Roberto Santilli: Początkowo odmówiłem klubowi z Będzina

Włoski trener szczerze przyznał, że początki jego pracy w MKS-ie Banimeksie Będzin są wyjątkowo trudne. - Chcę pomóc temu młodemu klubowi - zadeklarował.

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Spotkanie MKS-u Banimeksu Będzin z Lotosem Treflem Gdańsk było dość przygnębiającym widowiskiem. Włodarzom zagłębiowskiego klubu nie udało się uzyskać pozwolenia na organizację imprezy masowej w dąbrowskiej hali "Centrum" (gdzie rozgrywano mecz z powodu niedostępności sosnowieckiego obiektu na ul. Żeromskiego), dlatego na trybunach zasiadło zaledwie 280 widzów. Ci zaś zobaczyli, jak podopieczni Andrei Anastasiego w nieco ponad godzinę wybijają rywalom z głów marzenia o zdobyciu choćby dwudziestu punktów w jednym secie. - Moi zawodnicy nie pokazali właściwie niczego, ani woli walki, ani chęci zwycięstwa, choćby przełamania się po przegranych. Jestem tym absolutnie zaskoczony. Żaden trening nie przyniesie efektów, jeżeli w ślad za nim nie pójdzie umysł. Jeżeli moi zawodnicy nie są w stanie zmienić swojego nastawienia do kolejnych spotkań, to nie mamy szans. Pokazaliśmy "bullshit" i to mnie przygnębia - powiedział szczerze Roberto Santilli, od niedawna kierujący zespołem MKS-u Banimexu.
Włoch doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że drużyna, który obejmuje, nie jest ligowym potentatem jak Jastrzębski Węgiel, którym kierował w latach 2007-2010. - Dlaczego objąłem ten klub? Nie ukrywam, że zostałem do tego zmuszony przez różne okoliczności: początkowo odmówiłem ofercie z Polski, ponieważ byłem zaangażowany w inne projekty w swoim kraju, ale otrzymałem sygnał, że mogę spokojnie szukać pracy w Polsce. Początkowo ustalenia były takie, że mam objąć drużynę w nowym sezonie, jednak obecna sytuacja sprawiła, że stało się inaczej. Moim zadaniem jest opanowanie sytuacji i uporządkowanie gry po serii porażek, ale już teraz wiem, że będzie to szalenie trudne. Na razie mi się to nie udało, co było widać w tym meczu - przyznał szczerze szkoleniowiec.

Ostatnio los nie był zbyt łaskawy dla 50-letniego trenera: po trzech latach pracy w Iskrze Odincowo musiał opuścić Rosję z powodu fatalnej sytuacji finansowej klubu, a w Andreoli Latina przepracował zaledwie pół roku. Objęcie "czerwonej latarni" PlusLigi mogłoby być pierwszym przystankiem dla Włocha w powrocie do trenerskiego topu. - Polska to dla mnie druga ojczyzna, uwielbiam ten kraj i będę to zawsze podkreślać. Ale podejmując decyzję o ponownym zatrudnieniu u was, nie obchodziła mnie kwestia własnej kariery. Zostałem poproszony o pomoc w trudnej sytuacji młodemu, rozwijającemu się klubowi i zgodziłem się na to. Jednak nie ukrywam, że póki co jest to niezwykle trudne zadanie. Brakuje odpowiedniego nastawienia do pracy i jeżeli będziemy podchodzić do kolejnych meczów tak, jak do starcia z Lotosem Trefl Gdańsk, wygrywanie będzie niemożliwe - powiedział Santilli.

- Zauważam ogromny postęp, widać to zwłaszcza w organizacji samej ligi i klubów, jak i liczbie drużyn, które grają teraz w PlusLidze. Za moich czasów w Jastrzębiu grało w niej dziesięć klubów, teraz na najwyższym poziomie rywalizuje czternaście zespołów. Coraz więcej czołowych graczy oraz trenerów przyjeżdża do Polski... poza tym jesteście teraz mistrzami świata. Czego chcieć więcej? - odpowiedział z uśmiechem Włoch na pytanie o największe zmiany, jakie zauważył w polskiej siatkówce po czterech latach od opuszczenia naszego kraju.

Oswoili Tygrysy - relacja z meczu MKS Banimex Będzin - Lotos Trefl Gdańsk

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×