Matteo Martino - bez pracy nie ma kołaczy

Miał zostać gwiazdą światowych parkietów, która przez wiele lat będzie stanowić o sile Italii. O kim mowa? Poznajmy historię Matteo Martino.

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
Niemal każda nacja licząca się w świecie siatkówki ma swojego "enfant terrible". Francuzi już dawno tym mianem określili Earvina Ngapetha, wśród Rosjan tytuł niegrzecznego dziecka od pewnego czasu dzierży Aleksiej Spiridonow. Wszyscy Ci gracze, pomimo trudnego charakteru, potrafią wykorzystać swój niebagatelny potencjał. Odróżnia ich to od Matteo Martino, włoskiego "gwiazdora", który z roku na rok coraz bardziej oddala się od wielkiej siatkówki.
Gdy w 2008 roku Martino zdobył decydujący punkt w ćwierćfinale Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, pozbawiając biało-czerwonych szans na półfinał olimpijski, wydawało się, że Italia znalazła zawodnika, który przez wiele będzie decydował o wynikach kadry. 21-letni wówczas przyjmujący wprowadził do nieco przestarzałej włoskiej drużyny powiew świeżości i doholował Włochów do czwartego miejsca w turnieju. Nic dziwi zatem fakt, że po igrzyskach do Martino przypięto łatkę złotego dziecka włoskiej siatkówki. Łatkę, która ciążyła mu na dalszym etapie kariery.

Po okresie sukcesów Generazione di fenomeni w latach 90., dla włoskiej siatkówki nadszedł nieco słabszy okres. Co prawda Italia sięgnęła po tytuł najlepszej drużyny Starego Kontynentu w 2005 roku, ale trzon zespołu stanowili zawodnicy o sporym doświadczeniu i jasne wydawało się, że za kilka lat kadra będzie potrzebowała dopływu świeżej krwi. Przedstawicielem nowego pokolenia miał być właśnie Martino, który debiutował w kadrze niedługo po swoich osiemnastych urodzinach. Udane występy w barwach Bre Banca Lannutti Cuneo i Sparklingu Mediolan utwierdzały szkoleniowców drużyny narodowej, że wokół Matteo będą mogli budować nowy zespół.

Patrząc z perspektywy Igrzysk w Pekinie, niemożliwe wydaje się, że po olimpijskim turnieju Martino zaledwie raz znalazł się w kadrze Italii na imprezę mistrzowską. (europejski czempionat w 2009 roku). - Po igrzyskach w Pekinie zamknąłem przed Martino drzwi do reprezentacji Włoch, bo nie byłem zadowolony z poziomu gry, który reprezentował - argumentował ówczesny trener Andrea Anastasi. Czy chodziło wyłącznie o formę sportową ? Wątpliwe. Tajemnicą poliszynela pozostają częste kłótnie gracza z kolegami z kadry i niesubordynacja wobec zaleceń sztabu szkoleniowego. Jak się później okaże, stanowiło to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Po olimpijskiej przygodzie Martino skuszony przez jeden z największych klubów na Półwyspie Apenińskim Cucine Lube Banca Marche Treia przeniósł się do miasta oddalonego 30 km od wybrzeży Morza Adriatyckiego. Początek miał wręcz wyborny. Pewne miejsce w szóstce i rola lidera, trudno o lepszy start. Z czasem jego pozycja w Lube słabła. Kryzys nadszedł w 2010 roku, kiedy to Włoch pozostał poza kadrą narodową. Świat siatkówki obiegła wtedy wiadomość, że Matteo kończy z grą w hali i stawia na odmianę plażową. - Po tym jak w 2010 roku znalazłem się poza kadrą narodową, myślałem, że może uda mi się dostać na Igrzyska Olimpijskie w Londynie w 2012 roku jako siatkarzowi plażowemu. Ostatecznie nic z tego nie wyszło. Chcąc grać w siatkówkę plażową na najwyższym poziomie trzeba byłoby się poświęcić temu całkowicie - stwierdził.
Matteo Martino należał do liderów reprezentacji Włoch podczas Igrzysk w Pekinie fot.volleywood.com Matteo Martino należał do liderów reprezentacji Włoch podczas Igrzysk w Pekinie fot.volleywood.com
Prawdziwa burza miała dopiero nadejść. Po latach gry w Serie A Martino zdecydował się na zmianę klimatu. - Służy mi to, że będę grał poza krajem ojczystym, bo nie ma takiej presji jak we Włoszech, gdzie moje występy oglądała rodzina, krewni, znajomi. Tutaj nic nie rozprasza mojej uwagi - zapowiedział. Z inicjatywą zatrudnienia Włocha wyszedł nowy trener Jastrzębskiego Węgla Lorenzo Bernardi. Przybycie Włocha do Polski określano mianem transferowej bomby, która z czasem okazała się po prostu niewybuchem.

Początek nie zapowiadał późniejszych problemów. Martino wychodził w pierwszej szóstce i przeważnie nie zawodził. Im dalej w las, tym gorzej. W trakcie sezonu Włoch stracił miejsce na parkiecie, ponadto dał o sobie znać krnąbrny charakter siatkarza. W jednym z wywiadów Enfant terrible włoskiej siatkówki przelał czarę goryczy, krytykując kolegów oraz przyznając się … do lenistwa. Po wielu latach gry Martino oznajmił, że siatkówka nie należy do jego pasji, lecz traktuje ją wyłącznie jako przykry obowiązek w celach zarobkowych. - Kiedy byłem mały rodzice wysłali mnie do szkółki siatkarskiej i tak rozpoczęła się moja przygoda z tym sportem. Nie miałem wpływu na to, kim teraz jestem. I tak wyszło, że gram w siatkówkę, ale dla mnie jest to praca, nie przyjemność. Nie jestem do końca szczęśliwy z tego wszystkiego - podkreślał.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×