Jarosław Galewski: Prawda leży gdzieś pośrodku

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Wiele emocji dostarczyły niedzielne derby Wielkopolski. Niestety, zawodnicy obu ekip nie pojawili się na torze.

Niemal wszyscy zawodnicy, którzy mieli wystartować w niedzielnych derbach Wielkopolski, mówili wspólnym głosem, że tor nie nadawał się do jazdy. Mimo to sędzia, Marek Wojaczek zdecydował się na rozpoczęcie zawodów. Zawodnicy trwali jednak uparcie w swoim postanowieniu i odmówili startu w niedzielnym pojedynku. Żużlowcy obu ekip od początku sugerowali przełożenie spotkania i rozegranie go w innym terminie. Czy przyczyn takiego postępowania zawodników należy szukać tylko w stanie toru?

W przypadku ekipy gospodarzy sytuacja może być nieco bardziej złożona. Oczywiście, ostrowska nawierzchnia była daleka od bezpiecznej, jednak należy pamiętać, że wielokrotnie startowano już na torach bardziej wymagających. Tak dzieje się bardzo często choćby w lidze angielskiej. Nie sposób nie zgodzić się z twierdzeniem, że na całą sytuację wpływ mogą mieć zaległości finansowe względem ostrowskich zawodników. Niecodziennie dochodzi bowiem do sytuacji, w której żużlowcy miejscowej drużyny odmawiają startu na swoim torze, mimo że ich trener i sędzia zawodów są odmiennego zdania. W niedzielę byliśmy świadkami wydarzeń, które w polskim i światowym żużlu nie miały jeszcze miejsca. Wydaje się, że przyczyn całej sytuacji należy jednak szukać znacznie głębiej.

Niedzielny scenariusz mógł nie mieć miejsca, gdyby nie problemy finansowe ostrowskiego zespołu. Ciężko wyobrazić sobie bowiem sytuację, w której zawodnicy, którzy regularnie otrzymują pieniądze za swoją pracę, odmawiają startu w spotkaniu wbrew orzeczeniu arbitra i stanowiska swojego trenera. Gdyby Ostrów był takim El dorado jak przed kilkoma laty, to prawdopodobnie żużlowcy byliby przebrani i gotowi do rywalizacji w niedzielnym pojedynku już o godzinie 18:00 i całego sporu by po prostu nie było. Czy zawodnicy postąpili nie fair wobec kibiców? Jednak to chyba nie oni są głównymi winowajcami całego zajścia.

W pierwszej kolejności należałoby się zastanowić, kto ponosi winę za zadłużenie ostrowskiego klubu. Problemy finansowe w dobie kryzysu to dla polskich klubów chleb powszedni i sytuacja, z którą prezesi walczą już od wielu miesięcy. Jednak w żadnym innym ośrodku żużlowym atmosfera nie jest tak napięta jak w Ostrowie Wielkopolskim, co może wskazywać, że zaległości klubu są naprawdę poważne, a sytuacja dramatyczna.

Jeszcze przed kilkoma laty taki scenariusz wydawałby się niemożliwy. Znakiem firmowym Klubu Motorowego była bowiem doskonała płynność finansowa. Z tego powodu, wielu zawodników niemal bez zastanowienia decydowało się na starty w grodzie nad Ołobokiem. Niestety, przez wiele lat naszpikowana gwiazdami drużyna nie potrafiła wywalczyć awansu do Ekstraligi. Później przyszła głośna afera korupcyjna, która również kosztowała ostrowskie środowisko żużlowe wiele nerwów i... pieniędzy.

Nie ma studni bez dna i w obecnych realiach żaden polski klub nie ma racji bytu bez zadowalającego wyniku sportowego. W Ostrowie zabrakło właśnie najważniejszego – realizacji sportowych celów, które od wielu lat stawiano przed zawodnikami. W efekcie, co zrozumiałe, ostrowscy działacze musieli znacząco stonować swoje oczekiwania przed tym sezonem, tym bardziej że murowanym faworytem do awansu była tarnowska Unia, a i sytuacja finansowa klubu nie rysowała się już w tak kolorowych barwach jak wcześniej. Żużlowcy Klubu Motorowego mieli znaleźć się przynajmniej w półfinale play off.

Dziś problemy ekipy z Ostrowa są tak wielkie, że dochodzi do sytuacji, której świadkami byliśmy w Rybniku, kiedy startu odmówił Mads Korneliussen. Wiele mówi się o tym, że polscy zawodnicy nie otrzymują pieniędzy od trzeciego lub czwartego pojedynku tego sezonu. Problemy finansowe w obecnej sytuacji na rynku są normalne. Dlaczego jednak mówimy o tak poważnych zaległościach?

Być może w Klubie Motorowym Ostrów podpisano po prostu wirtualne kontrakty, czego działacze tego zespołu na czele z Januszem Stefańskim wystrzegali się na każdym kroku w oficjalnych wypowiedziach? Trudno bowiem wytłumaczyć sobie inaczej wydarzenia, których świadkami ostrowscy kibice są w tym sezonie.

W niedzielę fani KM-u znaleźli się pod parkingiem i kierowali wiele cierpkich słów pod adresem zawodników obu ekip. Fani mieli prawo poczuć się rozgoryczeni, jednak należy się zastanowić, czy to właśnie żużlowcy, którzy stali się ofiarami ich ataku, ponoszą winę za całą sytuację. Zawodnicy zasłaniają się złym przygotowaniem toru i mają do tego podstawy, ponieważ nawierzchnia ostrowskiego owalu nie sprzyjała w stu procentach bezpiecznej walce. Takich sytuacji można było jednak uniknąć i wydaje się, że za ostatnie wydarzenia kibice powinni rozliczyć przede wszystkim działaczy, a dokładniej osoby odpowiedzialne za podpisanie kontraktów przed tegorocznym sezonem.

O niedzielnych wydarzeniach można by nawet napisać książkę. Warto jednak podkreślić, że regulamin sportu żużlowego po raz kolejny ujawnił wiele luk. Wielu zawodników zgodnie twierdzi, że przepisy powinny bardziej precyzować, na jakim torze żużlowcy mogą się ścigać bez narażania swojego życia. Stwierdzenie, że tor powinien być bezpieczny dopuszcza bowiem wiele interpretacji.

W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl sędzia Marek Wojaczek stwierdził, że jeżeli powiedział A, to musiał powiedzieć też B i z tego powodu ogłosił obustronny walkower. Konsekwencja działania bardzo zrozumiała i prawidłowa. Pytanie tylko, czy należało mówić A? Wydaje się, że powtórzenie niedzielnego spotkania w innym terminie rozwiązywałoby wszystkie problemy. Z pewnością nie doszłoby do sytuacji, których byliśmy świadkami pod ostrowskim parkingiem. Niewykluczone, że na rozegranie derbów Wielkopolski bardzo nalegali ostrowscy działacze, którzy w przypadku powtórki tego meczu, musieliby zapłacić swoim zawodnikom za ponowny przyjazd, co w obecnej sytuacji finansowej klubu nie jest korzystnym rozwiązaniem. Czy Marek Wojaczek ugiął się pod oczekiwaniami ostrowskiego obozu? Odpowiedzi na to pytanie pewnie nie poznamy i dlatego snucie przypuszczeń mija się z celem. Stanowisk w sprawie decyzji sędziego jest wiele. Organizatorzy niedzielnych zawodów potraktowali jednak trochę niepoważnie kibiców, którzy spędzili na stadionie wiele godzin i co jakiś czas słuchali tylko komunikatów spikera. Zabieganie o rozegranie niedzielnego pojedynku na siłę, przy jasnym stanowisku zawodników, było pozbawione sensu. Finał całej sytuacji jest bardzo przykry dla Klubu Motorowego, przede wszystkim pod względem sportowym. W derbach Wielkopolski podopieczni Janusza Stachyry mieli bowiem zdobyć trzy punkty i nadal liczyć się w walce o pierwszą szóstkę.

Zawodnicy natomiast także nie są bez winy. Potyczki dotyczące spraw finansowych powinno się rozgrywać w klubowym zaciszu, a nie na stadionie w obecności kibiców, którzy chcą być świadkami wielkich żużlowych emocji. Żużlowcy ostrowskiego klubu mówią jednak wspólnym głosem i twierdzą, że motorem napędowym ich działań był tylko i wyłącznie stan ostrowskiego toru. Zdrowie przede wszystkim, jednak na zakończenie wypada tylko przypomnieć, że wielokrotnie zawodnikom startującym na Stadionie Miejskim przychodziło rywalizować w trudniejszych warunkach. Tak było choćby podczas ubiegłorocznego pojedynku pomiędzy Klubem Motorowym Ostrów a Lotosem Gdańsk, który zakończono po rozegraniu ośmiu wyścigów. Wtedy Krzysztof Jabłoński, Chris Harris, Daniel Nermark i Adrian Gomólski na tor wyjechali i rywalizowali na nim mimo ciężkich warunków. Łatwej nawierzchni nie zastali także żużlowcy startujący w niedzielę podczas Drużynowego Pucharu Świata. Takich przykładów można by mnożyć.

W całym sporze jest wiele stron, które uporczywie prezentują swoje racje. Jak to jednak zwykle w życiu bywa, prawda leży gdzieś pośrodku.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)