowa era, czyli koniec prezesów pasjonatów

- Minął czas prezesów pasjonatów. Poza mną, nie ma już Władka Komarnickiego, Józefa Dworakowskiego i Marty Półtorak - pisze w swoim najnowszym felietonie "Lwim pazurem" Marian Maślanka.

 Redakcja
Redakcja

Koniec prezesów pasjonatów

Pamiętam zaproszenie, które dostałem od Józefa Dworakowskiego na jego pożegnanie. Na nim znajdowało się piękne motto - "W codziennym życiu muszą być również pasje". To wspaniałe stwierdzenie, które doskonale pasowało do naszych działań. Niestety, prawda jest obecnie smutna - w klubach i ich zarządach nadchodzi kres działalności osób, które kierowały się przede wszystkim pasją do tego sportu. Miałem wielką przyjemność z nimi współpracować. W tej chwili z tego grona nie został praktycznie nikt. Wiodącymi postaciami byli początkowo Andrzej Rusko i Leszek Tillinger. Do tego grona doszedłem później ja i kolejni, ale z czasem stawało się ono systematycznie coraz węższe. Teraz jest jeszcze Krystyna Kloc.

Rusko i Tillinger to inne historie i inne powody odejścia. Andrzej przecież awansował i został prezesem zarządu Ekstraklasy piłkarskiej. Wydaje mi się, że doskonale sobie tam poradził. Menedżersko na pewno się spełnił. Leszek był wyjątkiem, bo on pracował etatowo. My z Władkiem, Józefem czy później Martą i Krystyną nigdy nie pobieraliśmy żadnych pieniędzy z klubowej kasy. Żużel był naszym życiem i sensem naszego działania. W dużej mierze z tego powodu czasami się tak mocno spieraliśmy. Każdy z nas chciał jak najlepiej dla swojego ukochanego klubu. Zwyciężało myślenie o swojej drużynie i doszło do tego, czego mamy dziś efekty. W końcu PZM musiał przejąć pałeczkę, ponieważ wszyscy byliśmy zmęczeni wystawieniem sobie nawzajem różnych opinii. Każdy myślał o swoim klubie i to nie dawało przewidywanego progresu spółce. W rezultacie rządy przejął PZM i trudno się temu dziwić - co ten prezes Witkowski miał innego zrobić? Zobaczył towarzystwo ludzi, którzy byli do siebie bardzo zniechęceni.

Teraz odzywają się głosy, że nie ma demokracji. Trudno jednak wskazać inny sensowny ruch, który należało wtedy wykonać. Coś trzeba było wybrać.
Marian Maślanka zauważa, że z żużla odeszli już praktycznie wszyscy prezesi pasjonaci Marian Maślanka zauważa, że z żużla odeszli już praktycznie wszyscy prezesi pasjonaci
W przypadku mojego odejścia było tak, że przyszli ludzie, którzy chcieli przejąć klub. Jedna z tych firm już wcześniej mu pomagała. Myślę tu o K.J.G. Company. Druga akurat nie była tak zaangażowana. Padła propozycja przejęcia. Dostałem też zapewnienie, że mają środki, by poprowadzić to dalej. To był moment, kiedy miałem już tego wszystkiego serdecznie dość. Ostatnie trzy lata to była w moim przypadku walka o utrzymanie. Zostawałem ze wszystkim powoli sam. Miałem obietnice z miasta, które spełniały się w zdecydowanie mniejszym stopniu niż to było zakładane.

Nigdy nie dopuszczałem do siebie myśli, że ten sport nie będzie w Częstochowie na wysokim poziomie. To była dla mnie zawsze największa ambicja. Ja w klubie przeszedłem wszystkie możliwe szczeble. Byłem wirażowym, kierownikiem drużyny, zawodów. Dopiero później znalazłem się w zarządzie. Znam żużel od podszewki. Odpowiadałem przecież za przebudowę częstochowskiego toru. Byłem wychowany na zasadzie, że klub to było dobro najwyższe. Czasami był on ważniejszy od pracy zawodowej, rodziny i własnego zdrowia. Koniec końców zacząłem w niego pakować swoje pieniądze.

Teraz mamy zupełnie inne czasy. Czas na rządy prezesów zaangażowanych w kluby w sposób zawodowy. Mamy ludzi, którzy są na etatach i to się raczej nie odwróci. Era pasjonatów mija. Z każdym z tych ludzi łączy mnie jednak wiele wspomnień...

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×