Stąpając po zapomnianych ścieżkach - artykuł Tomasza Lorka

Gdy delikatna ręka wiatru układa żółkniejące liście na wodach Wełtawy niczym różnokolorowe płatki kukurydziane na porannym talerzu zupy mlecznej, a bezdomni znikają z ławek i ...

Tomasz Lorek
Tomasz Lorek

... otulają się kubkiem rozpuszczalnej kawy, zaczynam tęsknić za praskim Brevnovem. Gdy delikatna ręka wiatru układa żółkniejące liście na wodach Wełtawy niczym różnokolorowe płatki kukurydziane na porannym talerzu zupy mlecznej, a bezdomni znikają z ławek i otulają się kubkiem rozpuszczalnej kawy, zaczynam tęsknić za praskim Brevnovem. Brakuje mi szarego mydła przytwierdzonego do pomarańczowej siatki, którego zapach przywoła czasy Lubose Tomicka (fonetycznie Lubosza Tomiczka), Jiriego Stancla (Jirziego Sztancla) i kwiecistych przemówień Gustava Husaka na Hradczanach. Szarego mydła nie wypędzi z praskiego żużlowego stadionu najbardziej futurystyczna wizja obiektu, szklane biurowce, krawaty Salvatore Ferragamo prezentowane przez zagranicznych oficjeli, bo na Markecie rządy sprawuje… stare, dobre słowiańskie nasienie. Drzwi do toalety w brązowym pomieszczeniu klubowym skrzypią jakby smarował je jeszcze sam międzywojenny prezydent Tomasz Masaryk, a zapach szarego mydła roznosi się aż po willę Bertramka, w której Wolfgang Amadeusz Mozart popełnił był wielkie dzieło wystawione po raz pierwszy w Pradze. Don Giovanni, którego można się zasłuchać próbując doskonałego ciasta na miodzie w kafejce śpiącej pod izbą geniusza. Willa Bertramka, w której Mozart tworzył, a jednocześnie podkochiwał się w pani Josefinie Duszkovej, wygląda na pogrążoną w samotności niczym szare mydło w ciemnej toalecie na praskim stadionie. Przybywają do Bertramki pięknie zamyśleni ludzie, z których nie sposób wydobyć dźwięku tak jak ze starych muzealnych motocykli. Z mydła przyklejonego na wieki do siateczki wiszącej beznamiętnie na kranie z dumą korzysta pani parząca herbatkę gościom przybyłym na memoriał Tomicka. Niedbale zarzucona kufajka na plecy, wysłużone okulary, spodnie pamiętające czasy Zdenka Kudrny i wspaniałe, gorące serce dla gości.

Na przepyszną herbatkę przyjdzie do niej Tony – syn pierwszego triumfatora memoriału z 1969 roku, Barry’ego Briggsa. Do uroczej pakamery pełnej starych żużlowych programów zawita też Filip Sitera, Jernej Kolenko i starszy pan, który przytaszczy do biura prasowego plakaty reklamujące turniej. Każdy będzie cierpliwie czekał na wodę, która gotuje się dłużej niż malowanie karykatury na moście Karola, w międzyczasie umknie kilka wyścigów, ale co tam ściganie przy rytuale parzenia herbaty przez starszą panią. Parę herbatek zawędruje do skrzynki na narzędzia Grega Walaska, kilka łyków wypiją jego mechanicy - Julian z Bartoszem Kasprowiakiem i kto wie czy nie przepojeni magią herbatki pachnącej poczciwym sercem podejmą właściwe decyzje przed finałowym wyścigiem.

Herbaciana pani znajdzie też czas, aby sprawdzić telefonicznie czy wnuk nie zaniedbał szkolnych obowiązków, aż ni stąd ni zowąd huknie na niego, gdy do pakamery wejdzie Bohusz Brhel. "Teraz mi nie mów czy nauczyłeś się ułamków na matmie, bo Bohusz Brhel do mnie przyszedł. Bohuszku, w czym mogę ci pomóc?" - słuchawka opadła na stół, wnuczek mógł powędrować na szafot, bo nie wiedział kto to Bohusz. "Widzi pan, młodzież zupełnie nie kojarzy, że nasz Bohusz kończy dziś karierę żużlowca" - westchnęła starsza pani… Turniej ma tak niespotykaną aurę, że nawet Tony Briggs ceniący sobie ustronny pokoik w sennym pensjonacie z ciężkim sercem będzie opuszczał stadion Markety, bo Petr Ondrasik zaprosi Nowozelandczyka do skosztowania wybornego portugalskiego wina na salonach… W końcu tego wymaga słowiański zwyczaj uczczenia transakcji, bo „Briggo” zjawił się w Pradze nie tylko po to, aby pooddychać atmosferą wyjątkowo sentymentalnego turnieju, ale również po to, aby dopiąć szczegółów sprzedaży własnych band. "Kiwi" nie skorzystał z zaproszenia do biesiady, choć w saloniku u Petra zasiadł chłopak dotknięty porażeniem mózgowym i w towarzystwie Jany Vobornikovej, oficjalnej tłumaczki praskiego starostwa, opowiadał o swoich wrażeniach z memoriału. Praski klub otwiera się na młodzież. Niesłychane, aby ciężko chorego młodzieńca zaprosić na kolacyjkę do dyrektora Ondrasika, nie żałować strawy i czasu, aby obudzić w człowieku nadzieję na lepszy żywot i częstszy uśmiech. Niesłychane w czasach, gdy większość ludzkości cierpi na raka duszy.

Urok speedwaya lat osiemdziesiątych. Finał Drużynowych Mistrzostw Świata z roku 1978 z udziałem między innymi Petra Ondrasika:

Petr Ondrasik, który pamięta Hrabalowskie "nasienie złe, głupie, występne" pragnie choć w maleńkim wycinku zachować piękno ludzkiego bytowania. Petr, uczestnik finałów światowych na Wembley (1978) i Ullevi (1980 i 1984), rezerwowy w finale na Stadionie Śląskim (1979)… Petr, człowiek, który użyczy dachu nad głową zbłąkanym duszom, podróżnym rzuconym na pastwę wielkiej tułaczki. Dobry człowiek Petr… Wymarzył sobie, żeby ściągnąć do klubu Tomasa Topinkę. Wie, że Tomas ma rękę do młodzieży, że potrafi w przystępny sposób przekazać wiedzę, nauczyć ślizgu kontrolowanego, a jak będzie trzeba to i wsiądzie na traktor. Topinka i Dugard - dwa marzenia Ondrasika. Dugard, ale nie Bob, słynny traktorzysta i jegomość wydeptujący dla żużla ścieżki w krętych telewizyjnych korytarzach, tylko Martin, nauczyciel młodzieży. Gdyby tak w Pradze, na Markecie, zainstalować przepiękny maleńki tor, jakby żywcem przeniesiony z leśnych ostępów pod Arlington… Taki, na którym żużlowego abecadła uczyli się Eddie Kennett, Lee Richardson i Dean Barker… Rozmarzył nam się Petr, a benedyktyni z pobliskiego klasztoru uderzyli w dzwon. Czas na zadumę, listki przyprószyły tor, brama wjazdowa na stadion zaskrzypiała, pewnie córka Petra – Jana opuszcza Marketę. Zapada zmrok, z obrazów Alfonsa Muchy wydobywa się czarodziejskie piękno. Teraz warto przycupnąć przy praskim bruku i wsłuchać się w muzykę Antonina Dvoraka…

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×