Nigdzie na świecie nie będzie tak jak u nas - rozmowa z Dawidem Konarskim, atakującym Asseco Resovii Rzeszów

Asseco Resovia Rzeszów wywalczyła historyczny srebrny medal podczas Final Four Ligi Mistrzów w Berlinie. Wicemistrzów Polski wspierała liczna grupa kibiców.

Dominika Pawlik
Dominika Pawlik

Dominika Pawlik: Z jednej strony ogromny sukces, srebrny medal w Lidze Mistrzów, a z drugiej finałowa porażka w trzech setach z Zenitem Kazań. Chyba jednak ta pierwsza kwestia jest dla was bardziej istotna?

Dawid Konarski: Wiadomo, że po tym finale nikt nie popadał w dużą euforię, bo dla każdego sportowca przegrana to porażka. Teraz, kiedy już zeszliśmy, odebraliśmy medale, to wszyscy się cieszą i są szczęśliwi. Działacze, kibice są na pewno zadowoleni i w takich nastrojach wrócili do Rzeszowa. Z tego medalu, pierwszego w historii, myślę, że przed sezonem każdy wziąłby to w ciemno.
Przegraliście w trzech setach, ale walka w nich była wyrównana. Łatwiej było przez to przełknąć gorycz porażki?

- Wiedzieliśmy, że z Zenitem naprawdę musieliśmy zagrać na 110 proc. i przede wszystkim szukać swojej szansy w zagrywce. Za dużo okazji nie stworzyliśmy oprócz dwóch asów bezpośrednich, mieliśmy problem sforsować ich przyjęcie, a oni robili to, z czego zawsze słyną drużyny rosyjskie, większość zawodników dysponowała świetną zagrywką. Taka indywidualność jak Wilfredo Leon zadecydowała o tym, że wygrali 3:0. Wiadomo, że w pojedynczych setach nie było to mocne bicie, ale poszczególne akcje były po ich stronie.

Największe szanse mieliście w ostatniej odsłonie, odskoczyliście rywalom na kilka punktów.

- Zaczęliśmy tego seta bardzo dobrze, ale po prostu Zenit co jakiś czas odrabiał te dwa punkciki i w końcu doszedł nas i wyprzedził. Myślę, że kluczem była ta zagrywka, która szkodę nam robiła i dzięki temu odrabiali straty.

Zenit nie po raz pierwszy mierzył się w Final Four Ligi Mistrzów, a Resovia była debiutantem. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie?

- Doświadczenie nie ma tutaj nic do rzeczy, bo większość zawodników, która grała, to nie był ich pierwszy sezon, może jedynie w Lidze Mistrzów, ale to był mecz jak każdy inny, na dużych turniejach wszyscy już grali, więc doświadczenie nie było tu dominującą kwestią.

W Berlinie graliście w prawie takiej samej atmosferze jak u siebie na Podpromiu. Kibiców było nawet więcej niż na niektórych ligowych wyjazdowych potyczkach. Grało się dzięki temu łatwiej?

- Nasi kibice jak zwykle są wspaniali, naprawdę stworzyli tutaj kapitalną atmosferę. Naprawdę było ich słychać i było szalenie głośno. Grało się przyjemnie, było słychać ich emocje, chęć pomocy nam, tak samo myślę, że cieszą się z tego, co osiągnęliśmy. Świętowali razem z nami, nie opuścili szybko hali. Bardzo się cieszymy, że tak liczna grupa fanów się wybrała. Gdyby udało im się kupić więcej biletów, to jeszcze więcej ludzi by przyjechało. Jesteśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu.
Atmosfera w Max-Schmeling Halle jednak nieco różniła się od tej panującej w polskich halach. 

- Był to mój pierwszy Final Four, nie mam go do czego porównać, jedynie do naszych mistrzostw świata, ale to wiadomo, że to nie ta półka. Nigdzie na świecie nie będzie tak jak u nas. Było fajnie, mimo tego, że drużyna niemiecka nie grała w finale, to ci Niemcy, którzy wyszli podczas przerwy między meczami, wrócili na finał, hala była pełna i grało się przyjemnie. Nie wygraliśmy, taki jest sport, będzie może okazja się zrewanżować na Kazaniu.

Przed wami nieco więcej wolnego. Jak wykorzystacie ten czas? 

- Ta przerwa nam nie zaszkodzi. Będziemy na pewno mieli chwilę wolnego, żeby sobie odpocząć. Później trochę dobrego czasu, żeby solidnie potrenować przed finałem i obejrzeć w sobotę mecz w telewizji, który może już wyłoni naszego rywala. Na pewno jest pewien komfort psychiczny, ale nie będziemy teraz leżeć plackiem i czekać sobie z kim zagramy w finale, tylko dobrze się do niego przygotujemy. To, że zapewniliśmy sobie awans w trzech meczach, to na pewno na plus dla nas. Martwić się muszą teraz Gdańsk i Bełchatów.

W tym roku zmieniły się nieco reguły i nie ma dwumeczów, jak to było w poprzednich latach. To dobrze czy źle?

- Podróże na pewno są męczące, ale przed sezonem było wiadomo, że tak będziemy grać i trzeba to zaakceptować. U nas nic by się nie stało, gdybyśmy grali dwa mecze pod rząd, pozostałe drużyny również dałyby sobie radę. Trzeba pojeździć, zobaczymy jak będzie, ale i tak trzeba wygrać trzy spotkania, żeby zostać mistrzem kraju, więc na pewno będzie to ciekawa walka.

Dekoracja finalistów Ligi Mistrzów

Asseco Resovia Rzeszów w sezonie 2014/15 (oprócz srebra w LM) zdobędzie...

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×