Pech Stocha, rekord świata, happy end dla Freunda, czyli Puchar Świata w pigułce

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Walka o Kryształową Kulę za wygranie cyklu PŚ w skokach narciarskich toczyła się do ostatniego skoku. Była to piękna puenta emocjonującego sezonu. Jakie były te rozgrywki? Zapraszamy na skrót!

[b]Falstart Kamila Stocha

[/b]

Wraz z początkiem Pucharu Świata sezonu 2014/2015, największe nadzieję wiązaliśmy oczywiście z broniącym Kryształowej Kuli Kamilem Stochem. Niestety, na dobre skoki dwukrotnego mistrza olimpijskiego z Soczi przyszło nam poczekać aż do końcówki grudnia. Wszystko z powodu kontuzji, której skoczek z Zębu nabawił się podczas skoku próbnego przed pierwszym konkursem w niemieckim Klinghental.

Pierwotnie sprawa wyglądała niegroźnie. Stoch podczas lądowania naruszył staw skokowy. Wydawało się, że Polak straci najwyżej inaugurujący sezon weekend w Niemczech. Później okazało się jednak, że przyda się przerwa także od skoków w Kuusamo, ale w Lillehammer miał już wystąpić. Kamil przed podróżą do Norwegii wybrał się do Zakopanego, aby potrenować na Wielkiej Krokwi. Niestety, w czasie rozgrzewki uraz się odnowił i po kompleksowych badaniach lekarze podjęli trudną decyzję: trzeba operować. Zabieg wykluczył go z rywalizacji w Pucharze Świata na kilka tygodni. Wrócił w wielkim stylu, zajmując 4. miejsce w Oberstdorfie. Regres Polaków na początek

Absencja Kamila Stocha najwyraźniej nie wpłynęła pomyślnie na postawę naszych pozostałych reprezentantów. Co prawda kwalifikowali się oni do konkursów, ale w nich nie błyszczeli. Właściwie mogliśmy liczyć tylko na Piotra Żyłę, który regularnie meldował się w finałowej serii, choć i on nie zachwycał, będąc klasyfikowanym najwyżej w drugiej dziesiątce. Największy spadek formy w porównaniu z poprzednim rokiem odnotowali Maciej Kot i Jan Ziobro. Czasem pozostawało bezradnie rozłożyć ręce.

Lekkim optymizmem powiało w pierwszym konkursie w Lillehammer, kiedy to 3 Polaków znalazło się na punktowanych pozycjach. Co ciekawe, w tej grupie zabrakło… Piotra Żyły. Niestety w następnych dwóch zawodach Pucharu Świata ponownie zdobycze Biało-Czerwonych nie powalały na kolana. Lepiej było w Niżnym Tagile, lecz należy pamiętać, że do tego odległego zakątka Rosji nie wybrało się kilku czołowych zawodników ze stawki. Zdecydowali się oni na spokojne przygotowania do konkursów w Engelbergu i Turnieju Czterech Skoczni w Europie.

Na szczęście podopieczni Łukasza Kruczka wraz z biegiem sezonu powoli zaczęli się rozkręcać. Jak to się skończyło? O tym za chwilę… Turniej Czterech Skoczni ponownie dla Austriaków

Koniec grudnia i początek stycznia w skokach narciarskich oznacza rywalizację o prestiżowy Turniej Czterech Skoczni, rozgrywany w Niemczech i Austrii. W tym sezonie do faworytów zaliczano oczywiście tych, którzy w danym momencie prezentowali wysoką formę. Anders Fannemel, Roman Koudelka, Richard Freitag, czy wreszcie wciąż nieposiadający na swoim koncie zwycięstwa w TCS Simon Ammann - tych skoczków wymieniano jednym tchem w kontekście walki o pierwsze miejsce.

Ostatnie lata w Turnieju Czterech Skoczni to hegemonia zwycięstw reprezentantów Austrii. W obliczu delikatnego kryzysu austriackich skoków, ogromną chrapkę na przejęcie palmy pierwszeństwa mieli drudzy współorganizatorzy turnieju - Niemcy. Nasi zachodni sąsiedzi byli podbudowani zwycięstwem i 5. pozycją w Engelbergu wspomnianego Freitaga. To w nim pokładali swoje nadzieje. Tymczasem ponownie otrzymali pstryczek w nos od Austriaków. Triumfatorem 63. TCS został bowiem dość niespodziewanie Stefan Kraft. 22-letni skoczek prezentował się dotychczas dobrze, ale mało kto stawiał, że wygra on w prestiżowym mini cyklu.

Tym samym było to 7. zwycięstwo z rzędu udziałem reprezentanta Austrii! Po raz ostatni spoza tego kraju triumfował w 2008 roku Janne Ahonen. Od tego momentu zwyciężali kolejno: Wolfgang Loitzl, Andreas Kofler, Thomas Morgenstern, dwukrotnie Gregor Schlierenzauer, Thomas Diethart i wreszcie Stefan Kraft. Groźne upadki

Sporty ekstremalne, do jakich zalicza się skoki narciarskie, niestety cechują się też tym, że czasem dochodzi do niepożądanych zdarzeń. W tym sezonie byliśmy świadkami kilku upadków, które oznaczały poważniejsze konsekwencje dla owych nieszczęśników.

Zaczęło się w pechowym Kuusamo, gdzie kilka lat temu solidnie poturbował się Thomas Morgenstern. Tym razem mocno z zeskokiem Rukatunturi zapoznali się Anze Lanisek oraz Andreas Wellinger. W przypadku reprezentanta Słowenii jeszcze w powietrzu doszło do wypięcia się lewej narty. Zbliżający się do lądowania młody podopieczny Gorana Janusa nie miał szans na jakikolwiek ratunek. Z hukiem uderzył o ziemię i obiekt opuścił na noszach. Podobnie zakończyła się przygoda Niemca. On po wybiciu z progu otrzymał podmuch wiatru, a jego upadek łudząco przypominał ten z 2003 roku Morgensterna. Choć nie doznali oni skomplikowanych urazów, w dalszej części sezonu w PŚ trudno było im się przebić.

O sporym pechu w tym sezonie może mówić także Simon Ammann. Reprezentant Szwajcarii słynie ze sporej ambicji, ale w Bischofshofen przesadził. Koniecznie chciał wylądować jak najdalej i po zetknięciu nart z zeskokiem, nie ustał on swojej próby. Narty się rozjechały a Szwajcar padł jak długi na twarz i siłą rozpędu bezwładnie sunął po ziemi. Przy słynnym skoczku natychmiast pojawiły się służby medyczne. W konsekwencji tego wydarzenia, Ammann doznał złamania obojczyka, wstrząśnienia mózgu oraz solidnie się pokiereszował. Rehabilitował się długo i wrócił dopiero na MŚ w Falun.

Największym pechowcem sezonu bez wątpienia jest jednak Nick Fairall. Amerykanin także nie ustał skoku w austriackim Bischofshofen. Warunki podczas kwalifikacji, kiedy miało miejsce to zdarzenie, nie były łatwe. Rzęsiście padał śnieg, powodując, że zeskok nie był dostatecznie ubity. Fairallowi po lądowaniu narty się rozjechały i zawodnik ze Stanów Zjednoczonych kilkukrotnie przekoziołkował. Konsekwencje okazały się poważne - Amerykanin stracił czucie w nogach. Fairall bardzo szybko przeszedł operację. Już parę dni po zabiegu czucie w dolnych kończynach zaczynało wracać, a sam zawodnik od początku optymistycznie podszedł do sprawy. Cały czas przechodzi on rehabilitację i walczy o powrót do pełni sił. Nieszczęśliwie zakończył się też konkurs mieszany podczas MŚ w Falun dla rodaka Fairalla, Nicholasa Alexandra. On także mocno uderzył o zeskok po jednej ze swoich prób. Nowy rekord świata

Od momentu włączenia do cyklu Pucharu Świata zmodernizowanego mamuciego obiektu w Vikersund, co roku mamy nadzieję na bardzo dalekie loty i po cichu liczymy na kolejne przekraczanie granic. W 2011 roku, kiedy to warunki atmosferyczne sprzyjały, a skoczkom nie brakowało odwagi, byliśmy świadkami pierwszych ustanych lotów ponad 240. metr. Ostatecznie Johan Remen Evensen wyśrubował nieoficjalny rekord świata na odległości 246,5 metra.

Ten rok przyniósł nam pokonanie w powietrzu dystansu, który dotychczas pozostawał jedynie w sferze marzeń. 14 lutego dobrych kilka sekund w locie spędził Peter Prevc. Słoweniec bezpiecznie wylądował na 250. metrze. Niedługo pocieszył się on jednak z najdłuższego ustanego lotu w historii. Już następnego dnia podczas kwalifikacji aż 254 metry osiągnął Dimitry Vassiliev. Pech Rosjanina polegał jednak na tym, że nie ustał on swojej próby. Ostatecznie z rekordem świata na koncie z Vikersund wyjechał reprezentant gospodarzy Anders Fannemel. Norweg lądował na odległości 251,5 m. W lutym przerwa na… mistrzostwa świata!

Cykl Pucharu Świata i walka o Kryształową Kulę swoją drogą, ale bez wątpienia najistotniejszą imprezą w minionym sezonie zimowym były mistrzostwa świata w szwedzkim Falun. Polacy mieli tam czego bronić. Dwa lata wcześniej w Val di Fiemme drużynowo nasze Orły sięgnęły po brązowe medale, natomiast indywidualnie Kamil Stoch stanął na najwyższym stopniu podium po konkursie na dużej skoczni.

Tym razem naszemu mistrzowi z Soczi nie udało się wskoczyć na "pudło" podczas któregoś z konkursów indywidualnych. Stoch otwarcie przyznawał, że nie "leżał" mu obiekt normalny w Falun i trudno było mu się do niego odpowiednio dostosować. Nieoczekiwanym mistrzem na K-90 został Rune Velta. Norweg ma za sobą udany sezon, ale zdobycie przez niego złotego medalu na najważniejszej imprezie w tym roku było niespodzianką.

Biało-Czerwoni nie zawiedli natomiast swoich fanów podczas konkursu drużynowego. Na szyjach Piotra Żyły, Klemensa Murańki, Jana Ziobry i Kamila Stocha ponownie zawisły brązowe medale. W przeciwieństwie do mistrzostw sprzed dwóch lat, kiedy to brązowe krążki trafiły do naszych w kuriozalnych okolicznościach, dopiero po weryfikacji wyników i ich ponownym przeliczeniu, tym razem istniała realna szansa nawet na srebrny medal. Niestety, nie została ona wykorzystana. Oni pożegnali się ze skakaniem

Już wiemy, że zakończony w miniony weekend Puchar Świata w skokach narciarskich był ostatnim w karierach dwóch znanych i lubianych skoczków. Więcej na rozbiegach skoczni na całym świecie nie zobaczymy Wolfganga Loitzla oraz Andersa Bardala.

Decyzja reprezentanta Austrii nie wywołała większego zaskoczenia. Od kilku sezonów nie radził on sobie pomyślnie, a już od swojej wielkiej formy z sezonu 2008/2009 był bardzo daleki. Przy okazji konkursów w Tauplitz - Bad Mitterndorf ogłosił zakończenie kariery. - Decyzja ta dojrzewała we mnie przez kilka ostatnich tygodni. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że nadszedł właściwy moment, by zakończyć karierę skoczka narciarskiego - powiedział Austriak, który zwykle był solidnym punktem swojej reprezentacji podczas konkursów drużynowych. Indywidualnie jego największy sukces to zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni.

Anders Bardal z kolei, nieco zaskoczył sympatyków skoków wieszcząc, że nie będzie więcej skakać. Utytułowany Norweg swoją decyzję tłumaczył brakiem motywacji. "Nie mogę się doczekać pielęgnowania rodzinnych wartości w moim życiu. Mam ludzi, którzy chcieliby mieć mnie na co dzień - żonę i dzieci, które potrzebują taty. Wspólnie będziemy budować nasz dom w Steinkjer, a ja rozpocznę pracę w Sparebank 1 SMN" - przekazał za pośrednictwem swojej internetowej strony. Cóż, pozostaje nam obu skoczom życzyć powodzenia już w poza sportowym życiu! Pasjonujący finisz!

Rywalizacja w minionym cyklu PŚ to nie był teatr jednego aktora. Żółtą koszulkę lidera dzierżyło kilku zawodników, wśród nich przez dłuższy czas Anders Fannemel, Michael Hayboeck, Stefan Kraft, Peter Prevc, czy wreszcie Severin Freund. Finalnie między ostatnią wymienioną dwójką rozegrała się emocjonująca walka o końcowy sukces. W batalii o Kryształową Kulę dawno nie było takiego ścisku.

Przed wieńczącym całosezonowe zmagania weekendem w Planicy wydawało się, że Severin Freund dopełni dzieła i z łatwością sięgnie po Kryształową Kulę. Niemiec od konkursu indywidualnego na dużej skoczni na MŚ w Falun absolutnie dominował na wszystkich obiektach. W Słowenii jednak się potknął, co o mały włos, a wykorzystałby Prevc.

Ostatecznie Freund i Prevc zdobyli w tej edycji Pucharu Świata po 1729 punktów. O zwycięstwie reprezentanta Niemiec zadecydowała większa liczba wygranych w tym sezonie konkursów. Było ich dokładnie 9. Tym samym nawiązał on do swoich wielkich poprzedników, jakimi byli Martin Schmitt, czy Sven Hannawald. Wśród naszych zachodnich sąsiadów zapanowała ogromna radość, bowiem Freund wywalczył dla Niemiec Kryształową Kulę pierwszy raz od… 15 lat! Ostatni raz przed nim tej sztuki dokonał wspomniany Schmitt, w sezonie 1999/2000. Później nastała era Adama Małysza. Nie mamy nic przeciwko, aby historia zatoczyła koło i by już wkrótce któryś z Biało-Czerwonych święcił największe triumfy w Pucharze Świata!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Komentarze (2)
avatar
kurs
24.03.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Ten sezon minął mi równie szybko jak przeglądanie tego artykułu... Nie ukrywam że mnie jako niedzielnego kibica najbardziej ciekawiły występy Polaków, a tym aspekcie była niestety bryndza, a Czytaj całość
avatar
tomas68
24.03.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bez wspomnienia o tym już byłym jak widzę nie mogło się obyć.