Agnieszka Radwańska - Czy niemożliwe jest możliwe?
Tylko pokonanie własnych słabości, lęków i ograniczeń pozwala na wielkoszlemowy skalp, blisko takiego osiągnięcia była Jelena Dementiewa. Czy Agnieszka Radwańska postawi kropkę nad i?
Agnieszka Radwańska tamten rok zakończyła przedwcześnie, mając poważny problem z kontuzją stopy. Absencja mogła trwać aż do ceglanej części następnego sezonu, jednak doskonale przeprowadzone leczenie pozwoliło na powrót do gry już w styczniu. Australian Open kończy dużym sukcesem - czwarty w karierze wielkoszlemowy ćwierćfinał (choć lekko nie było) i pojedynek z Kim Clijsters. Polka miała swoje szanse, po prostu zabrakło wiary w zwycięstwo. W grze było widać pewne udoskonalenia, lecz nie przekładało się to na satysfakcjonujące rezultaty. Czarę goryczy przelała IV runda Rolanda Garrosa, porażka z rąk Szarapowej, gdzie krakowianka miała przewagę w obu setach. Tuż po turnieju Radwańska, zapytana o relacje z ojcem-trenerem odpowiedziała: - On jest cały czas wściekły i zawiedziony. Taki jest mój ojciec - jemu nigdy nie dogodzę. Zawsze u niego wszystko jest na nie, zawsze wszystko jest źle. Ja już do tego przywykłam. Ja już mam to... daleko. Mnie to fruwa i powiewa. Gdy zasugerowano możliwość zmiany trenera dodała: - Mogę, i coś takiego prędzej czy później nastąpi. Może nie całkowicie, ale będziemy mieszać, w zasadzie już od pewnego czasu tak robimy - zakończyła krakowianka.
Zmiany nadeszły już od turnieju w Eastbourne. Agnieszka rozpoczęła współpracę z Tomaszem Wiktorowskim. W Polsce siostry Radwańskie miały pracować z ojcem, na turniejach z drugim trenerem (Urszula z Maciejem Synówką). Nie było jak w bajce - współpraca rozpoczęła się od blamażu w Wimbledonie, potem ćwierćfinałowej porażki w Stanford. W międzyczasie minęło 1000 dni bez tytułu w głównym cyklu. Przełamanie nastąpiło w San Diego - Polka wygrała te zawody w pięknym stylu, w finale pokonując trzecią rakietę świata, Wierę Zwonariową. Chociaż US Open było kolejnym nieudanym epizodem tandemu Radwańska-Wiktorowski, to azjatyckie tournée zamieniło się bez wątpienia w najlepsze dwa tygodnie ponad sześcioletniej kariery tenisistki znad Wisły. Zwieńczone fenomenalnym finałem w Pekinie, zagwarantowało kilkanaście dni później bilet do Turnieju Mistrzyń, gdzie wystąpiła po raz pierwszy jako pełnoprawna uczestniczka. Radwańska przeszła do pierwszej linii kobiecych rozgrywek.
Taką pozycję w kobiecym tenisie Polka potwierdziła wygrywając w 2012 roku prestiżowe zawody w Miami, dochodząc do finału Wimbledonu i triumfując w dwóch innych turniejach. Spotkanie o tytuł w świątyni tenisa z Sereną Williams mogło dać jej nie tylko pierwszego Szlema, mogło dać pozycję liderki rankingu. Nic z tego nie wyszło, to Amerykanka uniosła w górę Venus Rosewater Dish, ale o Radwańskiej zaczęto mówić w kontekście pretendentki do gry o wielkoszlemowy skalp.