Damian Gapiński: Z oddziału zamkniętego

Ze śmiechu spadłem z krzesła, choć miałem to uczynić "rażony siłą argumentów" przeciwko moim tezom postawionym w tekście pod tytułem "Układ zamknięty".

Damian Gapiński
Damian Gapiński

Piszę do Was z oddziału zamkniętego, na który zostałem odesłany przez redaktora Dariusza Ostafińskiego z Przeglądu Sportowego. Takie zalecenia otrzymałem od niego w ramach "riposty" na mój tekst pod tytułem "Układ zamknięty". Mam do Darka duży żal. Ogromny. Przed publikacją jego tekstu rozmawialiśmy i ostrzegał mnie, że spadnę z krzesła rażony siłą argumentów. Z krzesła spadłem, ale ze śmiechu, bo nikt wcześniej nie opublikował na mój (nasz) temat tak wielkich bzdur.

Ale po kolei.

1. Pytasz Darku: "gdzie byłeś Damian, kiedy Arkadiusz Ładziński z PSŻ Poznań dzwonił do twojego przełożonego Dariusza Górznego z prośbą zamieszczenia petycji w sprawie tłumika na stronie SF. Górzny odmówił publikacji tłumacząc, że to nie ma sensu (nie opłaca się, nie ma w tym interesu?)"

Informuję Cię więc, że korespondencja (bo trudno to nazwać rozmową, o tym za moment) miała miejsce późnym wieczorem 10 lutego, tj. w poniedziałek, dzień po zakończeniu obrad kongresu FIM w Genewie, podczas którego zakomunikowano, iż tłumik autorstwa Leszka Demskiego nie otrzyma homologacji. Pierwsze informacje mówiły, że powodem odmowy były wady konstrukcyjne oraz przekroczenie norm głośności. Nikt jednak wtedy nie znał treści uzasadnienia odmowy homologacji.

Arkadiusz Ładziński, do którego postępowania pozwolę sobie jeszcze nawiązać w końcówce, faktycznie skontaktował się z moim przełożonym, z pytaniem dlaczego na SportoweFakty.pl nie ma informacji o petycji w sprawie tłumików.

I tutaj, drogi Darku, masz pecha, który bądź wynika z faktu, że zostałeś wprowadzony w błąd przez swego rozmówcę, bądź też dokonałeś nadinterpretacji faktów Tobie przekazanych, co niestety miewa w Twoim przypadku miejsce.

Po pierwsze bowiem, w odpowiedzi Arkadiusz Ładziński nie usłyszał, iż to nie ma sensu, bo to się nam nie opłaca, nie mamy w tym interesu - jak pozwoliłeś sobie napisać. Co więcej, gdyby prawdą była twoja teza, iż piszemy by zyskiwać, jak to określasz "klik, klik", to wrzucilibyśmy tekst petycji doskonale wiedząc, że w świetle emocji, które budziły tłumiki, publikacja spotka się z dużą liczbą odsłon. Tymczasem petycja nie pojawiała się na łamach SportoweFakty.pl. Dlaczego?

I tutaj drogi Darku, masz pecha po raz drugi. Otóż kontakt Arkadiusza Ładzińskiego z moim przełożonym nie był rozmową telefoniczną, a w formie SMSowej. Jak się domyślasz zachowała się treść SMSa, którego przesłał Dariusz Górzny, Arkadiuszowi Ładzińskiemu, w odpowiedzi dlaczego nie pojawiła się informacja o petycji na SportoweFakty.pl.

Oto treść tegoż SMSa:
Co to za akcja i kto ją robi? Nie bawimy się w działania populistyczne przypominające owczy pęd, a tak brzmi treść tej petycji. Nikt w Polsce nie widział jeszcze uzasadnienia odmowy przyznania homologacji, a takową wnioskodawca otrzyma, wiec lekko śmiesznie brzmią słowa o "oburzeniu", "żądaniu pozytywnej weryfikacji", "domaganiu się dopuszczenia". Zero merytoryki a populizm na całego. Przyjdzie uzasadnienie, będzie można je podważyć (o ile faktycznie będzie, bowiem interpretacja regulaminu czy to przez sędziów czy przez osoby funkcyjne z licencjami międzynarodowymi jest dość jednoznaczna), może przeprowadzić w świetle kamer kontr-testy (znając markę urządzenia pomiarowego zastosowanego przez FIM) i wtedy wojować. Dziś tego typu akcje społecznościowe, nie poparte żadnymi argumentami merytorycznymi nie mają żadnej siły oddziaływania, a tylko bezsensownie wypalają energię kibiców, którzy gdy faktycznie będą mieli w tej sprawie się zjednoczyć pod merytorycznie uzasadnionym wnioskiem, odpuszczą, bo już coś lajkowali i podpisywali. W walce z FIM najważniejsza jest strategia działania i punktowane przeciwnika a nie pospolite ruszenie. Innymi słowy na SF będziemy do ostatniej kropli krwi kruszyć kopie (jak przy walce o stare tłumiki, zresztą przez jakiś czas wygranej, dopóki zawodnicy nie dali się zaszantażować), gdy ujrzy światło dzienne uzasadnienie odrzucenia wniosku i będzie skutecznie podważone racjonalnymi, mającymi oparcie w faktach, argumentami.

SMS kończył się pytaniem, czy projekt Sportowy Golaj (który z przyjemnością wspieraliśmy nie tylko tekstowo, ale i udostępnieniem nieodpłatnie powierzchni reklamowej) bez strategii działania miałby szansę powodzenia?

Darku, myślę że treści SMSa wyjaśniać, ani komentować nie muszę. O tym, że Czytelnicy wyciągną słuszne wnioski jestem przekonany, mam nadzieję, że i Ty także, choć stosownego zachowania raczej nie oczekuję.

Informację o petycji ostatecznie opublikowaliśmy, mimo zastrzeżeń co do jej brzmienia, z prozaicznego powodu: FIM przesyłając informację o odmowie homologacji nie zdobył się na uzasadnienie tej decyzji, nawet nie podano wyników pomiarów. Tym samym, przy takiej ignorancji w stosunku do sędziego Demskiego, uznaliśmy, że i my jesteśmy zwolnieni z obowiązku oczekiwania od petycji merytorycznych argumentów.

2. A teraz sprawa najważniejsza – układ. Z informacji "poza protokołem" wiem, że takie coś funkcjonuje. Zakazy wypowiadania się pewnych osób (oczywiście również nieformalne) są tylko tego potwierdzeniem.

W Twoim tekście jest jedno zdanie prawdy. Piszesz Darku: A przecież można by zaryzykować stwierdzenie, że on sam tkwił kiedyś w "układzie" będąc rzecznikiem prasowym GKSŻ. I jakoś nie słyszałem wtedy gniewnych pomruków. Damian siedział cicho jak mysz pod miotłą i zacierał ręce, bo ten "układ" przekładał się na wymierne korzyści, głównie kolejne publikacje. W końcu jednak przestał być rzecznikiem. Poszła plotka, że nie dostał podwyżki, o którą zabiegał.

Tak - to prawda - byłem rzecznikiem Głównej Komisji Sportu Żużlowego. Nie zrezygnowałem jednak z powodu braku podwyżki jak piszesz (nota bene do dzisiaj nie otrzymałem zaległych pieniędzy). Wyobraź sobie, że są dziennikarze w Polsce, którzy rzeczywistość opisują nie tylko na podstawie bzdur zasłyszanych telefonicznie. Część z nich uczestniczy lub zabiega o uczestnictwo w spotkaniach, na których zapadają ważne decyzje. Tak samo było pewnego dnia w Warszawie, gdzie w siedzibie PZM, przedstawiciele naszych władz, prezesi klubów i zawodnicy rozmawiali o zasadności wprowadzenia "nowych tłumików". Na to spotkanie mieli również zostać wpuszczeni dziennikarze. Tak przynajmniej przewodniczący GKSŻ utrzymywał jeszcze w czasie, gdy wybieraliśmy się na spotkanie. Przed spotkaniem dostał "wytyczne", aby dziennikarzy (mimo wcześniejszego ich zaproszenia) nie wpuścić na spotkanie. Kiedy przewodniczący GKSŻ zakomunikował to zebranym przedstawicielom mediów, w ich obecności zaznaczyłem, aby przemyślał jeszcze tę decyzję, bo ja nie pozwolę na takie traktowanie dziennikarzy i złożę rezygnację. Przewodniczący GKSŻ zdania nie zmienił, a ja swojego dotrzymałem. Na szczęście świadkami całej tej sytuacji byli czołowi dziennikarze żużlowi w Polsce, więc tłumaczyć się więcej nie zamierzam.

3. Ze znanym sobie talentem próbujesz moje poglądy oraz publikowane felietony utożsamiać z modelem biznesowym, sugerując, że wszystko robimy dla kliknięć (teraz już wiem, kto w komentarzach na SportoweFakty.pl co jakiś czas o tym pisze, a przynajmniej gdzie to twierdzenie ma swoją genezę). O tym, że tak nie jest, pokazała sprawa choćby petycji, o czym wyżej. Mam wrażenie, że boli Cię liczba i jakość publikacji, że w zakresie ważnych tematów pytamy wielu rozmówców, pytamy wszystkie zainteresowane strony, dajemy sobie wyrobić zdanie naszym Czytelnikom na podstawie wypowiedzi szerokiego grona osób. Podobnie zresztą czynimy w innych dyscyplinach, dział żużel wcale nie jest tutaj wyjątkiem. Może to niektórych razić? Pewnie tak - ale taki model realizacji tematów praktykujemy od 11 lat i zmian w tym zakresie nie przewidujemy.

A co do rzekomego "klik, klik" to mistrzem w tym zakresie jesteś Ty. Sztuką jest bowiem podzielić wywiad mający niewiele ponad 8 tys. znaków na cztery strony, w tym jedna na niewiele ponad 1500 znaków (ze spacjami!). Czyżbyś nie znał powiedzenia o belce w oku?

I jeszcze słowo na temat postępowania Arkadiusza Ładzińskiego. Fakt, że zostałeś poinformowany o korespondencji z moim przełożonym, która miała raczej charakter prywatny ze względu na dłuższą znajomość obu Panów, budzi mój duży niesmak, by nie użyć słów mocniejszych (choć te same cisną się na usta). Zresztą coraz częściej słyszę w ostatnich tygodniach z ust ważnych osób w tym sporcie o rzekomej rywalizacji między nami. Ty sam pisząc o SportoweFakty.pl używasz często słowa konkurencja. Czy nie masz wrażenia, że brnie to w złym kierunku? Że my, reprezentujący media, powinniśmy być cenzorami działań środowiska, o którym piszemy, a nie dawać się podpuszczać jak małe dzieci (bo tak odbieram fakt wykorzystania przez Ciebie informacji z korespondencji Arkadiusza Ładzińskiego z moim przełożonym)?

Prosiłbym także, jeżeli mamy prowadzić w ważkich sprawach polemikę, by ona była faktycznie merytoryczna. Dziś bowiem przeszedłeś samego siebie, od wyssanych z palca informacji o rzekomej wypowiedzi i intencjach Dariusza Górznego, poprzez bzdurne twierdzenie o motywach mojej rezygnacji z GKSŻ i niby "siedzenia jak mysz pod miotłą", na nietrafnej analizie naszego modelu biznesowego skończywszy. Atakujesz mojego szefa, atakujesz mnie, atakujesz SportoweFakty.pl, a najmniej poświęcasz temu co najważniejsze - merytorycznemu odniesieniu się do przedstawionych argumentów. To nie jest Darku metoda skutecznej polemiki i wybacz, jeżeli następnym razem nie dam Ci tej satysfakcji i nie podejmę dyskusji.

Ps. Z tego miejsca chciałbym jednocześnie przeprosić wszystkich naszych Czytelników, którzy uważają, że tego typu publikacje nie powinny mieć miejsca na SportoweFakty.pl. Podzielamy ten pogląd, niemniej nie mogłem pozostawić bez komentarza nieprawdziwych informacji na nasz temat, a czasu na prowadzenie bloga, jak szanowny adwersarz, póki co nie mam.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×