Wimbledon: Feli López, toreador i macho z chłopięcymi marzeniami

W ojczyźnie mówią, że Feliciano López jest jakby wyjęty z obrazu El Greco, swojego prawie krajana z Toledo. W tym efektownym (tak twierdzą kobiety) i spektakularnym, grającym w rytmie bicia własnego serca tenisiście doprawdy wiele jest z manieryzmu. Jego mecz z Łukaszem Kubotem będzie ucztą w stylu z innej epoki.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

Szczęśliwi, którzy zasiądą w poniedziałek na trybunach kortu nr 3. "Kuluś" Bełdowski nie byłby zawiedziony jak w 1965 roku, Bohdan Tomaszewski po 30 latach znów obejrzy Polaka walczącego o ćwierćfinał najsłynniejszego turnieju świata. Ale Kubot zmierzy się z zawodnikiem, dla którego Wimbledon to najważniejsze wydarzenie w sezonie, który na szybkiej trawie doskonale wykorzystuje swoje atuty. "Feli to tenisista światłocienia - napisał dziennik "El País" - Jednym uderzeniem rozświetla kort. A potem znika. Ale w meczu z Roddickiem wykonał robotę jak José María Manzanares, jeden z jego ulubionych toreadorów. Forhendy zamienia w nieodczytywalne hieroglify".

CZYTAJ: Program na początek drugiego tygodnia Wimbledonu

Choć Feliciano López Díaz-Guerra ma pospolite nazwisko, wyrobił sobie w tenisowym świecie taką markę, że nie musi posługiwać się więcej niż tym podstawowym. We wrześniu skończy 30 lat. Trochę starszy jest Roger Federer, a rok więcej w dowodzie mają Michaël Llodra i Xavier Malisse, inni uczestnicy IV rundy Wimbledonu. Ci "senatorzy" w żaden sposób nie hołdują defensywnej grze, a López i Llodra są najbardziej dziś znanymi przedstawicielami stylu serw&wolej i praktycznie jedynymi liczącymi się leworęcznymi tenisistami z jednoręcznym bekhendem.

CZYTAJ: Kubot opracowuje taktykę na Lópeza

To właśnie najważniejszy fakt, który eliminuje Lópeza ze schematu hiszpańskich zawodników kochających grę z głębi kortu na ziemnej nawierzchni. - Wysoki zawodnik z mocnym serwisem powinien większość punktów zdobywać chodząc do siatki, kiedy tylko się da - mówił w sobotę Jan Stočes, trener Kubota, również stosującego bardzo często taktykę serw&wolej. Podobnie jak lubinianin, López w tej edycji Wimbledonu nie popełnia zbyt wiele niewymuszonych błędów: dziewięć w I rundzie, 24 w II i tylko siedem w 1/16 finału, kiedy wyeliminował Roddicka. - To niewiarygodne. Kiedy wszedłem do szatni, trenerzy powiedzieli mi o tych liczbach i byłem zaskoczony, że tak mało zepsułem - powiedział.

- Trawa zawsze była moją ulubioną nawierzchnią. Dla mojej gry jest to kort najlepszy. Chciałbym być jednak na niej jeszcze szybszy - tłumaczy López, który swoje największe sukcesy osiągał właśnie w najstarszym turnieju świata: w 2005 i 2008 roku grał tam w ćwierćfinale. W piątek odprawił w trzech setach Roddicka, trzykrotnego finalistę Wimbledonu: - To być może moje największe zwycięstwo tutaj - przyznał. Już na trawie w Queen's Club López w meczu z A-Rodem prowadził z przełamaniem w trzecim secie. Rok temu w tym samym turnieju nie oddał seta Rafaelowi Nadalowi, który cztery tygodnie później triumfował w Wimbledonie.

Wygrał dwa turnieje premierowego cyklu, w pięciu był w finale, ale nigdy na trawie. Jednym z najpiękniejszych momentów w jego karierze był triumf w Pucharze Davisa w 2008 roku. W argentyńskim piekle, jakie zgotowali Hiszpanom fani w Mar del Plata, Feli najpierw pokonał Juana Martína del Potro, by dzień później wspólnie z Fernando Verdasco rozbić rywali w deblu. W niedzielę to Feli jako pierwszy rzucił się na także leworęcznego madrytczyka - tego, który zapewnił Armadzie trzeci w historii triumf w tych pięknych rozgrywkach. Świętowali długo. López na antenie popularnej audycji radiowej El Larguero pozwolił sobie nawet, z dość sfałszowanym argentyńskim akcentem, na zaintonowanie szyderczej przyśpiewki: "Vamos, vamos Argentina, vamos, vamos a perder" (do boju Argentyno, do boju, by przegrać).

López - Roddick w piątek


Wielkim przyjacielem obok Nando jest także Rafa Nadal. Do niedawna Feli wspólnym zdjęciem z Majorkańczykiem chwalił się na swoim profilu na Twitterze. - Kiedy zaczynałem grać w Wimbledonie Rafa miał paręnaście lat. Zostałem pierwszym Hiszpanem w ćwierćfinale Wimbledonu po 33 latach, ale to Rafa dał Hiszpanii kolejne tytuły - powiedział po wiktorii nad Roddickiem. O najlepszą ósemkę mistrzostw w All England Club zagra już po raz piąty. Sześć lat temu udało mu się po raz pierwszy, po dwóch podejściach nieudanych (w swoich dwóch pierwszych edycjach, 2002-2003): na drodze do ćwierćfinału odprawił Marata Safina i Mario Ančicia, a zatrzymał go Lleyton Hewitt. W 2008 roku ćwierćfinał nr 2: tym razem nie do przejścia był Safin, który już po raz ostatni w karierze sięgnął po znaczący sukces w Wielkim Szlemie.

López - Safin w III rundzie Wimbledonu 2005


W 2005 roku był 20. tenisistą świata, jeszcze w ubiegłym sezonie zbliżył się do Top 20, a dziś jest 44. w rankingu. - Kiedy zaczynałem grać, kariery kończyli zawodnicy w wieku 27-28 lat. Ja jednak mam szczęście być ciągle w formie i być zdolnym do gry przeciw najlepszym na świecie. W moim wieku bardziej się wszystko docenia, człowiek więcej się uczy z porażek i bardziej cieszy po zwycięstwach. Doświadczenie to zaleta - mówi. Za jego najważniejsze atuty uważane są wytrwałość i ciągłe zmiany rytmu gry. Feli nie lubi monotonii.

Nowe sukcesy Lópeza uaktywniły szczególnie damską część publiczności. Wybierany regularnie na najpiękniejszego tenisistę, Feliciano wzbudził zachwyt także u... mamy Andy'ego Murraya, która przechrzciła Hiszpana na "Deliciano". - Ale to Rafa ma wciąż więcej fanek ode mnie - sam zaznaczył. Ma dziecko z modelką Maríą José Suárez, choć rozstali się w czasie jej ciąży, a on związał się w tym czasie z prezenterką telewizyjną.

Gdy gra Feli López, na korcie musi być gorąco. W tym roku w Madrycie walczył z Federerem do trzech tie breaków, w ostatnim nie wykorzystując prowadzenia 5-2 i meczbola. Ze Szwajcarem spotkał się potem także w Paryżu: przegrał po raz dziewiąty w dziewiątym meczu. Z graczy "wielkiej czwórki" pokonał Nadala (2/10 meczów), po cztery razy przegrywał z Đokoviciem i Murrayem.

Przed turniejem madryckim (sam mieszka w hiszpańskiej stolicy) zakończył współpracę z trenerem Pato Clavetem. Według Alberta Costy, kapitana Hiszpanii w Pucharze Davisa, wpływ tego szkoleniowca na Lópeza jest znaczący: Feli znów marzył i o swoich marzeniach opowiadał. W US Open 2010 mierzył się na korcie centralnym z Nadalem. - Po to się gra w tenisa - tłumaczył - żeby spotkać się na wielkiej arenie z najlepszym na świecie. Czego innego oczekiwać od życia? Już skonfliktowany z Clavetem, López w tym roku marzył, by w finale w Belgradzie pokonać Đokovicia.

Później były marzenia o odprawieniu Federera i Nadala, w końcu przyszedł ukochany Wimbledon. - Wierzę, że sen spełni się właśnie tutaj. Sen, o którym marzę od dnia narodzin [jego ojciec jest tenisowym trenerem]. Jedynego seta w trzech meczach Feli stracił z Rainerem Schüttlerem, trenowanym przez Stočesa. Można być pewnym, że czeski nauczyciel tenisa odpowiednio przygotuje Kubota do tego, by w poniedziałek na korcie nr 3 spełniły się marzenia, ale polskiego bohatera.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×