Nie mogłem sobie pozwolić na żaden moment słabości - rozmowa ze Zbigniewem Bartmanem, przyjmującym Jastrzębskiego Węgla

Portal SportoweFakty.pl rozmawiał z popularnym siatkarzem o jego zdrowiu, powrocie na pozycję przyjmującego, sytuacji Jastrzębskiego Węgla i o tym, kto jest jego zdaniem rewelacją rozgrywek.

Ola Piskorska
Ola Piskorska

Ola Piskorska: Co się dokładnie stało z twoim zdrowiem?

Zbigniew Bartman: Od początku grudnia łokieć mnie bolał coraz bardziej, ale i ja i klub to bagatelizowaliśmy. Wiadomo, że codziennie coś boli, raz to, raz tamto, tak wygląda życie sportowca wyczynowego. Po meczu w Bełchatowie łokieć spuchł tak, że nie mogłem wyprostować ręki, ale kilka dni później graliśmy z ZAKSĄ Puchar Polski. Nie trenowałem, ale zagrać musiałem, bo to był dla nas bardzo ważny mecz. Jednak nie dałem rady dograć go do końca, bo w trzecim secie ból był już nie do wytrzymania. I spuchła mi ręka tak, że już było wiadomo, że to coś poważnego.
Czyli?

- Między innymi malutkie fragmenty odłamujące się od kości weszły mi do stawu łokciowego. Trzeba było wyczyścić cały staw i zrobić małą rekonstrukcję tej kości. A we Włoszech jest jeden z najlepszych na świecie specjalistów od stawu łokciowego, nie tylko u siatkarzy, więc pojechałem do niego z tym wszystkim. On ma bardzo duże doświadczenie w operowaniu sportowców i przywracaniu ich do pełnej sprawności, wiele osób mi go polecało. Staw łokciowy jest mały i bardzo złożony, a margines błędu jest bardzo niewielki, więc wszelkie operacje na nim są skomplikowane.

I kiedy wracasz do grania?

- To nie jest takie proste do przewidzenia. Ruchomość łokcia powinna mi wrócić w ciągu kilku dni, cały czas ciężko pracuję z fizjoterapeutą, a w domu mam maszynę, załatwioną przez klub, która za mnie ćwiczy łokieć wykonując ruch pasywny, bez użycia mięśni. Ale najważniejsza jest kość, która musi się zrosnąć i odzyskać wytrzymałość. Inaczej przy przyjmowaniu zagrywek albo wykonywaniu bloku znów wszystko wróci. A proces zrastania się kości trwa od sześciu do ośmiu tygodni od operacji, czyli mój powrót powinien wypaść na przełomie lutego i marca.

Czyli będziesz w stanie pomóc jeszcze swojemu zespołowi w play off. Powiedz mi, czy pozycja, którą obecnie zajmuje Jastrzębski Węgiel w lidze, spełnia wasze oczekiwania? Czy to jest dobry wynik?

- Nie, to nie jest tak, jak byśmy chcieli i jak się spodziewaliśmy. Bo nie spodziewaliśmy się, że Denis Kaliberda nie będzie grał w ogóle, że takie problemy zdrowotne będzie miał Michał Łasko i że do tego ja wypadnę w grudniu na dwa miesiące. Gdyby nie te wszystkie przeciwności losu, to przypuszczam, że bylibyśmy zdecydowanie wyżej w tabeli. Ale dystans między zespołami z pozycji 3-6 jest bardzo niewielki, więc czołówka nam nie uciekła za bardzo. Przy odrobinie szczęścia na koniec fazy zasadniczej możemy jeszcze zająć trzecie miejsce w tabeli. Choć nawet jeżeli nam się nie to nie uda, to i tak w tym roku w naszej lidze nie będzie miało dużego znaczenia przed play off czy miejsce trzecie czy szóste, bo mamy siódemkę mocnych drużyn. ZAKSA może ma chwilowe kłopoty, ale to nadal jest mocna drużyna z potencjałem. I wśród tych siedmiu zespołów każdy może wygrać z każdym. Muszę powiedzieć, że będą to chyba najciekawsze play offy w polskiej lidze, od kiedy się interesuję siatkówką. Z jednej strony liga ma w tym sezonie szaleńcze tempo i ogromną liczbę spotkań, ale z drugiej jest naprawdę interesująca i nieprzewidywalna.

Lepiej być jednak w pierwszej czwórce, bo ćwierćfinały będą grane tylko do dwóch zwycięstw, a drugi i ewentualny trzeci mecz u wyżej sklasyfikowanego.

- Tak, to prawda, to jest jedyna przewaga bycia w czwórce na koniec fazy zasadniczej. I tak jak co roku powtarzałem, że to bez sensu, że w ćwierćfinałach gra się aż do trzech zwycięstw, to w tym sezonie powiem, że to bez sensu, że tylko do dwóch (śmiech). Bo wreszcie stawka jest tak wyrównana, a zespoły tak mocne, że trzy mecze to może być za mało do rozstrzygnięcia.

A zaskakują cię wyniki innych klubów w PlusLidze?

- Dla mnie wielka rewelacją tegorocznych rozgrywek jest Cuprum Lubin. To jest beniaminek, a jego skład na papierze przed sezonem wcale nie wskazywał na to, że będą w szóstce, i to w mocnej grupie pościgowej za czołówką. Widać, że trener Cretu wykonał tam kawał dobrej roboty, powstał fajny kolektyw, który umie wygrywać z teoretycznie mocniejszymi zespołami. Wycisnął bardzo dużo ze swoich zawodników, a jeszcze wcześniej zrobił naprawdę fantastyczne transfery. Paszycki czy Borovnjak byli zupełnie nieznani w Polsce, a grają po prostu świetnie. No i Cretu wprowadził z powrotem do dobrego grania Grześka Łomacza po jego różnych perturbacjach w minionym sezonie w Gdańsku, to też mu wyszło.

Wracając do twojego zespołu, co zmieniła kontuzja Kaliberdy w twojej sytuacji? Od początku sezonu musiałeś grać w wyjściowym składzie, mimo, że wracasz po przerwie na pozycję przyjmującego.

- Nie będę ukrywał, że spodziewałem się tego, że będę grał w wyjściowym składzie przychodząc do Jastrzębia (śmiech). Nie przychodziłem do tego klubu, zresztą jak do każdego innego, żeby siedzieć na ławce. Zakładałem jednak oczywiście, że to będzie nieco inaczej wyglądało. Że Denis będzie naszą ostoją i w ataku i na przyjęciu, a ja go będę w tym wspierał. A Gerry będzie tym zawodnikiem, który mnie będzie wspierał i zmieniał w przyjęciu, szczególnie w tych trudnych momentach i na początku rozgrywek. Ale wyszło jak wyszło, no i trudno. Trudno dla całego zespołu, bo Denisowi nie można odmówić tego, że umie grać w siatkówkę i to na bardzo wysokim poziomie, jego brak to duża strata dla nas wszystkich. Ja sam w efekcie zostałem od razu rzucony na głęboką wodę, ale z drugiej strony dzięki temu mogłem szybciej okrzepnąć. Wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na żaden moment słabości i to mi też pomogło na początku.
Zbigniew Bartman w tym sezonie wrócił do zespołu Jastrzębskiego Węgla Zbigniew Bartman w tym sezonie wrócił do zespołu Jastrzębskiego Węgla
Powrót na pozycję przyjmującego na pewno nie był taki łatwy. Jak długo dodatkowo ćwiczyłeś przyjęcie?

- Przed rozpoczęciem rozgrywek bardzo dużo, o wiele więcej niż pozostali zawodnicy. Na początku sezonu też jeszcze sporo, ale potem zaczął się maraton meczów i po prostu nie miałem już zdrowia, żeby zostawać po treningach dodatkowo i rzeźbić przyjęcie. Tym bardziej, że im dalej w las to wyglądało coraz lepiej. Gdyby to był element, którym przegrywamy mecze, to pewnie bym trenował do upadłego.

Czy przy okazji ćwiczyłeś też zagrywkę? Bo wygląda znacznie lepiej niż jakiś czas temu, całkiem często nią teraz punktujesz.

- Jeżeli chodzi o moją zagrywkę, to przełomowy był poprzedni sezon w Modenie. Razem z trenerem Lorenzettim bardzo dużo pracowaliśmy nad tym elementem. Obserwowałem innych zawodników, jak oni wykonują zagrywkę i starałem się podejść do tego bardziej teoretycznie niż praktycznie. Przyswajałem sporo teorii, też oglądając materiały wideo i dopiero po ułożeniu sobie tego w głowie przechodziłem do samego wykonywania zagrywki. To wszystko bardzo dużo mi dało i jestem wdzięczny Lorenzettiemu, że mi tak pomógł. Pierwsze efekty tej pracy było już widać podczas włoskich play off rok temu, gdzie w pięciu meczach miałem czternaście asów. Było widać, że łapię pewną regularność w tym elemencie.

Wracając do zespołu, gracie na razie na trzech frontach, oprócz polskiej ligi jeszcze Liga Mistrzów i Puchar Polski. Przy takich problemach zdrowotnych dacie radę?

- Na pewno z tego powodu droga do Final Four Ligi Mistrzów nam się mocno wydłużyła i zrobiła bardziej kręta. Gdyby nie ciągłe kontuzje, to byśmy wyglądali kadrowo zupełnie inaczej, bo mamy świetny skład w Jastrzębiu. Środkowi, atakujący czy rozgrywający są na bardzo wysokim poziomie, ale niestety na przyjęciu jest plaga kontuzji, która bardzo nam wszystko utrudnia.

A propos rozgrywającego, to jak ci się współpracuje z Michałem Masnym, który jest znany z niełatwego charakteru?

- Bardzo dobrze. Wiadomo, że jest specyficzny i ma swoje zachowania, ale każdy ma. Bardzo dużo pomaga zespołowi, służy dobrą radą i jest zawsze otwarty na rozmowę. Co prawda efekt tej rozmowy nie zawsze jest taki, jak by druga strona oczekiwała (śmiech). Ale najważniejsze, że wola porozumienia się jest. W sumie bardzo sobie chwalę współpracę z Miśkinem, mam poczucie, że tuż przed moja kontuzją był już taki moment, że naprawdę dobrze nam to wychodziło, złapaliśmy fajny "feeling" i nawet z piłek sytuacyjnych wychodziły nam ciekawe zagrania. Żałuję, że kontuzja to przerwała.

Czy gdybyś teraz, tak w połowie sezonu, miał spróbować ocenić swoją decyzję o powrocie na przyjęcie i wyborze Jastrzębskiego Węgla, to jesteś zadowolony?

- Tak, bardzo zadowolony. Na przyjęciu grałem, pamiętaj, od dziecka, więc to nie była decyzja tak poważna i trudna, jak zmiana pozycji na zupełnie nową. Cieszę się z tego, że udało mi się na to przyjęcie wrócić, że gram na tej pozycji i nieźle sobie radzę. To było większe wyzwanie niż przejście na atak. Mam poczucie, że mogę teraz powiedzieć, że jestem w stanie zagrać na dwóch pozycjach na dobrym poziomie.


W Jastrzębiu-Zdroju rozmawiała Ola Piskorska

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×