Naszym zdaniem: Powróćmy jak za dawych lat

Miniona zima transferowa w polskim żużlu należała do najciekawszych w historii. Potwierdziła jednak brak polityki transferowej klubów.

Damian Gapiński
Damian Gapiński

Transfery Tomasza Golloba, Nicki Pedersena, Emila Sajfutdinowa czy Grega Hancocka należały do najbardziej spektakularnych minionej zimy. Większość z nich podyktowana była jednak bardziej koniecznością wzmocnienia składu, niż efektem przemyślanej, długofalowej polityki transferowej polskich klubów. Główny powód? Brak wartościowych zawodników, którzy mogliby stanowić alternatywę dla żużlowców, którzy zawodzą w trakcie sezonu. Największym błędem było wprowadzenie KSM. To przez ten "twór" zmuszeni jesteśmy oglądać na poziomie Ekstraligi typowych średniaków. Wszystko dlatego, że ich KSM pasuje do drużyny. To, że ten zawodnik ze swoimi umiejętnościami nie pasuje do Ekstraligi, nikomu nie przeszkadza. Najlepszym przykładem braku polityki transferowej w minionym okresie transferowym jest składywęgla.pl Polonia Bydgoszcz. Skład bydgoskiej jest silny, co pokazał mecz w Częstochowie i z pewnością Polonia może liczyć się w walce o medale. Jak jednak doszło do skompletowania składu? Zakontraktowano zawodników, którzy po prostu "zostali na rynku". W tak małym gronie wartościowych zawodników trudno jest wymyślić coś oryginalnego. Te same nazwiska przewijają się od lat. Zmienia się tylko ich zestawienie w ramach jednej drużyny.

Zgadzam się z twierdzeniem jednego z kolegów "po fachu", który twierdzi, że poziom sportowy Ekstraligi systematycznie spada. Nie zgodzę się jednak z tym, że winą za taki stan rzeczy obarcza się przepis o obowiązkowym starcie juniorów. Po upadku w drugim biegu meczu Start Gniezno - Falubaz Zielona Góra, w którym na torze leżeli Wojciech Lisiecki i Alex Zgardziński widziałem komentarze, że należy wycofać obowiązkowy bieg juniorów, bo inaczej dojdzie do tragedii. W tego typu sytuacjach zawsze chętnie odsyłam do przełomu wieków, kiedy siódmy bieg juniorski z udziałem takich zawodników jak Rafał Dobrucki, Piotr Protasiewicz, Sebastian Ułamek czy Grzegorz Walasek (kolejność alfabetyczna) elektryzował kibiców i niejednokrotnie miał decydujący wpływ na końcowy wynik spotkania. Często jednak słyszę (również od włodarzy polskiego żużla), że te czasy już nie wrócą. To smutne stwierdzenie, które potwierdza, że większość przedstawicieli środowiska żużlowego godzi się na zaniechanie szkolenia młodzieży w polskich klubach. To najprostsza droga do upadku żużla w Polsce.

Przeanalizujmy sytuację w tym sezonie. Utrzymano (niestety) przepis o KSM, który spowodował, że większość zespołów musiała uzupełniać skład zawodnikami, którzy jeszcze niedawno pałętali się w II lidze i uchodzili za typowych średniaków. Ile klubów postawiło na młodych i zdolnych juniorów? Niewiele. Problemem jest to, że tych młodych i zdolnych, którzy nie są wykorzystywani w meczu jako juniorzy po prostu nie ma. Pamiętam jak dziś sezon 1996, kiedy drużyna Polonii Philips Piła zdobyła brązowe medale DMP mimo, że walkę o medale stoczyła bez trójki podstawowych zawodników - Dobruckiego, Rafała Kowalskiego i Rafała Okoniewskiego. Wyobrażacie sobie sytuację, w której dzisiaj jakikolwiek zespół jest w stanie zastąpić trzech zawodników z podstawowego składu młodzieżowcami i skutecznie walczyć o medal? Z pewnością nie. Piła mogła to zrobić. Zresztą nie tylko Piła.

Szkolenie prowadzone było w wielu klubach. To właśnie wtedy i na tamtym systemie wychowali się zawodnicy, którzy do dzisiaj stanowią o sile Ekstraligi. Główna Komisja Sportu Żużlowego zdawała sobie sprawę, że jest to poważny problem i próbowała różnymi sposobami "zmusić" kluby do szkolenia. Był między innymi pomysł z obowiązkowymi startami drużyny w Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostwach Polski. Tutaj zabrakło jednak konsekwencji w działaniu (zresztą nie tylko w tej sytuacji), by karać zespoły, które nie wywiązały się z tego obowiązku. Kładąc jednak nacisk na szkolenie młodzieży zapomniano zrezygnować z zapisów, które w przeszłości "popsuły" polski żużel. Otwarcie ligi na zawodników zagranicznych pod pretekstem niższych kosztów utrzymania obcokrajowców nie zostało cofnięte. Rozumiem ograniczenie przepisami Unii Europejskiej, ale wprowadzenie przepisów o obowiązkowych startach polskich zawodników rozwiązywało ten problem. Na szczęście zdecydowano się na to rozwiązanie, oby nie za późno. GKSŻ próbuje również wziąć na siebie ciężar szkolenia młodzieży. Przewodniczący Piotr Szymański wykonał pierwsze kroki w celu utworzenia klas sportowych, w których szkoleni byliby młodzi żużlowcy. Póki co na zapowiedziach się jednak skończyło. Gdyby bowiem temat był kontynuowany, to słyszelibyśmy o naborach prowadzonych do tych klas.

Wszystkie zmiany regulaminowe w ostatnich latach tłumaczono presją klubów, które mają coraz większe problemy finansowe. Nowe przepisy wcale jednak tych problemów nie rozwiązywały. Były jedynie wynikiem nacisków klubów, którym dane rozwiązanie było po prostu na rękę. Doprowadziliśmy w ten sposób do sytuacji, w której każdy klub ma co najwyżej jednego wartościowego juniora. Wyjątkiem w Ekstralidze jest Fogo Unia Leszno, która od lat stawia na szkolenie młodzieży. Jeżeli nie wrócimy do sprawdzonych rozwiązań z przeszłości, to czeka nas upadek żużla.

Nie da się dłużej utrzymywać zawodników za pieniądze, które obecnie płaci się w polskiej lidze. Najlepsi zawodnicy za sezon zainkasują ponad 2 miliony złotych. Coraz ciężej jest o pozyskanie sponsorów. Wpływy z tytułu umów z telewizją i sponsorem tytularnym ligi kształtują się na poziomie niewiele ponad 500 tysięcy złotych. Jest jeden sposób na to, aby wygórowane oczekiwania zawodników (przynajmniej tak twierdzą prezesi klubów) zostały ukrócone - dopływ zawodników, którzy będą stanowili dla nich alternatywę. Oczywiście nie da się przy tym nie ponieść innych "kosztów". Koszt takiego rozwiązania będzie wiązał się w początkowej fazie z obniżeniem poziomu sportowego ligi. Ale skoro nie stać nas na taką ligę, to nie zaklinajmy rzeczywistości. Rozwiązanie z kontraktowaniem zawodników zagranicznych było wygodne, bo nie trzeba było w tak szerokim stopniu jak dotychczas dbać o sprzęt klubowy, na którym startowali juniorzy.

Jedną z ofiar wyścigu zbrojeń, jaki miał miejsce w poprzednich sezonach jest Stal Gorzów. Jeszcze przed sezonem działacze wyraźnie zaznaczyli, że ze względu na finanse nie będzie ich stać na taki skład, jak dotychczas. Brawo. Sztuką jest powiedzieć uczciwie, jak wygląda sytuacja klubu. Przykładów, w których mydlono kibicom oczy i działano w myśl zasady "zastaw się, a postaw się", mamy wiele. Nie chcę oglądać ligi i zespołów, w której muszę kibicować Duńczykom, Szwedom i innym nacjom. Chcę kibicować Romkowi, Januszowi i innych chłopakom z "sąsiedztwa" nawet, jeżeli będzie się to wiązało z obniżeniem poziomu sportowego ligi. Mam wrażenie, że podobnie twierdzi większość kibiców. Frekwencja na pierwszych meczach tego sezonu nie powalała. Dużą część stanowili kibice w Częstochowie, gdzie wyraźnie widać, iż idą lepsze czasy dla Włókniarza pod każdym względem. Takich przypadków jest jednak coraz mniej. Potrzebne są odgórne rozwiązania systemowe, które doprowadzą do powrotu do lat, kiedy kibice identyfikowali się ze swoją drużyną i tłumnie odwiedzali stadiony, a działacze nie byli zmuszeni do kontraktowania "na siłę", bo tego wymagał od nich rynek.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×