Na miejscu Anastasiego postąpiłbym tak samo - wywiad z Miguelem Falascą, trenerem PGE Skry Bełchatów

Po zakończeniu kariery chciał pracować w Hiszpanii, jednak wrócił do PGE Skry. Wzoruje się na Marcelo Mendezie i Andrei Anastasim. Jak mówi, z tym drugim łączy go ogromna przyjaźń i podobny charakter.

Anna Więcek
Anna Więcek

Anna Więcek: Kiedy przyszedł ten moment, w którym powiedziałeś dość siatkówce?

Miguel Falasca: Decyzji nie podjąłem natychmiast. Po raz pierwszy pomyślałem o końcu kariery po zakończeniu sezonu 2012/2013 w Bełchatowie. Straciliśmy szansę na wygranie Ligi Mistrzów a także przegraliśmy finały Plus Ligi. Klub postanowił, że niezbędne są zmiany. Pomyślałem wtedy, że może to dobry moment, aby pożegnać się z siatkówką. Wtedy mój menadżer przedstawił mi propozycję z Rosji. Dobre pieniądze i szansa na nowe doświadczenie zaważyły i postanowiłem kontynuować granie.
Co zatem zmieniło się po roku w Rosji?

- W połowie sezonu zacząłem się zastanawiać nad swoją decyzją. Byłem zmęczony a ciągłe, dalekie podróże nie wpływały korzystnie na moje samopoczucie. Moja rodzina nie była zadowolona z tego, jak wyglądało nasze życie, więc gdy sezon miał się ku końcowi, wiedziałem, że to ostatni rok, kiedy gram w siatkówkę.

Czyli to nie przez popularnego Spirika odechciało ci się grać?

- Nie (śmiech). Mieliśmy znakomite relacje. Być może zachowuje się w dość specyficzny sposób w kontaktach z publicznością, być może jest zbyt prowokujący, aczkolwiek poza boiskiem jest dobrym człowiekiem i zawsze świetnie się rozumieliśmy. Aleksiej Spiridonow przypominał mi trochę innego kolegę, z którym występowałem w reprezentacji Hiszpanii, Israela Rodrigueza. Obecnie Rodriguez jest kompletnie inną osobą, nabrał doświadczenia, uspokoił się. Wierzę, że dokładnie to samo czeka Spirika. Wydaje mi się, że kiedy presja meczu bierze górę, oni bardziej walczą z samym sobą niż ludźmi dookoła. Aczkolwiek wierzę, że tego typu zachowanie zmienia się wraz z wiekiem i doświadczeniem.

Nie chciałeś zakończyć kariery w PGE Skrze jak Stephane Antiga?

- Nie myślałem w takich kategoriach. Po moim ostatnim sezonie w PGE Skrze nie byłem pewien swojej pozycji w zespole. Nie wiedziałem dokładnie, jaka będzie nowa koncepcja zespołu. W jaki sposób nasz trener widzi drużynę i czy bedzie w niej dla mnie miejsce. Byłem bardzo szczęśliwy w Bełchatowie.

Czy to prawda, że twoje relacje z trenerem Nawrockim nie były najlepsze w twoim ostatnim roku pracy w Bełchatowie?

- Sposób, w jaki ja pracuję jest bardzo prosty. Nigdy nie trzymam niczego w sobie, szczerość jest dla mnie podstawą w relacjach z trenerem i zawodnikami. Będąc doświadczonym rozgrywającym, za jakiego się uważam, wydaje mi się, że wiem wystarczająco dużo na temat siatkówki, żeby mieć coś do powiedzenia odnośnie stylu w jakim chcę grać. Zawsze wydawało mi się, że pracując przez tyle lat co ja, gdy przychodzi do pomysłów na grę, rozgrywający powinien być w komitywie ze szkoleniowcem, słuchać, ale również być wysłuchanym. Moje prywatne relacje z trenerem Jackiem Nawrockim zawsze były świetne, ale być może po ostatnim sezonie w Bełchatowie pomyślał, że ten zespół potrzebuje innego typu rozgrywającego, który w pewnych sytuacjach na boisku zachowa się inaczej niż ja.
Po roku wróciłeś jako trener. Wyszło na twoje?

- To nie tak. Po powrocie z Rosji, gdy podjąłem ostatecznie decyzję o końcu grania, chciałem wrócić do Malagi i zająć się pracą z dziećmi. Zawsze miałem taki pomysł na siebie po zakończeniu gry. Gdy zacząłem myśleć o tym poważnie, dostałem propozycję ze Skry. Uwierz, był to dla mnie ogromny szok, aczkolwiek nad podjęciem ostatecznej decyzji zastanawiałem się może pięć minut.

Po roku pracy z PGE Skrą, drużyna wróciła na tron polskiej ligi. Niezły początek kariery dla kogoś, kto chciał pracować z dziećmi w Maladze, nie uważasz?

- Całkiem niezły początek, to prawda. To dlatego Stephane Antiga tak się pospieszył ze swoim złotem na mistrzostwach świata. Zawsze lubił mnie kopiować (śmiech). Moja koncepcja pracy jako trenera jest bardzo prosta. Chcę wygrywać. Zawsze i wszystko. Nie ma znaczenia, jaki zespół stoi po przeciwnej stronie siatki. Gram, żeby wygrać. Nigdy nie zastanawiam się nad poziomem zawodów, interesuje mnie zwycięstwo.

Przyznasz, że trudno przegrywać mając taki skład, jaki ty masz w Bełchatowie.

- Zbudowaliśmy zespół. Nie grupę, w której mamy super rozgrywającego, niesamowitego atakującego i świetnych przyjmujących. Mamy zespół, w którym rozgrywający gra w sposób, jaki jest najlepszy dla atakującego, a przyjmujący są doskonale zgrani z rozgrywającym. Maszyna musi funkcjonować perfekcyjnie, aby grupa ludzi była zespołem. Zawsze chcę widzieć mój zespół grający w taki sposób, że nawet jeśli zdarzy nam się porażka, wyniknie ona z tego, że przeciwnik zagrał niesamowite spotkanie, a nie dlatego, że my zagraliśmy źle. To moja filozofia jako trenera.

Myślisz czasem o tym, aby wbiec na boisko i zagrać?

- W ogóle. Będąc trenerem nie brakuje mi gry w siatkówkę. Ja już się nagrałem, kocham moją nową pracę. W porównaniu w okresem, gdy pracowałem w PGE Skrze jako zawodnik, teraz czuję się bardziej liderem. Czasami nie mogłem kontrolować gry w sposób w jaki chciałem i często musiałem po prostu robić to, co było ustalone. Teraz czuję się podobnie jak w kadrze Hiszpanii, gdy miałem więcej wolności w podejmowaniu decyzji. Zawsze lubiłem być takim trochę drugim trenerem i miałem tę możliwość pracując z Andreą Anastasim. Potrzebuję tego rodzaju dominacji w swojej pracy. Na początku gry w Bełchatowie było to trudne i zajęło dużo czasu zanim odnalazłem sposób na siebie, bez stwarzania wizerunku, że ciągle się do wszystkiego wtrącam.

Słyszałam o twoich wiecznych kłótniach z bratem (Guillermo Falasca - przyp.red.) w kadrze Hiszpanii.

- Nie miał ze mną łatwo. Kłóciliśmy się nieustannie. Aczkolwiek z mojej strony była to bardziej taka motywacyjna walka, która miała go sprowokować do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Teraz marzy o tym, aby zacząć pracować jako trener przygotowania fizycznego, więc kto wie, może w przyszłości znów zaczniemy razem pracować.
Może w reprezentacji Polski?

- W chwili obecnej Polska ma świetnego trenera i mojego wielkiego przyjaciela. Doskonale wiem, jak trudno jest pracować z reprezentacją Polski. Popełnisz jeden błąd i już cię nie ma. Tak jak stało się to z Danielem Castellanim czy Andreą Anastasim. Zarówno jeden, jak i drugi osiągnęli wielkie wyniki z polską kadrą, ale jeden nieudany sezon przekreślił całkowicie ich pracę. Problem polega na tym, że po zmianie trenera, polska kadra gra dobrze przez rok czy dwa, potem przychodzi kryzys i federacja natychmiast dokonuje zmian i tak w kółko. Ja nie myślę o żadnej reprezentacji, podpisałem kontrakt ze Skrą na trzy lata i tylko to mnie interesuje.

Którego trenera, z jakim przyszło ci pracować podziwiasz najbardziej?

- Zawsze miałem ogromne szczęście do znakomitych trenerów. We Włoszech pracowałem z Maurizio Menarinim, który niesamowicie pomógł mi w początkach mojej przygody z wielką siatkówką. Posiadam ogromny sentyment do Raula Lozano, z którym pracowałem w reprezentacji Hiszpanii, gdy miałem 20 lat. Najbardziej rozwinąłem się pracując z Marcelo Mendezem, myślę, że to trener, który ukształtował mój ostateczny wizerunek jako zawodnika. Miałem niezwykłe szczęście, że po Marcelo zacząłem pracować z Andreą Anastasim, przy którym jeszcze bardziej się rozwinąłem.

Jak pracowało ci się z Anastasim?

- Zawsze mieliśmy niesamowite relacje, nie tylko w kontekście naszego postrzegania siatkówki, ale tego jak potrafił kontrolować zespół. W tylko sobie znany sposób był w stanie przekonać zawodników do naprawdę ciężkiej pracy. Wydawał instrukcje i zawsze miał swoją opinię na temat wszystkiego, ale nigdy nie stracił pozycji lidera naszej drużyny. To bardzo w nim podziwiałem. Zawsze był szczery do granic, ale wszyscy szanowali to, co miał do powiedzenia, a on w zamian szanował to, co my chcieliśmy dodać lub zmienić.

Ludzie w Polsce zarzucali mu z kolei brak jakichkolwiek zmian swojej koncepcji gry czy składu podczas pracy z reprezentacją Polski.

- Wszyscy wiedzą jak pewnym siebie człowiekiem jest Andrea, aczkolwiek z tą opinią kompletnie się nie zgodzę. Pracując z nim w kadrze Hiszpanii widziałem, jak zawsze słuchał tego, co inni mieli do powiedzenia i jeśli stwierdził, że pomysł jest dobry, nie bał się zmienić swojej decyzji. Nawet w trakcie meczu. Zawsze znał swoją wartość, ale jest znakomitym słuchaczem. W Polsce czasami ludzie myślą, że wiedzą więcej niż trener z trzydziestoletnim doświadczeniem. Krytykują za konkretne decyzje, ale nie mają pojęcia, co kryje się za takim a nie innym wyborem. Czasem wydaje mi się, że ja i on mamy bardzo podobne osobowości.

Zdecydowanie znalazłeś lepszą nić porozumienia z Mariuszem Wlazlym w PGE Skrze niż Anastasi w reprezentacji.

- Żeby wiedzieć co dzieje się wewnątrz zespołu, trzeba się w nim znaleźć. Dopóki nie widzisz czegoś na własne oczy, nie wiesz co jest prawdą a co kłamstwem. Moje relacje z Mariuszem są zdecydowanie lepsze, gdy jestem jego trenerem, niż gdy razem graliśmy w Skrze. Długo się docieraliśmy na gruncie rozgrywający-atakujący. Ja lubiłem grać szybko, to wtedy nie był jego styl. Teraz jest naprawdopodobniej najszybciej grającym atakującym na świecie. Dla mnie praca z Mariuszem jako trenerem była o tyle łatwa, że Mariusz chciał w PGE Skrze grać i od pierwszego dnia mieliśmy takie same cele.

Twierdzisz, że cele Anastasiego i Wlazłego były kompletnie rożne?

- Kiedy Andrea objął polską reprezentację, Mariusz stwierdził, że nie chce w niej grać. Nie ze względu na trenera, miał w tamtym momencie inny pomysł na siebie i życie poza klubem. Andrea postawiony był w sytuacji, w której niewiele mógł zrobić poza budową zespołu z graczy, którzy byli gotowi do gry w kadrze. Nie wiem czy jest prawdą to, że Mariusz zmienił swoje zdanie po dwóch latach i wyraził gotowość do gry na igrzyskach w Londynie, a Andrea nie włączył go do zespołu, ale jeśli to prawda, a ja mam być szczery, to go rozumiem. Anastasi stworzył w Polsce zespół, który wygrał brąz na mistrzostwach Europy, złoto w Lidze Światowej oraz srebro podczas Pucharu Świata. Ten zespół pracował bardzo ciężko i być może Andrea widział potencjał w składzie, jaki miał. To nie jest takie łatwe jak ludzie myślą. Andrea jest prawdopodobnie ostatnią osobą żądną zemsty, bo jego wyniki ze składem jaki miał, same się obroniły. Po tym, jak w jego maszynie coś się zacięło, federacja nie dała mu szans na zmianę, już szukając nowego trenera.

Myślisz, ze Antiga był w lepszej sytuacji przed mistrzostwami świata?

- Zdecydowanie. Jak powiedziałem, on dostał zadanie zbudowania nowego zespołu na mistrzostwa świata. To co pewnie Andrea rozpocząłby, gdyby dalej pracował. Stephane spotkał się z Mariuszem, ten wyraził chęć powrotu do kadry i maszyna ruszyła. Nikt nie pamięta sytuacji z zeszłego sezonu, gdy zacząłem pracę w PGE Skrze jako trener. Wszyscy zarzucali mi, że popełniłem błąd pozbywając się Aleksandara Atanasijevicia, bo jak mówiono Mariusz jest skończony, nigdy nie będzie już grał znakomicie. Mariusz był krytykowany przez całą siatkarską Polskę, która rok później po zdobyciu mistrzostwa świata i nagrody MVP krytykuje Anastasiego, że go nie wziął do kadry. Gdzie tu logika?

Anastasi ostatnio przyznał w wywiadzie, że w pewnym momencie popełnił błąd...

- Błąd popełnia się, gdy podejmie się złą decyzję, a w moim odczuciu niepowołanie Mariusza do kadry, gdy on sam w liście otwartym do federacji, a także w rozmowie z Andreą przyznał, że nie chce w niej grać, nie jest żadnym błędem. Andrea był w mojej opinii konsekwentny.

Niedawno pokonaliście zespół Anastasiego, ale tylko 3:2. Sam opisałeś to zwycięstwo jako porażkę. Dlaczego?

- Im więcej wygrywasz, tym bardziej twój apetyt na zwycięstwa rośnie. Granie przeciwko Andrei było dla mnie trochę, jak chęć pokonania brata w play-station. Podwójna motywacja, a zagraliśmy źle. Chciałem pokazać, że mogę pokonać mojego mistrza, ale nie w stylu, w jakim to zrobiliśmy. Dlatego powiedziałem, że wolę traktować ten mecz jako porażkę i wyciągnąć z niego wnioski na przyszłość.

Rozmawiała Anna Więcek

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×